Jak Ukraińcy wymazali polskie ślady we Lwowie.





Jak w Polsce szanuje się obce pomniki.
Czy Ukraina powinna brać wzór?


 „Usuwanie śladów polskości Lwowa”, to temat poruszany przez tzw. „kresowiaków” dość często. Lamenty w prasie i w Internecie, wyglądają mniej więcej tak:









Wchodzimy na jedną ze stron opisujących tę „straszną zbrodnię” Ukraińców i czytamy:

Chcielibyśmy aby polskie ślady na „kresach” 
zostały zachowane podobnie do niemieckich śladów w Polsce... 


  • Czy aby na pewno autor tych słów chciałby, żeby w Ukrainie było podobnie?
  • Czy w ogóle wie, o czym mówi?

Naturalne i zwykle standardy cywilizowanych krajów to według niego podejście do niemieckich śladów w Polsce? A ukraińskie podejście do polskich śladów we Lwowie (i w całej Ukrainie) od tych standardów odbiegają?

Może mylimy się co do tego, jakie są te standardy w krajach cywilizowanych, może normą jest niszczenie i zrównywanie z ziemią pamięci o innych narodach na swojej ziemi, być może właśnie dlatego ukraińskie podejście do tych kwestii odbiega od normy - ale poniższe przykłady pokażą doskonale jakie powinny być, a jakie być nie powinny wspominane przez autora tych słów standardy.

Zanurzmy się w przeszłość...


Koniec września 1939 roku - Lwów „wyzwalają” spod „polskiego jarzma” przeklęci sąsiedzi ze wschodu - moskiewska orda, nazywająca siebie w tym okresie dziejowym ZSRR (dalej nazywana Sowietami).


„Wyzwoliciele”, jak sami twierdzą, „przyszli z pomocą bratniemu ukraińskiemu narodowi, kładąc kres burżuazyjnemu polskiemu uciskowi”. Jeszcze nie tak dawno w sowieckiej propagandzie Polska była faszystowska - ale w tamtym momencie to określenie nie mogło być użyte - faszyści i naziści byli wtedy przyjaciółmi Stalina, więc Polska była natenczas „burżuazyjna”, a nie „faszystowska”.


We Lwowie jest wtedy wiele polskich pomników, miedzy innymi pomnik Jana III Sobieskiego. Przyjrzyjmy się jego losom podczas wojny. To taki papierek lakmusowy do pomiaru poziomu standardów.


Niemal każde dziecko w Polsce „wie”, że „banderowcy” nienawidzili wszystkiego co polskie - ten pomnik (i wiele innych) powinien być w takim razie jak najszybciej przez nich zniszczony – jeżeli nie jawnie, to przez zainspirowanie „spontanicznych” działań gniewnego ludu. Co byłoby tym łatwiejsze i bezpieczniejsze, że sowieci w swojej propagandzie odwoływali się do sprawiedliwości dziejowej i głośno krzyczeli o końcu polskiego panowania na ukraińskiej ziemi.

Co było dalej? Przychodzi czerwiec 1941 roku. Rozpoczyna się wojna niemiecko-sowiecka. Do miasta wkraczają oddziały niemieckie. Pojawia się tymczasowa ukraińska władza - banderowcy proklamują niepodległość. Niemcy szybko odpowiadają represjami, aresztując niemal cały nowopowstały rząd oraz Stepana Banderę, przebywającego wówczas w Krakowie. Jest jednak kilka dni wojennego chaosu, nacjonaliści mają pełną możliwość działania i względną przychylność niemieckich władz wojskowych (do Lwowa nie dociera jeszcze cały aparat represyjno administracyjny z gestapo na czele, jeszcze nie wiadomo, jaka będzie polityka Niemiec wobec Ukrainy)...

Nacjonaliści nienawidzą wszystkiego co polskie i nie likwidują śladów polskości? Ani wtedy, ani przez następne lata? Mieli przecież niejedną ku temu okazję!
Jan III Sobieski we Lwowie, w roku 1943


Nie mieli okazji? Jak w takim razie zniszczyli w pierwszych dniach niemieckiego „wyzwolenia” wszystkie sowieckie pomniki, świeżo powstałe podczas prawie dwuletniej sowieckiej okupacji Lwowa?
Pomnik Sowieckiej Konstytucji na Prospekcie Wolności.

Pomnik stalinowskiej konstytucji.


Tablica mówiąca o tym, że na jej miejscu wkrótce stanie pomnik Lenina.



Na fotografiach powyżej sowieckie pomniki powstałe we Lwowie podczas pierwszej sowieckiej okupacji.



Popiersie Jana III Sobieskiego koło strzelnicy we Lwowie.
Pod koniec 1940 roku zostało zamienione na popiersie Stalina

Wszystkie sowieckie pomniki zniszczono w czerwcu 1941 roku, włącznie z popiersiem Stalina, na które sowieci zamienili popiersie Jana III Sobieskiego, znajdujące się wówczas na skwerze w pobliżu miejskiej strzelnicy.


Jak polskie pomniki przetrwały wojnę?


Jak to możliwe, ze nacjonaliści, którzy podobno tak bardzo chcieli wymazać z pamięci jakiekolwiek ślady polskości w Ukrainie, dopuścili się takiego zaniedbania?


Jak to się stało, że gdy przed Niemcami wkroczył do Lwowa ukraiński batalion Nachtigall z Romanem Szuchewyczem na czele, polskie pomniki oszczędzono a zniszczono pomniki sowieckie? Szuchewycz nie poszedł niszczyć Sobieskiego? Nie poszedł likwidować śladów znienawidzonej Polski?

Przez lata komunistyczna, a później „kresowa” propaganda wpajała ludziom przekonanie, ze Szuchewycz był zajęty mordowaniem polskich profesorów. Może dlatego nie miał czasu na polskie pomniki? 
Na szczęście kłamstwo o udziale nacjonalistów w mordowaniu profesorów już dawno zostało zdemaskowane.

Zniszczony przed wkroczeniem Niemców do Lwowa pomnik „Drużby Narodów”


Szuchewycz miał czas, siły i środki, żeby zatrzeć ślady polskości, ale tego nie zrobił. Nie zrobiła tego ukraińska administracja, która początkowo przejęła władzę w mieście, nie zrobiła tego ukraińska policja, ani ta niezależna od Niemców - sformowana przez OUN, ani ta późniejsza - sformowana już przez Niemców.

Jak to możliwe, że ludzi, którzy według większości polskich historyków i propagandystów zaplanowali masowe ludobójstwo  (cel: usunięcie śladów polskości z terenów spornych) nie niszczyli pamiątek polskiej kultury i historii w sercu Hałyczyny?

Niemożliwe...
No chyba, że wcale nie byli barbarzyńcami i wcale nie żywili nienawiści do wszystkiego co polskie, a jedynie do polskiej polityki narodowościowej, do polskich szowinistów , którzy nie pozwalali Ukraińcom nawet na naukę w języku ojczystym, nie mówiąc już o życiu we własnym państwie. Może żywili nienawiść do polskich urzędników i aparatu represji. Może nawet nienawidzili polskich pracowników oświaty, polonizujących ukraińskie dzieci… Ale cóż im był winien Sobieski, Mickiewicz albo Fredro? Nic! Dlatego też polskim pomnikom w czasie wojny „włos z głowy nie spadł”.

Po wojnie…

Przyszło kolejne „wyzwolenie”. Dalsze losy polskich pomników we Lwowie nadal nie wskazują na chęć niszczenia „wszystkiego co polskie”. Pomnik Sobieskiego stoi jeszcze kilka lat, a później sowieckie władze, na podstawie porozumienia między rządami USRR i PRL w sprawie wymiany wartości kulturowych, przekazują go stronie polskiej. Taki sam los spotkał pomnik Aleksandra Fredry. Ale wiele innych polskich pomników przeżyło długi okres sowieckiego panowania i doczekało deklaracji niepodległości.

Dzisiaj te pomniki - już odnowione - stoją nadal we Lwowie. Nikomu w mieście nazywanym przez niektórych „Bandersztat”, nie przeszkadzają te jawne ślady polskości...
Ba! Są często wykorzystywane jako podkład graficzny do ukraińskich piosenek.

A przecież można było zniszczyć wszystko co polskie we Lwowie i wszędzie w Ukrainie, idąc za przykładem Polski. Można było, idąc za przykładem Polski, wykorzystać nagrobki do budowy dróg albo murów ogrodzeniowych.

Ktoś słusznie zauważy, że cmentarz Orląt przecież zniszczono. To prawda! Ale stało się to w latach 70-tych, gdy sowieckie czołgi rozjechały nie tylko groby Orląt, ale także groby Siczowców. Jednocześnie niszczono polskie i ukraińskie groby-  nie tylko na Łyczakowie ale również na Janowskim cmentarzu. Były to działania okupanta wrogiego zarówno wobec Ukraińców jak i Polaków.

Warto tu dodać, że w czasie, kiedy tych zbrodni na narodowej pamięci Polaków i Ukraińców dokonano, sekretarzem partii w Obwodzie Lwowskim był etniczny Ukrainiec, a sekretarzem lwowskiej organizacji partyjnej (w samym mieście) był etniczny Polak. Zdrajców nie brakuje w żadnym narodzie. W tym dniu, kiedy deptano groby ukraińskich i polskich bohaterów, mieliśmy na najwyższych stanowiskach partyjnych w tym mieście symboliczną zdradziecką równowagę.


Niemieckie ślady w Polsce

Na początku wspomnieliśmy o tekście, w którym autor pisze:

...podobnie jak w Polsce dbamy o ślady niemieckie oraz innych narodowości, tak samo chcielibyśmy, aby polskie ślady na Kresach zostały zachowane...”

Hipokryzja aż do granic. A może autor po prostu chce, żeby polskie ślady na „Kresach” zostały zniszczone tak, jak zniszczono niemieckie cmentarze i pomniki na terytorium dzisiejszej Polski? Może źle życzy Polakom? A może udaje głupiego? 
Można by poprosić autora tych słów o pokazanie nam niemieckich pomników we Wrocławiu, o które Polacy tak „dbają”… 

Ale dotychczasowe doświadczenie uczy, że autor w takiej sytuacji po prostu uda głuchego. Najbardziej przerażające jest to, że duża część polskiej opinii publicznej ulega tego rodzaju manipulacji. Ludzie naprawdę wierzą, że w Polsce szanuje się obce groby, a w  Ukrainie tego szacunku brak.

Prawda jest zupełnie inna.

Stosunek Ukraińców do polskich śladów w Ukrainie może być wzorem, zwłaszcza na tle tego, co dzieje się w Polsce.

Przypomnijmy tutaj nasz tekst sprzed ponad roku:
Ruhe in Frieden -  w którym mowa o polskim i ukraińskim podejściu do obcych cmentarzy na przykładzie Lwowa i Wrocławia.

Na zakończenie chcielibyśmy jednak zaprezentować inny przykład „dbania” o niemieckie upamiętnienia we Wrocławiu. Przykład bardzo ważny, bowiem dotyczy on nie tylko czasów tuż po wojnie, ale również lat ostatnich.

Deutsch Lissa


Leśnica (niem. Deutsch Lissa) – osiedle w zachodniej części Wrocławia, w granicach miasta od 1928 roku. Przed wojną odsłonięto tam pomnik na cześć mieszkańców miejscowości (wtedy jeszcze Leśnica nie była w granicach Wrocławia), którzy zginęli podczas pierwszej wojny światowej. Oto przedwojenna fotografia pomnika:


Zwróćmy uwagę na tablice z wyrytymi nazwiskami ofiar wojny, wmurowane po obu stronach pomnika To bardzo istotna kwestia. Niemal wszystkie pomniki Wrocławia uległy zupełnemu zniszczeniu jeszcze podczas wojny i bezpośrednio po niej. Część tylko w wyniku bombardowań i walk, a część po prostu barbarzyńsko zniszczona. Takich pomników jak na fotografii, było we Wrocławiu kilka (chodzi o pomniki poległych w czasie I wojny światowej), ale tylko temu jednemu „poszczęściło” się i przetrwał do naszych czasów.
Jakim cudem? Czyżby Leśnica była enklawą polskiej tolerancji po roku 1945?


Nic z tych rzeczy! Pomnik przetrwał, bo otrzymał nową nazwę i nowych „opiekunów”. Ziemia, na której lokalizowany był pomnik, przeszła na własność państwa, a ściślej Polskich Kolei Państwowych. Miejscowa dyrekcja PKP postanowiła zabłysnąć propagandowo, a jednocześnie oszczędzić trochę grosza i w roku 1945 przerobiła niemiecki pomnik na „Pomnik Trudu Kolejarzy Pionierów”. Nowy pomnik na starym miejscu, przerobiony ze starego pomnika.

Niemieckie tablice z nazwiskami ofiar wojny na murach zakryto tynkiem, tablice na pomniku również ukryto bądź usunięto i przybito nowe tablice z odpowiednimi napisami.





„Pomnik Trudu Kolejarzy-Pionierów” na rozwidleniu ulic Trzmielowickiej i Rubczaka w Leśnicy.
 Foto z 2010 roku




Minęły czasy komunizmu, pomnik stał i niszczał, ale wciąż istniał... Nikt o nim nie pamiętał przez długie lata, aż w końcu ktoś wygrzebał informację, że ten pomnik pierwotnie upamiętniał zupełnie innych ludzi. Miejscowe władze postanowiły pomnik odnowić.

I odnowiono pomnik, tanio, bez jakiś wielkich nakładów – „o pamięć przecież tylko chodzi”, jak nam na każdym kroku powtarzają kresowe środowiska, wiec zasadniczo odnowienie pomnika można uznać za krok w dobrym kierunku...


Ale czy można to odnowienie nazwać opieką nad niemieckimi miejscami pamięci w Polsce? Jak by to w Polsce oceniono, gdyby cmentarz Orląt we Lwowie przerobiono, umieszczając tablicę „Cmentarz mieszkańców Lwowa poległych podczas wojny polsko-ukraińskiej”, z napisem po ukraińsku i bez żadnej informacji o narodowości poległych?
Nowa tablica na pomniku, z treścią nie mówiącej zupełnie nic o narodowości poległych, którym ten pomnik przed wojną poświęcono. O języku niemieckim też zapomniano.

Tablice pamiątkowe z nazwiskami - jak były zakryte tynkiem - tak zakryte pozostały.
Czas jednak robi swoje i napisy z nazwiskami Niemców - mieszkańców podwrocławskiej Lissy, którzy zginęli podczas I wojny światowej same powoli przebija sie przez cementowa cenzurę.


„Den Gefallenen zum Gedächtniss” – „Poległym ku pamięci”. Napis częściowo zdrapany.


Ale to nie koniec epopei, nie koniec historii niemieckiego pomnika w Leśnicy. Napisy w dolnej części pomnika, wyryte w kamieniu, trochę podniszczone po wojnie, nie zostały odrestaurowane, a jedynie pomalowane... Wciąż można je było przeczytać, choć z trudem…

Wtedy to pojawili się „patrioci – obrońcy polskości”, którzy naprawili błąd „opiekunów” pomnika i obleli te napisy czarną farbą...





Zamiast podsumowania

Trzy miesiące temu, polski historyk, profesor Jan Żaryn, senator PiS (!) w jednym z wywiadów stwierdził:

"Ukraina nie chce należeć do rzymskiej cywilizacji. Zachowuje się jak barbarzyńca w sprawach pamięci historycznej . Rozwiązanie konfliktu jest po stronie ukraińskiej. Ona ma w rękach klucz do tego, czy chce być z Polską i z polską kulturą".

W tych samych dniach wypowiedział również takie słowa:

"Strona polska czyni wszystko, by ucywilizować naród ukraiński – strona ukraińska robi wszystko, żeby od tej cywilizacji europejskiej odchodzić..."

W Ukrainie prowokatorzy zdołali uszkodzić lub zniszczyć trzy( jeden  z nich  dwukrotnie) polskie pomniki. Wszystkie jak najszybciej zostały odnowione przez stronę ukraińską. Jak to się ma do postępowania strony polskiej? Co robili w Polsce „narodowcy” – towarzysze senatora Żaryna?
Jaki był stosunek polskich władz do tych działań?


W Ukrainie prowokatorzy zdołali uszkodzić lub zniszczyć trzy polskie pomniki. Wszystkie jak najszybciej zostały odnowione przez stronę ukraińską. Jak to się ma do postępowania strony polskiej? Co robili w Polsce „narodowcy” – towarzysze senatora Żaryna? Jaki był stosunek polskich władz do tych działań?

Nie rościmy sobie prawa do odpowiedzi w imieniu narodu ukraińskiego, ale jako Ukraińcy i Polacy, mówiąc tylko za siebie, odpowiadamy:

Ukraina, była , jest i będzie w kręgu cywilizacji rzymskiej, greckiej czy w ogóle europejskiej. Ukraina jest w tym kręgu już o wiele dłużej niż tysiąc lat. Napisy na polskich monetach, bitych na początku XI wieku w Wielkopolsce, były ruskie, bo o polskim języku pisanym nikt wówczas nawet nie marzył.

Przytoczone powyżej przykłady, a także przykłady przytoczone wcześniej w tekście, do którego link zamieściliśmy (Ruhe in Frieden), jak również zniszczone i nie odbudowane miejsca ukraińskiej pamięci narodowej pozwalają jednoznacznie stwierdzić:

Nie! Ukraina nie chce być z taką Polską, ani z taką polską kulturą. Ukraina nie chce być z „Polską” Żarynów, ani innych „narodowców”. Ukraina nie chce być z Polską profanującą cudze groby. Ukraina chce mieć w Polsce partnera – chce być w sojuszu wolnych z wolnymi i równych z równymi. Ukraina nie potrzebuje „nauczyciela”, „adwokata”, „sędziego” ani „prokuratora”. Klucz do rozwiązania konfliktu jest w polskich rękach. Jednak na pewno nie w takich rękach, jak ręce pana Żaryna.

Kwestii „cywilizowania Ukrainy przez Polskę” nie warto w ogóle omawiać. W każdym cywilizowanym kraju za podobna wypowiedź pan Żaryn zostałby uznany za oszołoma, szowinistę albo (chyba najtrafniej) po prostu za prowokatora. W Polsce jest szanowanym senatorem. Jego postawa, jego wypowiedzi, to zupełne przeciwieństwo cywilizacji europejskiej. „Homo sovieticus” przemalowany na biało-czerwonego patriotę… „Nibypatrioci”… - niektórzy działają świadomie, inni działają zupełnie nieświadomie, jako „pożyteczni idioci” - ale zawsze działają na rzecz Moskowii.

Nie, panie Żaryn, z ludźmi pana pokroju Ukraińcom nie po drodze. Ani z panem, ani z pana ideowymi towarzyszami Ukraina nie chce mieć nic wspólnego. Miejsce oszołomów i moskiewskiej agentury jest na śmietniku historii. Jest nam bardzo przykro, że w Polsce ten śmietnik tymczasowo pełni rolę politycznych elit, ale jesteśmy dobrej myśli. 
Coraz więcej Polaków, tak z prawicy jak z centrum, zaczyna rozumieć, 
kto i dlaczego przez lata nabijał ich w butelkę.

                                                                                              Zespół "Dobrodziej"

Коментарі