Zagłada Huty Pieniackiej – kompleksowa analiza.Część pierwsza




Przedmowa.


Wieś Huta Pieniacka i tragedia która wydarzyła się w niej 28 lutego 1944 roku jest dzisiaj w Polsce jednym z najważniejszych symboli tragicznych losów polskiej ludności cywilnej na tzw. „Kresach” podczas II wojny światowej. Upamiętnienie ofiar zamordowanych w tej wsi, stało się w ostatnich latach tradycyjnym „otwarciem sezonu” antyukraińskiej nagonki propagandowo-histerycznej


Prezydent Polski Andrzej Duda, nie chcąc być gorszy od najbardziej polskich Polaków, od dwóch lat wydaje oświadczenia w związku z rocznicą tej tragedii, w których to oświadczeniach oskarża o zniszczenie wsi wyłącznie Ukraińców i nazywa tę tragedię ludobójstwem czyli jedną z najstraszniejszych zbrodni.



Jeszcze kilka lat temu wspominano o Niemcach jako odpowiedzialnych za zbrodnię w Hucie Pieniackiej. Dzisiaj już jednak tę kwestię skutecznie w Polsce wymazano ze świadomości społeczeństwa. Dzisiaj niemal każdy Polak Hutę Pieniacką kojarzy jako ukraińską zbrodnię...

Co „wiedzą” Polacy o tragedii, która wydarzyła się w Hucie Pieniackiej?
  • „Wiedzą”, że była to zbrodnia dokonana na niewinnej i bezbronnej polskiej ludności cywilnej.
  • „Wiedzą” również, że była to zbrodnia dokonana przez Ukraińców - żołnierzy Dywizji „Galicja” i UPA.
  • Polacy „wiedzą” również, że bezbronnych mieszkańców wioski Ukraińcy zamordowali tylko za to , że byli Polakami.
  • „Wiedzą” też, że w wiosce bezpośrednio przed jej zniszczeniem przebywał kilka dni niewielki sowiecki oddział partyzancki.
Kiedyś, dawno temu, taką wersję wydarzeń propagowali tylko ludzie działający w jawnie antyukraińskich środowiskach kresowych. Dzisiaj jest to już oficjalne stanowisko najwyższych polskich władz państwowych.

Co o tej tragedii wiedzą Ukraińcy?
  • Wiedzą, że podczas niemieckiej akcji pacyfikacyjnej, w której brały udział oddziały niemieckiej policji pomocniczej, składającej się z Ukraińców, zamordowano kilkaset cywilnych mieszkańców Huty Pieniackiej a wioskę spalono.
  • Wiedzą , że była to typowa podczas tamtej wojny akcja karalna. Takich akcji w owym czasie Niemcy dokonali na terytorium dzisiejszej Ukrainy kilkaset. We wszystkich tych akcjach brali udział niemieccy żołnierze i policjanci różnych narodowości (wśród nich zarówno Polacy jak i Ukraińcy).
  • Ukraińcy wiedzą o zbrodni w Hucie Pieniackiej, pamiętają i szanują pamieć o niej, czego najlepszym dowodem jest dwukrotna szybka odbudowa pomnika upamiętniającego ofiary tej zbrodni, po tym jak moskiewska agentura ten pomnik niszczyła

Czego o tej zbrodni nie wiedzą Polacy, czego nie wiedzą Ukraińcy?
Co jest przemilczane?
Kto mówi prawdę, a kto fałszuje historię?
Jaka jest prawda?

Tutaj już na wstępie musimy jednoznacznie stwierdzić, że po obu stronach dochodzi do manipulacji i przemilczeń, ale takie działania to jeszcze nie grzech śmiertelny...
Gorzej jeżeli któraś ze stron świadomie i z premedytacją całkowicie fałszuje ówczesną rzeczywistość - tworzy historię na nowo, oszukuje własny naród, bezpodstawnie oskarża naród sąsiedni.

Tak jest - stroną, która dokonuje wszystkich tych niegodziwości jest strona polska w osobie najważniejszego polskiego polityka i nie tylko. I czyni to od bardzo dawna, systematycznie nasilając swoją propagandę. Strona ukraińska też w kwestii Huty Pieniackiej nie jest święta, ale pomiędzy przemilczeniami a fałszywymi oskarżeniami jest taka różnica, jak między zakonnicą a kobietą lekkich obyczajów...

Podejmując ten temat postaramy się udowodnić czytelnikom, że tak właśnie jest...
Zajmiemy się szczegółową analizą wydarzeń, okoliczności, przyczyn, rozbieżności w interpretacjach, ale również następstw czyli dzisiejszego wykorzystywania tej tragedii dla celów propagandowych oraz do tzw. „polityki historycznej”.

Z uwagi na fakt, że temat jest niezwykle skomplikowany i wielowątkowy, podzielimy go na kilka części, które systematycznie będą publikowane na naszej stronie.

Skupimy naszą uwagę na prawdziwych przyczynach zniszczenia wsi Huta Pieniacka:
kto i dlaczego dokonał pierwszego ataku 23 lutego 1944 roku,
kto zaplanował i zorganizował pacyfikację wsi 28 lutego 1944,
kto wydał rozkaz zniszczenia Huty Pieniackiej,
kto był wykonawcą,
kto dowodził wojskami,
które jednostki wojskowe brały udział w tej akcji
kto ponosi odpowiedzialność za zniszczenie wsi i wymordowanie jej mieszkańców.

Wyjaśniając właśnie te kwestie, możemy odpowiedzieć na najbardziej istotne pytanie:

- na ile uzasadnione są polskie oskarżenia Ukraińców o zagładę Huty Pieniackiej?

Nie mniej ważne jest, żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego we wszystkich niemal sowieckich publikacjach odpowiedzialnych za zniszczenie Huty Pieniackiej i jej mieszkańców nazywano „Niemcami”, „Faszystami”, „Nazistami”, „Hitlerowcami”, lecz w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia oskarżenia przeniesiono nagle na „ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów”?

W tym miejscu trzeba zauważyć , że moskiewska władza właśnie w roku 1989 nagle przypomniała sobie o strasznej tragedii polskiej wsi Huta Pieniacka i 26 lutego 1989 dokonała uroczystego odsłonięcia pomnika upamiętniającego ofiary zbrodni.
Analogiczna sytuacja miała miejsce w Polsce, gdzie dopiero z końcem lat osiemdziesiątych Edward Prus rzuca oskarżenia pod adresem Ukraińców.

Równie ważna będzie dokładna analiza wpływu sowieckich oddziałów partyzanckich na przebieg wydarzeń, a zwłaszcza ich obecności w wiosce, liczebności, czasu w którym tam przebywały, działań dywersyjnych w okolicy, zbrodni dokonywanych w sąsiednich ukraińskich wioskach, stopnia współpracy z tymi oddziałami Polaków z Huty Pieniackiej. Te kwestie są niezwykle istotne.

Pełna wiedza na ten temat pozwoli bowiem zrozumieć, że niemieckie władze okupacyjne wydały rozkaz zniszczenia wioski właśnie z uwagi na sowieckie oddziały stacjonujące w wiosce, grasujące po okolicy, przeprowadzające w styczniu i lutym ataki na obiekty ważne dla obrony i ewentualnego odwrotu oraz atakujące niewielkie oddziały niemieckie.

Zwrócimy również szczególną uwagę na wyniki śledztwa prowadzonego w Polsce w sprawie Zbrodni w Hucie Pieniackiej przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, przejętego później przez IPN – śledztwa (co podkreślamy) nigdy nie ukończonego. Wykażemy, że polskie wyniki śledztwa (publikowane dotychczasowe ustalenia) w sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej, to prymitywne tworzenie wersji wydarzeń na zamówienie, w której to wersji pojawia się a mnóstwo błędów, pomyłek i fałszerstw.

Aby lepiej zrozumieć istotę problemu zacznijmy jednak od historii dawniejszej...

Huta Pieniacka położona była w malowniczej dolinie, pokrytego bukowymi lasami Pogórza Woroniackiego (Вороняцьке горбогір'я), 20 km na południe od Brodów i 20 km na północny wschód od Złoczowa. Najbliższe wioski: Żarków, Jasieniów, Werchobuż, Hołubica, Pieniaki. Największą wioską w okolicy były Pieniaki. Huta pierwotnie należała właśnie do tej wioski, stąd też późniejsza nazwa - Huta Pieniacka. Lasy otaczały wieś że wszystkich stron.

W metrykach Józefowskich z 1786 r. Napisano, że Huta Pieniacka była „nową osiadłą wioską”. (ЦДІАУЛ, ф. 19, оп. ХУІІІ, сп. 290, арк. 14).

Jest to pierwsza wzmianka o polskiej wsi między wioskami etnicznej ludności Ukraińskiej. W XX wieku mieszkańcy Huty Pieniackiej mówili o sobie, że żyją na tej ziemi „z dziada pradziada”, ale ich przodkowie na początku XIX wieku tak powiedzieć nie mogli...

Nazwa Huta wskazuje na produkcję szkła. Potwierdzają to dokumenty archiwalne. W raporcie władz administracyjnych lwowskiego okręgu z 18 kwietnia 1807 stwierdzono, że produkcja szkła zajmuje się we wsi 37 robotników (ЦДІАУЛ, ф. 146, оп. 7, сп. 244, арк. 9).

Wioska stopniowo i systematycznie rozrasta się:
W 1820 w Hucie Pieniackiej było 56 gospodarstw (ЦДІАУЛ, ф. 20, оп. ХІХ, сп. 193), w 1857 mieszka 535 osób, a według spisu 1900 już 890, przy czym 762 mieszkańcy to rzymscy katolicy (głównie Polacy), 78 to greko-katolicy (Ukraińcy), a 50 to Żydzi.

W latach I wojny światowej populacja wsi znacznie się zmniejszyła. Według spisu ludności z 30 września 1921, w Hucie Pieniackiej zamieszkuje 724 osób, w tym 659 Polaków, 45 Ukraińców i 19 Żydów. Podczas polskiego panowania w Galicji 1920-1939 działała w Hucie polska szkoła. Wiadomo, że w 1925 roku uczęszczało do niej 58 uczniów. Populacja Huty Pieniacka na początku II wojny światowej nie jest znana, ale większość mieszkańców była Polakami, chociaż Ukraińcy również w wiosce żyli (i w lutym 1944 także).

Źródła nic nie mówią o jakichkolwiek konfliktach etnicznych Ukraińców i Polaków w Hucie Pieniackiej (i okolicy) w czasach Austro-Węgier (1772-1918) lub w okresie Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej i Ukraińskiej Republiki Ludowej (1918-1920), nie spotyka się również wspomnień, które mówiłyby o takich konfliktach. Jeżeli były jakieś konflikty, to nie miały one charakteru etnicznego.

Taka sytuacja możliwa była dzięki zrównoważonej i tolerancyjnej polityce narodowej Austrii i cesarza Franciszka Józefa I, którego starsze pokolenia Ukraińców pamiętały jako dobrego władcę. Za czasów Franciszka Jozefa niemal w każdej wiosce na Brodowszczyźnie działały ukraińskie szkoły i czytelnie, bez przeszkód wydawane były ukraińskie gazety, czasopisma i książki; nawet banknoty obok napisów niemieckich, polskich i węgierskich miały napisy w języku ukraińskim «п’ять корон», «десять корон», «двадцять корон», «п'ятдесят корон».

Przyszła pierwsza wojna światowa, a u jej schyłku wojna o ukraińskie ziemie. Sąsiedzi ze wszystkich stron rozrywają Ukrainę na kawałki. Niektórzy z nich krzyczą, że nie ma takiego narodu jak Ukraińcy, a ukraińskie ziemie nazywają odwiecznie swoimi. Później następuje sojusz Polski z Petlurą, zdrada w Rydze i podział Ukrainy między Moskwę i Warszawę.

Sytuacja zmieniła się dramatycznie po zajęciu kraju przez Polskę w 1920 roku. W tym okresie (1920-1939) rząd II Rzeczypospolitej położył „kamień węgielny” - fundament polsko-ukraińskiej konfrontacji i późniejszych konfliktów etnicznych.

Nie będziemy wgłębiać się w ten wątek i opisywać tutaj wszystkich upokorzeń, poniżeń i niegodziwości przedwojennej polskiej władzy wobec Ukraińców. Zwrócimy tylko uwagę na pewną analogię, wiążącą polskie akcje pacyfikacyjne sprzed wojny z akcjami niemieckich okupantów. Rzecz jasna skala zbrodni i przestępstw jest nieporównywalna, ale jedna cecha jest wspólna: zastosowanie „odpowiedzialności zbiorowej” – czyli karanie niewinnych...

Polacy bili ludzi i niszczyli ich dobytek „karząc” za spalone przez OUN polskie mienie państwowe i prywatne. Niemcy mordowali i zrównywali z ziemią w odwecie za zabitych Niemców oraz za działania dywersyjne na terenach przez nich okupowanych. W obu wypadkach był to „odwet” (tak przynajmniej nazywały te zbrodnie ówczesne władze) dokonywany na niewinnej ludności, mający na celu zastraszenie jej i zmuszenie terrorem do lojalności wobec władz.

W przypadku Niemców częstą praktyką było używanie obcoplemieńców: Ukraińców przeciwko Polakom, Polaków przeciwko Ukraińcom i nie tylko. Huta Pieniacka nie była żadnym wyjątkiem. Gdyby to była ukraińska wieś, Niemcy do pacyfikacji wykorzystaliby swoje oddziały, składające się z Węgrów, Polaków, Rosjan lub przedstawicieli innych narodów, służących w tym czasie Niemcom.

Polacy z Huty Pieniackiej byli mordowani z powodu współpracy z czerwonymi partyzantami, działającymi wówczas na bezpośrednim zapleczu frontu, a nie "dlatego , że byli Polakami", jak twierdzi się w Polsce od jakiegoś czasu i jak niedawno obwieścił prezydent Andrzej Duda. Tym bardziej, że wśród ofiar byli również Ukraińcy, Żydzi ale także Niemcy (jak choćby babcia Sulimira Żuka - Urszula Nessel)

Huta Pieniacka była w tym czasie „stolicą” sowieckich oddziałów dywersyjno-terrorystycznych.
Wspominany w polskich źródłach oddział NKWD pod dowództwem Borysa Dawidowicza Krutikowa nie był jedynym sowieckim oddziałem w wiosce i nie gościł w niej kilka dni, jak twierdzą polscy historycy, lecz dokładnie dni 42.

W Hucie Pieniackiej zbierały się również inne oddziały - konkretnie Armii Ludowej, jak również oddział polskich policjantów, którzy zdezerterowali ze służby u Niemców.
Wszystko to wykażemy poniżej i w następnych odcinkach. Pojawią się istotne szczegóły, o których milczą polskie media, i o których nie mówią polscy historycy, publicyści i politycy.



„Stolica” czerwonych dywersantów.

Jaki wpływ na przebieg wydarzeń w Hucie Pieniackiej mieli czerwoni partyzanci?
Jaka była liczebność czerwonych?
Czym zajmowali się przebywając w wiosce?
Jak wyglądała ich współpraca z Polakami?
W jakim okresie tam przebywali, kiedy opuścili wioskę i dlaczego?
Jakie zbrojne oddziały pojawiły się w wiosce przed tragedią?
Zacznijmy od polskich źródeł i polskiego spojrzenia na sowieckie oddziały w Hucie Pieniackiej.

W polskich źródłach mówiących o Hucie Pieniackiej pojawia się często oddział NKWD pod dowództwem Borysa Dawidowicza Krutikowa. Prawie nic nie mówi się o innych czerwonych partyzantach, przebywających w tej wiosce. Krutikowa wspomina się „od niechcenia”, bagatelizując jego wpływ na wydarzenia w Hucie. Przy tym warto zwrócić uwagę, na fakt, ze narracja zmienia się niemal na naszych oczach...

Jeżeli w publikowanych tymczasowych wynikach polskiego śledztwa mówi się o czerwonych partyzantach dość dużo, choć z żenującymi błędami, to już w materiałach docierających do szerokiej opinii publicznej, pojawiają się tylko krótkie wzmianki. Przy czym tak w wynikach śledztwa, jak w innych polskich tekstach zauważyć można liczne błędy, nieścisłości, nierzetelności, a nawet kłamstwa i kompletne bzdury.

Wygląda to tak, jakby polskim prokuratorom i koncesjonowanym historykom nie chodziło o dotarcie do prawdy, a jedynie o „politykę historyczną” - o wypaczenie faktów i bezpodstawne oskarżenia. Śledztwa nigdy nie zakończono.

Takie śledztwo prowadzić można w nieskończoność i od czasu do czasu „informować” społeczeństwo o „nowych ustaleniach”, dotyczących „ukraińskiej zbrodni ludobójstwa” w Hucie Pieniackiej.
„Nowe ustalenia” nie musza być przełomowe – najważniejsze, żeby do opinii publicznej docierało wciąż powtarzane hasło: „ludobójstwo dokonane przez ukraińskich nacjonalistów”.

Zróbmy małą kwerendę polskich tekstów (rewelacje „histeryków kresowych” pomijamy):

1. Bogusława Marcinkowska*.
Ustalenia wynikające ze śledztwa w sprawie zbrodni ludobójstwa funkcjonariuszy SS "GALIZIEN" i nacjonalistów ukraińskich na Polakach w Hucie Pieniackiej 28 lutego 1944 roku. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 1 \ 2001

Na temat sowieckich partyzantów czytamy:

...Społeczność wsi pozostawała w dobrych stosunkach z oddziałem partyzantki radzieckiej. Partyzanci radzieccy wykorzystywali nie niepokojoną przez Niemców i nacjonalistów ukraińskich Hutę Pieniacką jako bazę wypoczynkową i rekonwalescencyjną dla swych rannych.
W styczniu i lutym 1944 r. oddział partyzantów radzieckich, w liczbie 1000 żołnierzy, stacjonował we wsi przez kilkanaście dni. Nie uszło to uwagi niemieckich władz okupacyjnych, ale w czasie pobytu partyzantów we wsi nie doszło do konfrontacji. Około 20 lutego 1944 r. partyzanci radzieccy opuścili Hutę Pieniacką. 23 lutego 1944r. oddziały bojowe Niemców i policji ukraińskiej przeprowadziły rekonesans bojowy w celu zbadania sytuacji we wsi…

* Bogusława Marcinkowska - prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie, prowadząca wówczas śledztwo w sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej.


Zwróćmy uwagę - nie ma tutaj mowy o Krutikowie, a jedynie o „zaprzyjaźnionym 1000 osobowym oddziale partyzantów sowieckich”. Taki „wynik śledztwa”- choćby tymczasowy - już choćby tylko z uwagi na podaną liczbę jest kompromitacją całego zespołu śledczego. Nie było tak licznego sowieckiego oddziału w Hucie Pieniackiej. Było kilka sowieckich oddziałów, ale ich łączna liczebność z pewnością nie sięgała tysiąca.
O tym jednak napiszemy później.

Zwróćmy również uwagę na to, że prowadzone śledztwo dotyczyło zbrodni dokonanej rzekomo przez funkcjonariuszy SS-Gallizien i ukraińskich nacjonalistów, a nie przez Niemców. Niemiecka odpowiedzialność za zbrodnię była dla śledczych kwestią drugoplanową - to nie Niemcy mieli być oskarżeni, a wyłącznie Ukraińcy. Tytuł śledztwa sam w sobie jednoznacznie świadczy o politycznym podtekście dochodzenia.


2. Prokurator Waldemar Szwiec
- Naczelnik OKŚZpNP w Krakowie
Śledztwo Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie w sprawie zbrodni w Hucie Pieniackiej



...Opisana powyżej potyczka z dnia 23 lutego 1944 roku była związana z uzyskaniem przez dowództwo 4 pułku policyjnego informacji, iż w Hucie Pieniackiej stacjonuje duży oddział partyzantów radzieckich. Informacje dotyczące sytuacji w Hucie Pieniackiej zostały przekazane prawdopodobnie przez komendanta policji ukraińskiej w Podhorcach. Wzmiankowany oddział wywiadowczy radzieckiej partyzantki, dowodzony przez Borysa Krutikowa, liczył kilkuset partyzantów i stacjonował przez kilka dni w Hucie Pieniackiej, którą opuścił w dniu 22 lutego 1944 roku. Podnieść należy, iż w Hucie Pieniackiej przebywała uprzednio grupa około 60 partyzantów radzieckich, którzy nawiązali współpracę z samoobroną wioski. W ramach powyższego, partyzanci korzystali z pomocy mieszkańców, a sami prowadzili szkolenia członków samoobrony oraz przekazali dla tej formacji broń i amunicję. Stacjonujący w Hucie Pieniackiej oddział partyzancki podejmował akcje dywersyjne skierowane przeciwko Niemcom. Z upływem czasu liczebność tego oddziału rosła, osiągając wskazany powyżej stan osobowy. Stan taki spowodował konieczność opuszczenia Huty Pieniackiej, bowiem rodziło to podstawowe problemy aprowizacyjne, a także stwarzało zagrożenie dla wsi oraz stacjonującego tam oddziału ze strony Niemców. Ważną role w działaniach radzieckich partyzantów pełnili poszczególni mieszkańcy wsi, którzy jako przewodnicy umożliwiali partyzantom sprawne przemieszczanie się w nieznanym im terenie. Ponadto, wykorzystując powiązania rodzinne umożliwiali partyzantom, wykonującym działania dywersyjne, bezpieczny pobyt we Lwowie. W tym celu wykorzystywano między innymi lwowskie mieszkania ojca Kazimierza Wojciechowskiego, dowódcy samoobrony w Hucie Pieniackiej. Wskazane działania dywersyjne polegały na organizowaniu zamachów na niemieckich dygnitarzy, niszczeniu szlaków kolejowych …



Krutikow Borys Dawidowicz
dowódca specjalnej grupy NKWD,
która w styczniu-lutym 1944 r
przebywała w Hucie Peniackiej
Tutaj Krutikow pojawia się z nazwiska. Jego oddział to według prokuratora IPN kilka setek żołnierzy. Mowa też o liczącym około 60 żołnierzy innym oddziale sowieckim, który miał stacjonować w wiosce wcześniej. Mowa o kilkudniowym pobycie Krutikowa w wiosce. Znowu nieścisłości i ewidentna nieprawda. Znowu niekompetencja, bo to właśnie Krutikow pojawił się jako pierwszy i przebywał w Hucie Pieniackiej 42 dni. Choć sam podczas uroczystego odkrycia Pomnika w Hucie Pieniackiej w roku 1989 mówił, że w wiosce był dni 50.

Inne sowieckie oddziały pojawiały się później. Oddział Krutikowa to dokładnie 21 osób, z czego nie wszyscy do Huty Pieniackiej dotarli. Podczas drugiego pobytu (pierwszy pobyt w wiosce był krótkotrwały, około 9 -10 stycznia 1944) było ich 13. Jednego człowieka z tego oddziału sowieci sami zlikwidowali, wiec pozostało 12, z czego czterech wyjechało do Lwowa. Stale w Hucie Pieniackiej przebywało więc jedynie 8 osób z grupy Krutikowa. Poza tym Krutikow nie opuścił wioski dnia 22 lutego, a dopiero 25-go. Ale o tym również napiszemy później...


...Wzmiankowany oddział wywiadowczy radzieckiej partyzantki, dowodzony przez Borysa Krutikowa, liczył kilkuset partyzantów…

Ten fragment podkreślamy jako wyjątkowo głupie „ustalenie”…
Niech nam czytelnicy wybaczą, że ironizujemy, ale to sformułowanie przypomina dowcip o chińskim wojsku, gdzie podczas narady w sztabie jeden z generałów opisuje strategię
działania:

„Atakować będziemy małymi grupami, po dwa-trzy miliony dywersantów”.

Oddział wywiadowczy liczący kilkuset żołnierzy?
Gdybyż prokuratorzy choć przez chwilę zastanowili się nad tym, co piszą…
Tak to jednak jest, gdy prokurator troszczy się o zgodność swych tekstów z linią polityczną, zamiast troszczyć się o to, żeby te teksty miały jakiś sens.
Oddział Krutikowa to nie był „oddział wywiadowczy”, to był mały, dywersyjny pododdział NKWD, przeznaczony do zadań specjalnych!



3. Grzegorz Motyka - historyk.

...W lutym 1944 r. została spacyfikowana również Huta Pieniacka. Wieś ta była polską placówką samoobrony przed UPA. Przez pewien czas stacjonował w niej oddział partyzantki sowieckiej Krutikowa ze słynnego zgrupowania płk. Dymitra Miedwiediewa…
Motyka G., Ukraińska partyzantka 1942-1960, Warszawa: Instytut Studiów Politycznych PAN, 2006:


Profesor Motyka jak widać wspomina tylko o Krutikowie, ale i tak jedynie mimochodem, nie przywiązując większej wagi do  obecności sowietów we wsi...
O innych sowieckich oddziałach nic nie wie.
Kilka lat później Grzegorz Motyka jest jeszcze bardziej lakoniczny:

...Przez jakiś czas w Hucie Pieniackiej dyslokował się także sowiecki oddział partyzancki…
Grzegorz Motyka „Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji Wisła”

Dokładnie tyle na temat sowietów w Hucie Pieniackiej do powiedzenia w swojej pracy „Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji Wisła” wydanej w 2011 roku. Już nawet nazwisko Krutikowa nie pojawia się. O innych czerwonych oddziałach autor oczywiście też nie wspomina. Zbyt niewygodny dla autora temat…


4. Biuletyn Informacyjny IPN

Najnowszy opis tragedii w Hucie Pieniackiej znaleźliśmy w „Biuletynie Informacyjnym IPN” nr 3 (136) marzec 2017. Jest to artykuł Leszka Rysaka (historyk, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, w latach 2001–2013 pracownik IPN) pt. „Huta Pieniacka istnieje nie tylko w sercach…”.

W tym artykule o sowieckich partyzantach w Hucie Pieniackiej nie ma najmniejszej nawet wzmianki!

Czy poważni polscy historycy, pracownicy IPN (z prokuratorskimi kompetencjami) nie potrafili dotrzeć do ukraińskich i sowieckich źródeł dość dokładnie opisujących, kto i kiedy przebywał w Hucie Pieniackiej oraz jaka była liczebność oddziałów, jak brzmiały nazwiska dowódców i jaki był zakres ich działań? Nie potrafili czy nie chcieli?

Przypomina się cyniczne powiedzenie „doktora” Mieleckiego: „bez ludzi zdolnych można się nawet obejść, potrzebni są tylko ludzie posłuszni”. Czy to przypadek? Czy jednak celowo, powoli i systematycznie usuwany jest sowiecki wątek w narracji na temat Huty Pieniackiej?
Z powyższych przykładów widać, że informacje o sowieckich partyzantach w Hucie Pieniackiej, choć niepełne i nierzetelne, ale pojawiające się w pierwszych wynikach śledztwa , powoli zanikają.

Nierzetelne, bezpodstawne i bardzo łatwe do obalenia są oskarżenia wobec sotni UPA, która według wielu polskich historyków, polityków i publicystów miała uczestniczyć w pacyfikacji Huty Pieniackiej. Mowa o sotni Dmytra Karpenki „Siromaci” oraz o jakimś bliżej nie określonym „paramilitarnym” oddziale Włodzimierza Czerniawskiego.

Również o tym będzie później. Tutaj zaznaczymy jedynie, że jedynym oddziałem UPA, który mógł uczestniczyć w tej zbrodni, był kureń Maksa Skorupskiego, który podjął w tym czasie współpracę z Niemcami, a operował w pobliżu. Co najmniej dwóch dowódców UPA zostało za współpracę z Niemcami rozstrzelanych z wyroku OUN. Skorupski uniknął rozstrzelania, uciekając przez Lwów na zachód. Jego udział w pacyfikacji Huty Pieniackiej jest więc prawdopodobny.

Wyjdźmy ze świata sztucznej „polskiej” ( a ściślej IPN-owskiej) rzeczywistości i przenieśmy się do świata realnego. Żeby to zrobić musimy zagłębić się przede wszystkim w dokumenty oraz wspomnienia innych twórców „prawdy historycznej”. To obszar o wiele bardziej grząski od IPN-owskiej propagandy. Trzeba jednak koniecznie ten obszar zbadać, jeżeli chcemy zbliżyć się do prawdy.

Zacznijmy od Krutikowa... O jego obecności w Hucie Pieniackiej wiadomo z kilku źródeł.

Miedwiediew
Dmitrij Nikołajewicz
Dowódca oddziału
NKWD „Zwycięzcy”
Dowódca Krutikowa - pułkownik NKWD Dymitrij Medwiediew - wydal w roku 1948 wspomnienia p.t. „To było pod Równem” (trzy lata później rozszerzoną wersję wspomnień „Silni duchem” - mówiąc wprost, „przypomniał” sobie wiele lepiej brzmiących propagandowo szczegółów).

W tych wspomnieniach opisuje dość dokładnie wszystkie okoliczności związane z zadaniami Krutikowa wypełnianymi w Hucie Pieniackiej oraz niektóre niuanse związane z jego pobytem w tej wiosce. Jako datę przybycia Krutikowa do wioski Miedwiediew podaje dzień 10 stycznia 1944 roku.

Sam Borys Dawidowicz Krutikow swoje wspomnienia również spisał i w jego wspomnieniach jest dużo więcej istotnych szczegółów. Najpierw zwróćmy uwagę na wspomnienia Krutikowa, spisane w roku 1956 i zdeponowane w Wydziale Historii Wojny Ojczyźnianej Instytutu marksizmu-leninizmu przy Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Ukrainy.


Na foto skany pierwszej i ostatniej strona jego wspomnień:



Wspomnienia są dość obszerne i szczegółowe. My zajmiemy się tylko fragmentami najistotniejszymi – dotyczącymi Huty Pieniackiej.
W dokumencie czytamy między innymi:


...12 stycznia wieczorem grupa weszła do wsi Remizowce, w której stacjonowała duża grupa dobrze uzbrojonych ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów, pod dowództwem człowieka ubranego w mundur niemieckiego podoficera. Jak się później okazało, wieś była zajęta przez melnykowców, a dokumenty, jakie przedstawiliśmy do kontroli, były wydane przez banderowców (wydano nam je w naszym oddziale partyzanckim na wszelki wypadek). Rozpoczęła się walka, podczas której zginęli nasi towarzysze W. Szewczenko i A. Wełyczko. Mykoła Koreń przepadł bez wieści - nie został znaleziony. Zabrawszy ze sobą ciała zabitych towarzyszy, grupa walcząc przedzierała się na zachód.

Rankiem 13 stycznia 1944 roku grupa zatrzymała się we wsi Siworogi, niedaleko Przemyślan, u braci Kapeliuków. Tutaj w sadzie pochowano ciała naszych towarzyszy, poleglych w Remizowcach - Walentyna Szewczenkę, pochodzącego z obwodu rostowskiego, porucznika Armii Czerwonej, oraz Andrija Wełyczkę, pochodzącego z wsi Jasnogorówka w obwodzie rówieńskim. Niebawem rozpoczęło się starcie z Niemcami, którzy otoczyli naszą grupę. Podczas boju zginęła Natalka Bohusławska, rany odnieśli Jewhenia Drozdowa i partyzant Leonid Klepuszewski.

Również ja odniosłem rany. Korzystając z tego, że na polu boju jakiś chłop porzucił sanie, Wasyl Drozdow razem z partyzantami "Prystupą" i "Burłakiem", położyli ranną żonę Drozdowa na sanie, i opuscili pole boju. W związku z intensywnością walk nie udało się z pola boju zabrać ciała Natalii Bohusławskiej. Udało się tylko zabrać ciężko rannego Ł. Klepuszewskiego. Grupa w walkach, przez wsie Adamy, Bajmaki i inne, przebija się do rejonu kamianobuskiego (dawna Kamionka Strumiłowa). Tutaj podjęlismy decyzję, aby korzystając z propozycji Polaków, powrócić do Huty Pieniackiej i stamtąd wysłać zwiadowców do Lwowa.

Grupa powróciła do Huty Pieniackiej. Działała tutaj grupa wojskowa pod dowództwem Kazimierza Antonowicza Wojciechowskiego, uznająca rząd londyński i uważająca się za grupę PPS. Z Huty Pieniackiej do Lwowa zostały wysłane 2 pary zwiadowców: B. Charytonow - F. Worobiow, oraz I. Pastuchow - M. Kobeliacki, dla których przygototowano domumenty pozyskane u miejscowej ludności, i listy do krewnych Wojciechowskiego we Lwowie (jego ojca Antona Iwanowicza Wojciechowskiego i innych).

Charytonow i Worobiow, po zabójstwie przez Kuźniecowa Bauera i Schneidera, wrócili do Huty Pieniackiej, a Pastuchow i Kobeliacki pozostali we Lwowie, prowadząc działalność wywiadowczą aż do wyzwolenia Lwowa przez Armię Czerwoną. Podczas naszego pobytu w Hucie Pieniackiej przyłączyła się do nas wielka grupa członków Gwardii Ludowej, z oddziału im. Iwana Franko, którą dowodził I.P. Kuryłowycz. Dzięki miejscowej ludności ustanowiliśmy kontakt z młodymi Polakami, którzy przyjechali z zachodniej Polski, i służyli w specjalnym batalionie ochrony obiektów kolejowych na stacjach Złoczów i Brody. Po rozmowach z przedstawicielami tego batalionu, prawie 100 uzbrojonych Polaków przyłączyło się do naszej grupy. Pod koniec lutego, w nocy, przybył do Huty Pieniackiej partyzancki batalion zgrupowania S.F. Malikowa, pod dowodztwem B.D. Korżeniewskiego. Razem z tym batalionem wyszła z Huty Pieniackiej nasza grupa, w skład której wchodzili byli żołnierze polskiego batalionu, i grupa Kuryłowycza...


Cały dokument jest dostępny tutaj:
Wspomnienia Krutikowa - 1965 rok


Co wynika z tych wspomnień?

1. Krutikow wraz ze swoim niewielkim oddziałem rzeczywiście dotarł do Huty Pieniackiej około 10 stycznia, i po nieudanych akcjach dywersyjnych, w wyniku których jego oddział stracił kilku ludzi, powrócił do wioski około 17-18 stycznia .

2. Krutikow, posiadający dokumenty potwierdzające, że jego oddział należy do UPA, spotyka jakiś ukraiński oddział, który tych dokumentów nie honoruje, ponieważ jest to oddział melnykowski (tak przynajmniej opisuje zaistniałą sytuacje Krutikow).
Ten oddział, to istotna kwestia, do której wrócimy później. Wybucha walka między oddziałem Krutikowa a oddziałem napotkanym.

3. Poza oddziałem Krutikowa w Hucie Pieniackiej pojawiły się również inne sowieckie oddziały:
- oddział Gwardii Ludowej im. Franko pod dowództwem I.P. Kuryłowicza
- batalion im. Czkałowa ze zgrupowania S.F. Malikowa pod dowództwem B.D. Koreniowskiego.

4. Pojawił się w Hucie Pieniackiej również około 100 osobowy oddział polskiej policji w służbie niemieckiej, który przeszedł na stronę sowietów.


Są to istotne informacje, do których nie udało się dotrzeć polskim historykom oraz prokuratorom IPN, a może udało się do nich dotrzeć, ale nie wpisywały się w obowiązująca w Polsce narrację o tamtych wydarzeniach. Tak czy inaczej, historycy ani prokuratorzy o powyżej wymienionych faktach nie napisali.
Szczególnie znamienny jest brak wzmianki o polskich policjantach dezerterujących i przechodzących na stronę sowiecką.



Ale to „małe piwo”. Istnieją jeszcze inne wspomnienia Krutikowa, bardziej obszerne, obfitujące w szczegóły jeszcze dokładniej opisujące sytuację w Hucie Pieniackiej przed zbliżającą się tragedią. Te wspomnienia, to nigdy nie opublikowany tekst Borysa Krutikowa, istniejący tylko w jednym egzemplarzu, w formie maszynopisu.


Pierwsza strona nie opublikowanych wspomnień Borysa Krutikowa:

Wszystko, o czym mówi się w tych zapiskach, to najprawdziwsza prawda. Niczego nie wymysliłem, nie przemilczałem, nie ozdobiłem. Opowiem tu o tym, jak dzieki zbiegowi okoliczności stałem się mimowolnym uczestnikiem nadzwyczajnych wydarzeń

Część I

"Zycie przeżyć, to nie pole przejść"


Źródło: Фонди Рівненського обласного краєзнавчого музею КН 27244 / ІІІД 14019


Skany z niewydanych wspomnień Krutikowa, dotyczące 
Huty Pieniackiej do przeglądnięcia w całości tutaj:
Pamietnik Krutikowa - Huta Pieniacka



Opis wydarzeń w Hucie Pieniackiej, podczas pobytu w niej Krutikowa to 20 stron maszynopisu. Tutaj przedstawiamy fragmenty najważniejsze.
Pierwszym ważnym zagadnieniem jest to, kiedy oddział Krutikowa pojawił się w Hucie Pieniackiej po raz drugi:


Po zebraniu, które przechodziło w kłótnie, podtrzymałem propozycję Pastuchowa i Charytonowa, aby powrócić do Huty Pieniackiej. Jest tam lekarz, mieszkańcy wsi również zapraszali nas, jeśli wyniknie potrzeba powrotu. Poza tym u nich rzeczywiście byli we Lwowie krewni, przyjaciele albo znajomi, którzy mogliby pomóc naszym zwiadowcom.
Decyzja została podjęta, i o świcie 17 stycznia po potyczkach znaleźliśmy się w lesie. Po drodze dołączył do nas Wiktor Kazancew, jeniec wojenny, któremu zbrzydła praca u gospodarza, i chciał walczyć.


Dalej informacja o zbudowaniu przez Krutikowa siatki wywiadowczej we Lwowie z pomocą rodzin mieszkańców Huty Pieniackiej:




Zaczęliśmy przygotowywać wyprawę zwiadowców do Lwowa, do lwowskich krewnych rodzin Hutniaków, Kowalczykowskich, Fedeczkowskich. We Lwowie żył również ojciec Kazimierza Wojciechowskiego. Dla nas był to cenny skarb. Stary beznogi krawiec Antoni Janowicz Wojciechowski w swoim małym mieszkaniu przy ulicy Zamarstynowskiej przyjmował klientów, szył wierzchnią odzież. A Borys Charytonow posiadał list od radiotelegrafistki Marii Kich do siostry we Lwowie.

To drugi nieoceniony dla zwiadowców skarb. Barbara Semenowna pracowała jako bileterka w największym kinie we Lwowie, i mogła być niezauważalnym pomocnikiem. Jej mąż Stepan Piotrowicz Zubacz rozklejał na mieście afisze, i miał w związku z tym dostęp do wszystkich części miasta. Był człowiekiem prostym, skromnym, i niegadatliwym. W niedługim czasie stał się doskonałym pomocnikiem zwiadowców. Jego żona, przy sprawdzaniu biletów w ciemnej sali kina wkładała w ręce naszych towarzyszy meldunki z zebranym przez męża informacjami. Łączność z miejskimi zwiadowcami utrzymywaliśmy przez specjalnych kurierów, mieszkańców Huty Pieniackiej.


Dalej dowiadujemy się od Krutikowa, że w Hucie Pieniackiej działały dwa polskie oddziały: Kazimierz Wojciechowski dowodził oddziałem AK, a Michał Fedyczkowski dowodził oddziałem AL.


Ci, którzy zostali w Hucie Pieniackiej, poważnie zajęli się miejscową grupą samoobrony, a potem grupami w innych polskich wsiach. Pomagali swoim gospodarzom w gospodarstwie, przygotowywali i rąbali drewno, mleli ziarno na mąkę. Od mieszkańców już wiedzieliśmy, że we wsi działają dwie niewielkie grupy samoobrony. Było to związane z podziałem politycznym - działalo AK na czele z Kazimierzem Wojciechowskim, i AL z Michałem Fedyczkowskim na czele. Godzili się oni na równoprawne partnerstwo. podobne podziały były i w innych wsiach



W żadnych polskich źródłach nie znaleźliśmy informacji o działającym w Hucie Pieniackiej oddziale AL., ale nazwisko Michała Fedyczkowskiego jest wśród nazwisk ofiar na pomniku w Hucie Pieniackiej.


Krutikow tego pomnika nie widział...



I dalej bardzo istotne, wręcz sensacyjne informacje:
Krutikow twierdzi, że został wybrany dowódcą samoobrony, a na swoich zastępców naznacza Wojciechowskiego i Fedyczkowskiego. Obiecuje w razie niemieckiego ataku bronić wioski aż do śmierci. Przygotowuje plan ewakuacji ludności...



Ze swej strony obiecaliśmy dać im jakąkolwiek pomoc, jako ludzie znający się na wojskowości. Podczas napadu obiecaliśmy bronić ich do ostatniego. Zaplanowaliśmy na taką okoliczność przygotowanie ukryć w lesie dla ewentualnej ewakuacji ( według specjalnego planu) ludności cywilnej.

Ewakuacja miała się odbyć do tych schronów w lesie, a następnie ludność miała być rozmieszczone w innych polskich wioskach. Chodziło głównie o duże polskie wsie Majdan, Huta Wierchobudzka i Huta Brodzka, z którymi nawiązano ścisłe kontakty w tej sprawie.
Na prośbę naszych partnerów komendantem samoobrony zostałem ja, a zastępcami - dowódcy grup Kazik Wojciechowski i Michał Fedyczkowski. Dowódcy samoobron Huty Wierchobudzkiej, Huty Brodzkiej i Majdanu często do nas przyjeżdżali.


Dalej dowiadujemy się od Krutikowa o wydarzeniu w sąsiedniej Hucie Werchobudzkiej:


Od mieszkańców Huty Wierchobudzkiej dowiedzieliśmy się, że w sadzie dowódcy placówki AK pana Stefana, pod jedną z młodych jabłoni, zakopano dużą ilość zdobycznej broni. On sam zaprzeczał, i niegrzecznie zachowywał się w stosunku do osób, które o to pytały. I to w czasie, kiedy wypadki niszczenia polskich wsi stawały się coraz częstsze.
Poszedłem do tego człowieka na szczerą rozmowę, ale on wszystkiemu kategorycznie zaprzeczał. Doszło do narad z członkami grupy AK, którzy twierdzili coś przeciwnego, a następnie zdecydowaliśmy się na niebezpieczny, ale niezbędny w tej sytuacji krok.




W końcu stycznia pod naciskiem grupy AK, i części miejscowej ludności, podjęliśmy decyzję pójść na ostateczną rozmowę z panem Stefanem, który przechowywał zakopaną broń. I taka rozmowa się odbyła. Po wymianie powitań i uprzejmości przystąpiliśmy do trudnego dla obu stron dialogu. Przypomnieliśmy gospodarzowi, że dookoła palą się niewielkie polskie wioski, giną ludzie, rośnie ilość uciekinierów, i że może to spotkać i Hutę Wierchobudzką, a jej samoobrona jest nieliczna i słabo uzbrojona.
Oprócz tego we wsi narastało zainteresowanie wobec składu broni, i jeśli pan Stefan nie odda broni dobrowolnie, grupa AL przy wsparciu swoich popleczników może spróbować samodzielnie sprawdzić prawdziwość plotek, i wykopać jabłoń w poszukiwaniu skarbu. My ich popieramy, bo nie widzimy sensu w dalszym ukrywaniu broni. Broń powinna znaleźć się w pewnych rękach, i służyć samoobronie.
Na koniec wysłowiłem niepokój losami pana Stefana, jego rodziny, i wsi, jeśli przydarzy się napad. Podczas naszej rozmowy w pokoju pojawiła się tęga gospodyni, pani Helena. Postawiła przed nami garnek zimnego mleka, dwa kubki, potem wniosła wazę miodu, i świeży bochenek pszennego chleba. Gospodyni zaprosiła do częstowania się.Gospodarz również zaprosił, nalał mleka mnie i sobie, doradził spróbować chleba z miodem zaznaczając, że to wszystko z własnego gospodarstwa.


Kiedy z gospodarzem dopiwaliśmy mleko, przyszedł jego zastępca i dowódca placówki AK ze swoimi zastępcami. Znowu rozpoczęli rozmowę o tym, jak wzmocnić samoobronę, i zachować autorytet pana Stefana, wyrażając wdzięczność za bohaterstwo, jakim było zebranie i przechowanie dużej ilości broni. Nie zdążyliśmy dokończyć rozmowy, kiedy z Huty Pieniackiej przyjechał Kazimierz Wojciechowski, i skierował się do domu. Po nisko pochylonej głowie poznaliśmy jego zaniepokojenie sytuacją, i złość na nas.




Kiedy wokół obejścia zebrało się wielu mieszkańców, pan Stefan, przemagając się, krótko powtórzył naszą rozmowę, i powiedział, że dalej ukrywać broni nie ma sensu. Trzeba się bronić. Po czym wezwał do zachowania porządku i jedności, jakie są niezbędne w tak złożonej sytuacji.

Po czym obkopał łomem ziemię wokół jabłonki, i wyjął ją, aby powtórnie ją zasadzić po zakończeniu akcji. W wielkim dole leżały, przełożone słoma, 2 rusznice przeciwpancerne PTR, 3 skrzynie nabojów do nich, około pół setki karabinów, 5 skrzyń amunicji do nich, 1 skrzynia granatów F-1, 1 skrzynia granatów RGD, przy czym one były bez detonatorów. Oprócz tego w dole była skrzynia nabojów do automatów PPSz. Broń została przeniesiona do domu. Sporządzono dokładny spis, i rozpoczęto rozdawanie mieszkańcom.

Ponieważ w schowku nie znaleziono detonatorów do granatów RGD, a my mieliśmy takowe, zaproponowaliśmy przekazanie ich panu Wojciechowskiemu. Zaproponowaliśmy również przekazanie mu rusznic przeciwpancernych. po kolacji wróciliśmy z panem Wojciechowskim do Huty Pieniackiej. Dzięki temu, że byłem trzeźwy, ponieważ organicznie nienawidzę alkoholu, dowiedziałem się od mocno pijanego kapitana trochę rzeczy o jego grupie, oraz o rozmieszczeniu AK w rejonie. Nie powiedział mi jednak głównego, przyszło więc zdobywać informacje z innych źródeł.


Kolejny wątek opisywany przez Krutikowa – Kazimierz Wojciechowski wraz z dowódcą AK z Huty Werchobudzkiej przygotowuje zamach na Krutikowa:


Stanisław Kuźmiński i Leonid Klepuszewski z naszej grupy byli Polakami. Klepuszewski leczył się, i miał problemy z przemieszczaniem. Kużmiński nie odmawiał okazji do wypicia, co było u nas surowo zabronione. Pan Stefan z Huty Wierchobuskiej i nasz Kazimierz Wojciechowski postanowili wykorzystać Kuźminskiego w swoich planach. Planowali usunąć Krutikowa, i rozbroić jego ludzi. Jak mówił Wojciechowski, banderowcy i Niemcy wbili im nóż w pierś, a my wbilismy im drugi w plecy.




Grając na miłości Kuźmińskiego do alkoholu i kobiet, oraz na uczuciach patriotycznych, pan Stefan i Kazimierz znaleźli mu narzeczoną w Hucie Wierchobuskiej, i wyprosili, abym wypuścił jego na przepustkę do niej na noc. Mówili, że sprawa świeża, a u nich miłość. Chociaż takich "nażeczonych" było wystarczająco i w Hucie Pieniackiej, pozwoliłem Stanisławowi na odłączenie się. Potem jego kolegą został Wiktor Kazancew. I jemu pozwoliłem na oddalenie się, ale miał przebywać w zasięgu wzroku zaufanych osób w Hucie Wierchobuskiej. Początkowo ich tam mocno spili i agitowali, a potem zaczeli szantażować, oferowali nawet Kuźmińskiemu moje stanowisko. Wiedząc o tym, "nie zwróciłem uwagi" nawet na to, że powrócili w stanie nietrzeźwym. trzeba było dowiedzieć się wszystkiego do końca.
Całkiem niespodziewanie moja gospodyni Maria Antonowna Fedyczkowska zaczęła się martwić, żebym nigdzie poza domem nie jadł ani nie pił, nawet mleka. Jej aluzja była dla mnie zrozumiała. Znając cel "narzeczeńskich" wizyt w Hucie Wierchobudzkiej, postanowiłem z tym zakończyć. Zacząłem od tego, że pewnego ranku, kiedy Kuźmiński i Kazancew powrócili pijani, zaaresztowałem obydwóch.
W połowie lutego ze Lwowa wrócili Charytonow i Worobiow. Powiedzieli oni, że Łuck i Równe już wyzwolone, nie ma tez już naszego oddziału w lasach cumańskich.


Zdobyte przez nich informacje, w związku z brakiem radiostacji, pozostały u nas do pojawienia się melnykowców. Zleciłem więc obu zbadanie sprawy zachowania się Kuźmińskiego i Kazancewa. Worobiow przed wyjazdem do Lwowa żył u Wojciechowskiego, i wrócił do jego domu. "żona" Wojciechowskiego Riwa Abramowna z piękna córka Jasią uniknęły losu swoich krewnych w lwowskim gettcie, i z listem od ojca Kazimierza przyjechały do Huty. Worobiow potajemnie zalecał się do "żony" Wojciechowskiego, i od niej otrzymywał cenne informacje o jego ukrywanej przed nami działalności. Potwierdziły się prawdziwe zamiary wobec mnie, wykorzystanie Kuzmińskiego i Kazancewa w tych zamiarach, i wiele innych spraw, których wcześniej mogliśmy się tylko domyślać.


Pod naciskiem niepodważalnych dowodów Kuźmiński i Kazancew przyznali się do wszystkiego, za wyjątkiem tego, że zgodzili się mnie usunąć.Jeżeli nie udałoby się tego zrobić, planowano otrucie mnie przez ludzi Kazimierza i pana Stefana, albo zabić w zasadzce po drodze do którejś polskiej wsi.
Trzeba było zebrać grupę, i publicznie rozpatrzyć sprawę. Pojawiła się propozycja rozstrzelania obu za zdradę swoich towarzyszy.Ja się sprzeciwiałem, więc podjęto decyzję pozbyć się Kazancewa, a Kuźmińskiego surowo uprzedzić. Z panami kierownikami z Huty Pieniackiej i Huty Wierchobudzkiej miała być osobna rozmowa, tym bardziej, że front był niedaleko, i niedługo pojawi się tutaj Armia czerwona i polskie wojsko.

Rozmowa była nieprzyjemna, ale pożyteczna. Panowie Kazimierz i Stefan byli zdziwieni, że jesteśmy tak dobrze poinformowani o ich działalności. Pokajali się, prosili zapomnieć o tym, i nie powiadamiać NKWD, kiedy przyjdzie Armia Czerwona. Dałem im na to honorowe słowo oficera.


Oddział polskich policjantów, namawiany przez Krutikowa do przejścia na stronę sowietów i przybycia do Huty Pieniackiej:


W tej sytuacji zostałem zaproszony do wioski Podhorce, do domu starosty Jana Sawickiego, aby porozmawiać o losach dużej grupy Polaków, którzy służyli w ochronnym batalionie na trasie kolejowej Brodach i Złoczowie.
Z uwagi na możliwą pułapkę zorganizowałem zwiększone bezpieczeństwo negocjacji. Z Wojciechowskim wyjechaliśmy do Podhorców. Dwaj oficerowie batalionu czekali na nas w mieszkaniu Jana Sawickiego.

Powiedzieli, że Niemcy zmobilizowali ich rok temu na polskim Śląsku i wysłali do ochrony niemieckich obiektów kolejowych: mostów, linii kolejowych, magazynów, itp.
Nie mogli tolerować tego, co działo się wokół, niszczenia polskich wiosek i coraz częściej myśleli, że Armia Czerwona wkrótce nadejdzie i potraktuje ich jak sojuszników Niemców. Dlatego szukali sposobu na walkę z Niemcami, pomagali swoim współplemieńcom. Prosili Niemców, aby wstrzymali i nie nie dopuszczali do rabunków, ale Ci odmówili.


Dowiedziawszy się o naszej grupy postanowili negocjować. Podczas rozmowy wymienialiśmy poglądy na różne aspekty sytuacji panującej na froncie, a w szczególności w naszym okręgu. Poparłem decyzję, aby oddziały batalionu ochrony opuścili Niemców i zaproponowałem im dołączenie do naszej grupy jako niezależna jednostka z własnymi dowódcami. Po przekroczeniu linii frontu obiecano im transfer do Wojska Polskiego pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga. Kazimierz Wojciechowski zaproponował im dołączenie do samoobrony Huty Pieniackiej jako trzeciej grupy, a tam zobaczymy, co robić dalej. Zgodzili się, że skonsultują się ze swoimi towarzyszami, po czym przyjdą do Huty Pieniackiej, uprzedzając nas wcześniej przez Jana Sawickiego.
Drugie spotkanie odbyło się z dużą liczbą uczestników. Poruszono w nim kwestie praktycznej realizacji planu ucieczki od Niemców, ich umieszczenia w Hucie Peniackiej i działalności w niej. Uzgodniono terminy. Poprosiłem naszych gości, aby opuszczając Brody i Złoczów, zabrali ze sobą jak największa ilość broni dla uzbrojenia chłopów i wzmocnienia samoobrony.


Jeśli chodzi o los ludzi z batalionu w przypadku wycofania się naszej grupy z Huty Pieniackiej, zdecydowano, że nie rozwiążemy tego problemu teraz, ograniczając się tylko do dyskusji. Jeśli to konieczne, każdy podejmie decyzje sam, kto pójdzie z nami i który zostanie w wiosce.
Mój zastępca podjął przygotowania do przyjęcia grupy. Nasza grupa postanowiła opuścić wioskę po przybyciu ludzi z batalionu, dlatego było wystarczająco dużo powodów.
I trudności z wyżywieniem i utrzymaniem dużej liczby ludzi oraz konieczność przekazania dowództwu danych wywiadowczych, i co tu ukryć...strach przed konfliktami -jeśli Wojciechowski i pan Stefan z Huty Wierchobudzkiej poprzez agitacje spowodują przejście batalionu na ich stronę ponownie pojawią się po ich stronie. Ogólnie rzecz biorąc, było wiele do przemyślenia, zwłaszcza że myśl o opuszczeniu Huty była już przedmiotem debaty w naszym kręgu.


Kilka dni później prawie 100 osób przybyło z polskiego batalionu niemal równocześnie z Brodów i Złoczowa .
Po ich umieszczeniu przywódcy grup Złoczów i Brody twierdzili, że stworzą własny oddział, którego dowódcą będzie ich oficer. Zgodziłem się na to, pod warunkiem, że jego zastępca będzie mój człowiek Borys Charytonow, który dobrze znał język polski iw pełni odpowiadał tej roli.


Następnym oddziałem, jaki pojawia się w wiosce i dołącza do Krutikowa, jest oddział Narodnej Gwardii im. Franko pod dowództwem Iwana Kuryłowicza ps. „Ryszard”:


Wysłaliśmy do nich Michała Fedyczkowskiego, który rozmawiał z dowódcą grupy Iwanem Kuryłowiczem. Rozmowa była bardzo ostrożna. Ostatecznie uzgodniono, że przybędziemy do nich w trzech: Fedyczkowski, Charitonowa i ja.
Podczas naszej pierwszej porannej rozmowy wymieniliśmy poglądy i zgodziliśmy się, że wieczorem w Hucie Pieniackiej odbędzie się druga rozmowa. Później okazało się, że w ciągu dnia w Hucie Werchobudzkiej odbyło się spotkanie Kuryłowicza z panem Stefanem i panem Wojciechowskim, otrzymał od nich informacje o nas, upewnił się, że jesteśmy sowieckimi partyzantami, ale był zakłopotany faktem, że przyjęliśmy uciekinierów z batalionu ochrony.


„Forstschutzkommando”

Wspomniany nieco wyżej oddział polskich policjantów, który przybył do Huty Pieniackiej, nie był jedynym oddziałem w służbie Niemców... Do Krutikowa przyłączył się jeszcze jeden taki oddział. Była to tzw. „ochrona lasów” czyli „Forstschutzkommando”:


Po spotkaniu z Kuryłowiczem Wojciechowski wrócił do wioski i natychmiast przyszedł do mnie z wiadomością, że w lesie koło Żwinicy pojawiła si zbrojna grupa ludzi, których celem było zniszczenie sowieckich partyzantów. Zaproponował, ze należy ich zwabić do Huty, rozbroić i zniszczyć. Udawałem, że słyszę o tych ludziach po raz pierwszy i odpowiedziałem, że należy spotkać się z nimi i porozmawiać z ich dowódcami. Powiedziałem Wojciechowskiemu, aby zaprosił ich wieczorem do szkoły i "zorganizował stół". Jednocześnie postanowiliśmy wzmocnić ochronę z zaufanych ludzi samoobrony, bez angażowania ludzi z batalionu, którzy przybyli z Brodów i Złoczowa.


Wieczorem w szkole pojawili się Iwan Kuryłowicz (Ryszard), Bolesław Hidyk (Cybulski) i Emil Szrek. Z naszej strony trzy osoby wzięły udział w spotkaniu, od gospodarzy wsi Wojcichowski i Michał Fedyczkowski.
Wystarczyło spojrzeć na Hidyka i Szreka, aby zrozumieć, że uciekli z getta, nie dla tego aby służyć nazistom i strzelać do partyzantów.
O Ryszardzie i Cybulskim już słyszeliśmy. Zgodnie z informacjami, które już mieliśmy, dokładnie oczyścili sztab ochrony lasów i nocą uciekli w nieznanym kierunku. Dowiedzieliśmy się z rozmowy, że zabrali z sobą ciężki karabin maszynowy, 34 karabiny, sześć pistoletów, kilka skrzyń z amunicja i granatami, a także kilka wozów z żywnością.
Podczas rozmowy Wojciechowskim gorączkował się i twierdził, że wszyscy powinni podporządkować się AK. Fedyczkowski spokojnie wyrażał swoje argumenty. Ja milczałem i nie prowadziłem żadnej agitacji. Niech sami decydują.


Krutikow, gdy chodzi o ten oddział, podaje niewiele szczegółów. Więcej dowiadujemy się z innego źródła.
W książce „Народна гвардія імені Івана Франка" - Варягіна В., Вакуленко Г. na stronach 108–110 przeczytać możemy, że:

...Dnia 14 lutego 1944 r. niemiecki oddzial ochrony lasów (Forstschutzkommando) w liczbie 40 osób, pod dowództwem Bolesława Hydyka ps. „Cybulski”, po uzgodnieniu szczegółów uciekł od Niemców, zabierając ze sobą całą dostępną broń: 34 karabiny, karabin maszynowy, kilka skrzynek granatów i amunicji. Oddział wraz z bronią, amunicja i innym sprzętem przybył do wioski na 16 dwukonnych wozach i przyłączył się do Krutikowa. W uzgodnieniach pośredniczył polski leśniczy Ludwik Siedlecki ps. „Władek“...

Policjanci-żołnierze „Fortschutzkommando” potocznie nazywani byli „strzelcami leśnymi” lub „forstszutcami”. Była to paramilitarna organizacja założona przez Hermanna Goeringa. Początkowo przyjmowano tylko Niemców, ale od 1942 roku również Polaków i Ukraińców.
Zadaniem tych oddziałów było zabezpieczenie planowego wywozu drzewa z lasów, ochrona tartaków, walka z kłusownictwem, a także walka z czerwonymi partyzantami.









Przedstawione powyżej fotografie pochodzą ze zbiorów pana Czesława Sadłowskiego. Przedstawiają one ochotników „Forstschutzu” podczas szkolenia w Rabce.



Pojedynczy dezerterzy

Oprócz tego dowiadujemy się od Krutikowa, że do Huty Pieniackiej przybywali również pojedynczy dezerterzy z policji.

Dobrze wiedzieli oni, że w wiosce są czerwoni partyzanci i właśnie dlatego do tej wioski się kierowali… Jeżeli dezerterzy o tym wiedzieli, to znaczy, że doskonale wiedzieli o tym Niemcy.


Siedząc przy oknie, zobaczyłem jak do stodoły zbliżał się uzbrojonych Niemiec z grupą ludzi w cywilnej odzieży Pomyślałem, że coś tu jest nie tak. Wszak ochrona jest wzmocniona przez pewnych ludzi, no ale Niemiec jest Niemiec. Ja i Ryszard chwyciliśmy za automaty, podaliśmy sygnał- wszyscy milczą. Nie zdążyliśmy wygasić lamp jak nasi ludzie pojawili się w klasie, a mężczyzna w niemieckim mundurze żwawo wkroczył wraz z nimi, pociągnął ściśnięta prawą rękę do przodu i głośno krzyknął: „Do widzenia. Hitler Kaput ”. Wszyscy śmialiśmy się życzliwie. W odpowiedzi na nasz pytania usłyszeliśmy cala historie. . On sam jest Polakiem. Uciekając od Niemcami, zabił oficera, zdjął z niego ubranie, kask i karabin maszynowy w worku przyniósł wszystko do nas. Dowiedziawszy się, że Hucie Peniackiej są partyzanci, przez kilka dni przedzierał się, aby się przyłączyć Wypełniliśmy jego prośbę i po udzieleniu niezbędnych instrukcji kontynuowaliśmy przerwaną rozmowę.


Dzień Armii Czerwonej

Później dowiadujemy się, że nieformalna rada wszystkich oddziałów stacjonujących w wiosce podjęła decyzję o opuszczeniu Huty Pieniackiej przez czerwonych partyzantów - Krutikowa i Kuryłowicza – wraz z oddziałami polskiej policji, które się do czerwonych przyłączyły. Postanowiono, że 23 lutego wszystkie te oddziały opuszcza wioskę:


Rano, po przybyciu Kuryłowicza, dowódcy wszystkich grup odbyli spotkanie, na którym dyskutowano o konieczności opuszczenia Huty Pieniackiej. Zdecydowano, że w nocy 23 lutego wioskę opuszcza miedwiedowcy , grupa Kuryłowicza i Polacy z batalionu ochrony. Nadwyżki broni zostaną przekazane samoobronie, co wzmocni jej siłę.
Wojciechowski i Fedyczkowski nie zaprzeczyli. Po spotkaniu Kuryłowicz zaprosił mnie na obiad, podczas którego dowiedział się wiele o bardzo ciekawym gościu, pierwszy raz usłyszałem o Narodnej Gwardii im. Iwana Franko


Kiedy wieczorem 22 lutego ustalano szczegóły wymarszu, w Hucie Pieniackiej pojawił się jeszcze jeden sowiecki oddział partyzancki:




Stój, kto idzie? - wydaliśmy głośny rozkaz w języku rosyjskim
- Swoi - słychać było odpowiedz.
- Kto "swoi"?
- ja tobie, sukinsynu, pokaz kto"swoi" - powiedział spokojny baryton mężczyzny, który prawdopodobnie siedział na koniu. - Jeśli mówię "swoi"-to znaczy "swoi", a kogo potrzebujesz?
- Nie potrzebujemy nikogo, ale radzę ci być bardziej powściągliwym i obchodzić się bez niepotrzebnymi słowami.
„Jesteśmy sowieckimi partyzantami” - powiedział spokojnie właściciel miękkiego barytonu.
- Jakie jest twoje połączenie? Odpowiedź brzmiała:
- 9. Batalion im. Czkalowa z Malikowcow, a kim ty jesteś?

Słyszałem o Malikowie, ale o takim batalionie nie miałem pojęcia.
Dowódca batalionu Koreniewski Boris Dymitrowicz, starszy lejtnant - przedstawił się. ja tez przedstawiłem się, jakoś intuicyjnie wpadliśmy sobie w ramiona i zaczęliśmy wszyscy bratać się z przybyłymi . Cieszyliśmy się, że w końcu i tutaj przybyli partyzanci, nie dużo - nie mało, prawie 250 osób.
Kiedy poszliśmy do szkoły z Koreniewskim i jego sztabem przeprosił za grubiaństwo i powiedział, że nie spodziewał się tak dobrze zorganizowanej ochrony wioski i partyzantów, o jakich "można się dobrze poparzyć".


Mamy więc jeszcze jeden sowiecki oddział - liczący około 250 osób. Dowiadujemy sie również, że sowieci ostatecznie postanowili nie opuszczać wioski 23 lutego, lecz ze względu na święto przypadające tego dnia (Dzień Armii Czerwonej) w dokonać jakiejś akcji dywersyjnej.
W akcji tej, w ramach „braterstwa broni”, oprócz NKWD-ysty Krutikowa i czerwonoarmisty Koreniewskiego, bierze udział AK-owiec Wojciechowski (a ściślej jego ludzie).
Akcja była nieudana - saper zamiast wysadzić most stracił palce... Ale 23 lutego według Krutikowa w Hucie Pieniackiej i tak miała miejsce świąteczna pijatyka:






Konieczna była zmiana daty opuszczenia Huty Pieniackiej, kombat (Koreniewski) nalegał, aby do 23 lutego, w dniu Armii Czerwonej, konieczne wysadzić linie kolejowa lub most w pobliżu stacji Zarwanica, bezpieczną drogę do miejsca akcji, dobrze znali Polacy i ja. W ten sposób uczcimy święto - powiedział kategorycznie.
Nalegałem, aby tego nie robić i zaoferowałem, że lepiej po cichu opuścić wioskę, nie przyciągając uwagi wroga, ludność powinna być w bezpieczeństwie, a święto uczcimy już podczas przemarszu. Poparło mnie kierownictwo samoobrony, ale Koreniewski był nieustępliwy i nakazał swoim saperom wysadzić linię kolejową.

Grupa malikowców w towarzystwie Borysa Charitonowa i przewodników wybranych przez Wojciechowskiego wyruszyła w podróż. Była to jasna, mroźna noc, saperowi o nazwisku Sierżant nie udało się zmarzniętymi palcami uporać sie z zapalnikiem, jaki zdetonował mu w rękach. W rezultacie ręce pozostały bez palców, wiele małych odłamków raniło twarz. Zamiast zniszczyć linie kolejowa, wysadzili w powietrze własnego sapera i szybko wrócili do wioski, by doktor Golin(nazwisko nieczytelne) i lekarze batalionu pomogli rannemu. Pomimo tego wypadku, dzień d 23 lutego był dniem wielkiej „świątecznej pijatyki”.
Na prośbę mieszkańców wioski, w nocy 25 lutego batalion Koreniewskiego wyruszył z Huty Peniackiej. Razem z nimi odeszliśmy również my..



Dowiadujemy się, że ostatecznie sowieckie oddziały opuściły wioskę dwa dni później - dnia 25 lutego – a więc dwa dni po tym, jak doszło do ataku zwiadowczego oddziału (ukraiński pułk policyjny). O tym ataku Krutikow jednak nie wspomina ani jednym słowem...
Czyżby sowieci byli w dniu święta sowieckiej armii aż tak pijani, ze o ukraińskim pólku policyjnym, jaki próbował wtargnąć do wioski nic nie wiedzieli? przypominamy, że Krutikow w swoich wspomnieniach niejednokrotnie określał siebie jako wroga alkoholu....

Inne źródła

Wcześniej wspominaliśmy, że Krutikow podczas odsłonięcia pomnika w Hucie Pieniackiej w roku 1989 twierdził, że w wiosce przebywał 50 dni. Oto fragment z jego przemówienia podczas tej uroczystości:

...Na początku stycznia 1944 r. W drodze do Lwowa specjalna grupa zwiadowców oddziału Bohatera Związku Radzieckiego pułkownika Dmitrija Miedwiediewa, którą ja dowodziłem, zatrzymała się w Hucie Peniackiej, tutaj przebywaliśmy 50 dni. Mieszkańcy wioski dawali moim towarzyszom możliwość wykonywania zadań w okupowanym przez hitlerowców Lwowie...
(Z przemowy B.Krutikowa / Flaga komunizmu. – Brody 1989 - 11 marca - str. 2)








W roku 1982 w swoim tekście o Hucie Pieniackiej sowiecki propagandysta
M. Toropowski oprócz swoich konfabulacji
(cały tekst to typowa sowiecka fantastyka propagandowa, w której można było przeczytać nawet dialogi ludzi, którzy kilka minut później spłonęli żywcem) zapisał również krotki wywiad z Krutikowem, gdzie czytamy :



6 stycznia 1944 roku grupa zwiadowcza specjalnego przeznaczenia, dowodzenie którą powierzono mi, w składzie 21 ludzi wyruszyła na Lwów. Po kilku dniach dotarliśmy do Huty Pieniackiej. Tę wieś rekomendował nam Moliński - przyjaciel naszego partyzanta – Wasyla Drozdowa. Zostaliśmy tam dobrze przyjęci. Przyjaźń mieszkańców była szczera. Wypoczęliśmy i 11 stycznia ruszyliśmy dalej.
Musieliśmy jednak zmienić plany. W bojach z banderowcami zginęli Walentyn Szewczenko i Andrzej Weliczko. Od głównej grupy odłączył się radiooperator Burłak wraz z radiostacją i z małżeństwem Żenią i Wasylem Drozdowymi. Ciężko ranny został Leonid Klepuszewski, którego zmuszeni byliśmy tymczasowo pozostawić u radzieckich patriotów – Tkaczuków - w chutorze Cyków. Sytuacja zmusiła nas do powrotu. Musieliśmy wrócić do Huty Pieniackiej, gdzie nas jak i poprzednio tak i teraz, przyjęto z otwartymi rękami. Mieszkańcy wioski – nasi przyjaciele – bardzo nam pomogli. Po pierwsze, choć wiedzieli, czym to grozi, wieśniacy dali nam, na okres półtora miesiąca, schronienie i dzieli się żywnością.

Oprócz tego, kilku parom zwiadowców, których my dla wykonania powierzonych zadań wysłaliśmy do Lwowa, mieszkańcy Huty Pieniackiej dali adresy swoich krewnych, którzy we Lwowie mieszkali. W szczególności były dowódca samoobrony – Wojciechowski – przekazał zwiadowcom – Stepanowi Pastuchowowi i Michajle Kobelackiemu – list z rekomendacją do swojego ojca lwowianina.

Wszystko to sprzyjało wykonaniu ważnego zadania, postawionego przed naszą grupą zwiadowczą specjalnego przeznaczenia. Patrioci z Huty Pieniackiej przydzielali nam też niejednokrotnie kilku przewodników, gdy szliśmy wykonywać nasze zadania. To właśnie dzięki przewodnikom z Huty Pieniackiej udało się zabrać z chutoru Cyków rannego Leonida Klepuszewskiego.
Na końcu trzeba też dodać, że nasi przyjaciele z Huty Pieniackiej pomogli nam nawiązać łączność z żołnierzami batalionu, który strzegł mostu kolejowego. Ludzie z Huty Pieniackiej zaagitowali blisko stu ludzi z tego batalionu i przyprowadzili ich do bazy w wiosce.

Oczywiście pragnęliśmy odwdzięczyć się naszym gościnnym gospodarzom: pomagaliśmy im i bronią, i wojskowym przeszkoleniem – szkoliliśmy grupy samoobrony, tworzyliśmy też takie grupy w innych wioskach.Jednak niedługo potem byliśmy zmuszeni do opuszczenia Huty Pieniackiej. Problem był w tym, że oprócz naszej grupy, we wsi stacjonował lwowski zagon „Narodnej Gwardii” pod dowództwem Iwana Prokołowicza Kuryłowycza oraz 9-ty batalion partyzantów żytomierskich imienia Czkałowa – malikowców pod dowództwem Borysa Dmitrowicza Koreniewskiego, a na koniec jeszcze ten batalion ochrony kolei, który zdezerterował i podjął aktywne działania przeciwko Niemcom.

Razem było to prawie 500 ludzi.Dla jednej wioski to było za dużo: mogliśmy narazić wieś na niebezpieczeństwo. Dlatego po naradzie postanowiliśmy odejść z Huty Pieniackiej.
Przed odejściem długo rozmawialiśmy z dowódcą samoobrony Wojciechowskim. To był interesujący i odważny człowiek. Jego grupa miała nawet radio, co prawda z łącznością tylko w jedną stronę. Na naszym spotkaniu niejednokrotnie podkreślałem: w razie napadu hitlerowców, dobrze uzbrojona i dobrze przeszkolona grupa samoobrony powinna stawić zdecydowany opór, dopóki cała ludność nie opuści wsi.
Тороповський М. Реквієм убитого села //Ленінська молодь. - Львів, 1982. -24 лип).


Towarzysz Wojciechowski

Pozostaje do omówienia kwestia Kazimierza Wojciechowskiego - według polskich źródeł i według Krutikowa – był to dowódca miejscowego oddziału AK. Ale inne źródła (sowieckie) dość istotnie różnią się w ocenie jego działalności, I tak…

Partyzancka grupa P. Kundiusa zorganizowana przez niego już w roku 1942 w okolicach Złoczowa , jaka w swoiсh raportach z lutego 1944 informowała, ze toczyła boje z nacjonalistami w pobliżu Huty Pieniackiej – operowała na tym samym terenie.
Nie zwrócilibyśmy na ten fakt większej uwagi gdyby nie jeden bardzo istotny szczegół...

W książce wydanej w roku 1968 "Historia miast i wiosek Ukraińskiej SRR" pod hasłem Złoczów (srtona 376) czytamy:

...W złoczowskim rejonie podziemno-dywersyjny partyzancki oddział stworzony został w listopadzie 1941 roku przez bylego lekarza wiejskiego P. Kundiusa ... W roku 1943 oddzial liczył 100, a w roku 1944 juz 600 partyzantow na których czele w różnym czasie stali : K.Wojciechowski, I. Zukowski, M.Gensa...


A sowiecki dokument z tamtych czasów „Щоденник бойових дій партизанського загону ім.Чкалова за 1944 ріk” mówi tak:

Podczas przemarszu zorganizowano dwa oddziały partyzanckie. Pierwszy w wiosce Palikrowy - dowódca Zombra, liczba-- 40 osób, zadanie - sabotaż na trasie Brody - Tarnopol. Drugi we wsi Huta Pieniacka. dowódca oddziału - Wojciechowski. Liczba - 60 osób. Zadania - aktywność dywersyjna. Oddziały zabezpieczono bronią, amunicją i materiałami wybuchowymi. Ostatni oddział w marcu 1944 roku był rozgromiony przez Niemców. 20 partyzantów na czele z towarzyszem Wojciechowskim po zwierzęcemu było zniszczonych przez Niemców w Hucie Pieniackiej. (ЦДАГОУ, ф. 67, оп. 1, сп. 103, арк. 8)


Jeżeli dodać do tego, że Dmitrij Medwediew - bezpośredni przełożony Krutikowa - w swojej książce wspomnieniowej „Silni duchem” opowiada, jak to ojciec Wojciechowskiego w dniu 21 stycznia 1944 roku pyta wywiadowców Krutikowa, czy wiedzą, co dzisiaj za dzień i nie czekając odpowiedzi gorąco ich pozdrawia z wielkim świętem - tzw. „leninowskim dniem” (w Związku Sowieckim „leninowskie dni” to rocznice urodzenia i śmierci Lenina - 21 stycznia jest dniem jego śmierci), to pojawia się ważne pytanie:

Czyim człowiekiem był Wojciechowski, dla kogo pracował i od jak dawna? Dziś wielu ludziom wydaje się, że organizacyjna przynależność poszczególnych oddziałów w tamtym czasie była jednoznacznie określona i niezmienna: „ci to AK-owcy, tamci banderowcy, a jeszcze inni to czerwoni albo melnykowcy”. Niestety są to wyobrażenia bardzo naiwne. W rzeczywistości przynależność ludzi i całych oddziałów do poszczególnych obozów była bardzo niepewna, wątpliwa i często zmieniała się w czasie.

Tyle, jeśli chodzi o wspomnienia Krutikowa i o czerwonych partyzantów w Hucie Pieniackiej. Przy omawianiu innych wątków będziemy do tych wspomnień powracać, ale najważniejsze kwestie, dotyczące czerwonych partyzantów, już przedstawiliśmy.
Wspomnienia te zapewne są w jakimś stopniu koloryzowane. Na pewno są tam jakieś niedomówienia, ale chyba żaden człowiek o zdrowym umyśle nie powie, że są nieistotne w śledztwie dotyczącym Huty Pieniackiej.

Ze wspomnień Krutikowa (i innych zaprezentowanych źródeł) wynika jednoznacznie, że Huta Pieniacka była bazą czerwonych partyzantów. To nie był przypadkowy kontakt, to nie była krótka wizyta, to nie było poszukiwanie na oślep chętnych do współpracy z sowietami. Tu wszystko było z góry ustalone i zaplanowane. Sowieci już przed wejściem do Huty wiedzieli, że mogą liczyć na pomoc, poparcie i współdziałanie. Do Huty Pieniackiej zostali wysłani przez pułkownika NKWD Miedwiediewa (tego samego, który Henryka Cybulskiego delegował za pośrednictwem Sobiesiaka do organizowania samoobrony w Przebrażu).

Do Huty Pieniackiej ściągały, jak pszczoły do miodu, również inne sowieckie oddziały. Trudno to uznać za przypadek.

Kwestia sowieckich partyzantów wnosi do sprawy Huty Pieniackiej bardzo wiele. Niemcy za współpracę z sowietami niszczyli i mordowali ludność cywilną w setkach wiosek w całej okupowanej Ukrainie. Również w Polsce robili to na szeroką skalę już w roku 1942, a używali do tego również polskiej policji. Wioski były niszczone tylko za to, że gdzieś w okolicy nabroili czerwoni. Tak też było w Hucie Pieniackiej. Nic nowego. Tak było na Lubelszczyźnie, na Wołyniu, w Galicji. O ile to było możliwe, używano do takich akcji obcoplemieńców – Polaków przeciwko Ukraińcom, Ukraińców przeciwko Polakom. Huta Pieniacka jest tylko jedną z setek takich wsi.

Można tutaj nawet zaryzykować stwierdzenie, ze Huta Pieniacka w innych okolicznościach byłaby zlikwidowana o wiele wcześniej, a tylko z uwagi na zbliżający się front i panujący bałagan udało się czerwonym tak długo hasać po okolicy, a dowództwu polskiej samoobrony (czy raczej dwóch niezależnych od siebie oddziałów samoobrony) łudzić się, że „głupi” Niemiec nic nie wie i nie przyjdzie ukarać „komunistycznych kolaborantów”.

Tutaj niepotrzebne były żadne donosy Ukraińców z okolicznych wiosek, ale rzecz jasna takie donosy też mogły być. Setki czerwonych partyzantów w Hucie Pieniackiej to problem z wyżywieniem. Przez dzień-dwa karmić jeszcze można, ale przez kilkanaście czy kilkadziesiąt dni? Zwłaszcza, że i polska ludność cywilna napływała do wioski. Żywność trzeba było zdobywać. Gdzie i jakim sposobem? W ukraińskich wioskach, rzecz jasna, i nie po dobroci...

I kolejna kwestia. Nawet Krutikow wspomina w swoich memuarach o napastowaniu kobiet przez sowieckich partyzantów i skargi miejscowej ludności do niego... Mowa tam o Hucie Pieniackiej, gdzie sowieci byli „gośćmi”. Czy wiele wyobraźni trzeba mieć, aby zrozumieć, że w ukraińskich wioskach mogło być tylko gorzej? Z sąsiednich wiosek skarg do dowódcy oddziału być nie mogło... Gdzie szedł pijany sowiecki partyzant, gdy „szaleć” w Hucie Pieniackiej dowódca zabronił?
O terrorze w sąsiednich wioskach napiszemy w następnym odcinku.


Na koniec tej części, zamiast podsumowania, wymienimy jeszcze raz wszystkie partyzanckie grupy, jakie przebywały w Hucie Pieniackiej w lutym 1944 roku:

1. Sowieci:
  • Dywersyjno-zwiadowczy oddział do zadań specjalnych pod dowództwem B. Krutikowa.
  • Oddzial Narodnej Gwardii im. Franko, pod dowództwem I.P. Kuryłowicza.
  • Partyzancka grupa P. Kundiusa (w Hucie Pieniackiej w 1943 roku, a w lutym 1944 operująca w okolicy).
  • 9-ty Batalion im. Czkałowa ze zgrupowania S.F. Malikowa pod dowództwem B.D. Koreniewskiego
2. Polacy niezależni od Niemców:
  • Oddział zaliczany do AK, pod dowództwem K. Wojciechowskiego.
  • Oddział AL pod dowództwem M. Fedyczkowskiego.
3. Polacy, którzy zdezerterowali ze służby niemieckiej:
  • Batalion ochrony, stacjonujący w Złoczowie i Brodach
  • Oddział Fortschutzkommando pod dowództwem Bolesława Hydyka.
4.Pojedynczy dezerterzy z innych formacji.



Z tego zestawienia wynika jednoznacznie:

Huta Pieniacka była bazą czerwonych partyzantów na przyfrontowych tyłach niemieckich. I właśnie to było przyczyną zagłady wioski. Narodowość mieszkańców nie miała tutaj znaczenia. Równie okrutnie traktowano inne wioski (i miasteczka) ukraińskie – niekiedy zamieszkałe przez Polaków, ale częściej przez Ukraińców.

Oto kilka niezwykle istotnych przykładów:

Kortelisy – wieś dzisiaj w obwodzie wołyńskim, w rejonie ratnieńskim.
23 września 1942 Kortelisy zostały kompletnie zniszczone, a prawie cała ludność wsi (2892 osoby) wymordowana przez Niemców. Ofiarą tej samej akcji pacyfikacyjnej padły również sąsiednie wsie Borki, Zabłocie i Borysówka. Zbrodni dokonała zapasowa kompania policyjna „Nürnberg” z 15 Pułku Policyjnego SS.
Po wojnie komunistyczna propaganda oskarżała o dokonanie zbrodni „ukraińskich nacjonalistow” (wydano nawet na ten temat książkę), ale w niemickich archiwach znaleziono dokumnty wyjasniające kto naprawdę dokonał tej potwornej zbrodni.

Obórki - 13 listopada 1942
Zbrodnia dokonana na mieszkańcach polskiej kolonii w gminie Kołki. Zamordowano w tym dniu ponad trzydzieści osób. Jeszcze kilkanaście lat temu właśnie ta zbrodnia była uważana w Polsce za pierwszą masową zbrodnię „dokonaną przez ukraińskich nacjonalistów” na Wołyniu. Jednak od tych twierdzeń odstapiono po wyjściu na jaw faktów. W tym samym dniu ten sam oddział policji pomocniczej zlikwidował również ukrainskawioske. Ciekawy jest fakt, że dowódca tego oddziału - niejaki Saczkowski - przd wojną zmienił wiarę na katolicką i jako „przykładny” Polak zwalczał ukraińskie dążenia niepodległościowe...

Koriukiwka - miasto w obwodzie czernihowskim.
Tragedia Korikowska - masakra ludności cywilnej, dokonana 1-2 marca 1943 r. przez oddziały SS i przez żołnierzy węgierskiej 105. Dywizji Lekkiej generała porucznika Zoltana Johana Aldea Papa. W wyniku akcji karnej zginęło około 6700 osób, co czyni ją największą tego typu akcja karalna podczas drugiej wojny światowej.

Kozary – obwód czernihowski
11 marca 1943 r., w ramach akcji karnej za domniemaną współpracę z sowieckimi partyzantami i dzialania tych partyzantów w okolicy, wieś została spalona przez niemieckie i wegierskie oddziały, a prawie wszyscy ludzie, którzy w tym czasie mieszkali we wsi, zostali zamordowani. Około godziny 6 rano Niemcy otoczyli wioskę i rozpoczęli masakrę - w wiejskim klubie spalono 270 osób starszych, kobiet i dzieci. Ponad 200 dzieci wraz z nauczycielami zostało rozstrzelanych i spalonych w miejscowej szkole . Liczba ofiar - 3908 mieszkańców.

Remel – Wołyń
17 marca 1943, niemal w całości wymordowana przez Niemców...- to ponad 400 ofiar (według sowieckich danych 615 zamordowanych, niektóre ukraińskie źródła podają około 800). Przeżyło tylko około 70 osób, naoczni swiadkowie twierdzą, że zbrodni dokonały polskie oddziały policji pomocniczej.

Krasny Sad -  Wołyń
Zbrodnia popełniona 19 kwietnia 1943 roku. Zamordowano w tym dniu 104 osoby, niemal wszystkie ofiary są znane z imienia i nazwiska -w wiosce mieszkalo wtedy dokladnie 116 osób, a wiec wymordowano nimal wszystkich miszkanców, łącznie z dziecmi. Wedlug ukraińskich świadków pacyfikacji dokonywały oddziały polskiej policji pomocniczej.

Malin -  Wołyń
Zbrodnia dokonana 13 lipca 1943 roku przez Niemców wraz z policjantami z kolaboracyjnej policji pomocniczej. Spalono żywcem lub rozstrzelano 374 Czechów , 132 Ukraińców i 26 Polaków. Według ukraińskich źródeł, oddziały policji pomocniczej, dokonujące zbrodni w Malinie, składały się z Polaków i Rosjan.
Polscy historycy przeważnie zaprzeczają temu, podając Ukraińców jako współsprawców. W czeskich dokumentach archiwalnych mowa jednak przede wszystkim o Polakach. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w dokumentach podsumowujących wyniki dochodznia (w czasach komunizmu) wątek polski usunięto. Wynikało to z faktu, że sowiecka propaganda również Malin wykorzystywała jako „dowód zbrodni ukrainskich nacjonalistów”.


To tylko kilka przykładów. Nie inaczej było w Białorusi - Chatyń to 149 zamordowanych. Nie inaczej było w Polsce. Wszyscy Polacy doskonale wiedzą o Hucie Pieniackiej, ale o takich samych zbrodniach na trenie Polski wie już mało kto. Specjaliści od „polityki historycznej” dbają, by niemieckie zbrodnie nie odciągnęły uwagi społeczeństwa od „ważniejszych” tematów. Zbrodni podobnych do tego, co zdarzyło się w Hucie Pieniackiej, było na terenie dzisiejszej Polski wiele.

Oto niektóre przykłady:

Borów – ok. 300 zamordowanych
Szczecyn – ponad 300 zamordowanych
Wólka Szczecka – ponad 200 zamordowanych
Łążek Zaklikowski i Łążek Chwałowski – 217 zamordowanych
Aleksandrów - 579 zamordowanych mieszkańców
Lipniak - Majorat zamordowano 448 osób
Skłoby- imienna lista ofiar pacyfikacji zawiera 265 nazwisk
Krasowo-Częstki - zamordowano 257 osób, w tym 83 dzieci poniżej 17 roku życia
Michniów - ofiarą masakry padły co najmniej 204 osoby, w tym 54 kobiety i 48 dzieci

To też tylko kilka przykładów niemieckich zbrodni, które niczym nie różniły się od zbrodni w Hucie Pieniackiej.

Niemcy nie mordowali ludzi z wyżej wymienionych wiosek „za to tylko, że byli Polakami, Ukraińcami, Czechami czy Białorusinami…”. Mordowali, stosując zbrodniczą odpowiedzialność zbiorową. Współudział w zbrodni oddziałów kolaboracyjnych, złożonych z Polaków, Ukraińców, Rosjan czy przedstawicieli innych narodów - to kwestia odpowiedzialności indywidualnej - wyjątkiem są tutaj jedynie oddziały węgierskie nie będące kolaborantem, a sprzymierzeńcem nazistów.
Wszystkie powyżej wymienione zbrodnie to zbrodnie wojenne, dokonane przez Niemców i to przede wszystkim Niemcy ponoszą za te zbrodnie odpowiedzialność!

Podkreślamy z pełną stanowczością:

NIEMCY ZNISZCZYLI HUTĘ PIENIACKĄ, BO BYŁA TO WIEŚ KLUCZOWA DLA SOWIETÓW!
Kluczowa jako baza, kluczowa jako punkt kontaktowy, kluczowa dla zadań dywersyjnych i wywiadowczych. Tą oczywistość w Polsce zamieniono na fałszywą niby-rzeczywistość.

CDN...

                                                                                             Zespól "Dobrodziej"

Коментарі