Preludium
Et voilà justementcomme on écritl'histoire.
Tak oto właśnie pisze się historię
Voltaire
Interludium
Z książki Iwana
Skazocznikowa „Zapomniany agent -Nikita Puszkin”:
Nikita Puszkin ps. „Poeta” - Berlin, wrzesień, 1941 rok. |
W ramach uzupełnienia... bo to wcale nie jest historia niekompatybilna. Ja znalazłem ten dokument kilkanaście lat temu w Moskwie. Oczywiście „Poeta” nie wysłał go bezpośrednio sam do Moskwy. On trafił najpierw w ręce Stirlitza - czyli szefa wywiadu GRU w Berlinie. Dla mnie też jest ciekawe, czy do Moskwy ten dokument dotarł już w 41 koniec końców tymi kanałami...
Wiadomo, tam, gdzie go widziałem, czyli na Łubiance była informacja od 45 roku... Czy było tak, że przeszedł drogą radiową wcześniej, a tam była jakaś kopia z 45 roku, tego nie wiem. Jakkolwiek by było... z całą pewnością on przekazał wyżej swoim przełożonym w strukturze organizacyjnej. Tak jak kolega to próbował sprawdzić, to możliwe, że on został zablokowany na poziomie Berlina. Wygląda to wszystko wiarygodnie. To znaczy „Puszkin” współpracujący z czerwonoarmistami Gruzinami, ten dokument mówi, prowadził negocjacje, rozmowy z Gestapowcami.
Gestapowcy podjęli rozmowy z sowieckimi Gruzinami o włączeniu ich do swojej formacji. I on, Puszkin, czy po niemiecku czy po gruzińsku (do wojny nigdy w Niemczech nie był, nic nie wiadomo czy znal w ogóle niemiecki lub gruziński język), jak rozumiem ukrywając swoją tożsamość w trakcie tych rozmów (zapewne udając Greka), no przekazał po prostu treść rozmowy, którą ten podoficer NSDAP, co najmniej, jeśli nie wyżej, bo to prawdopodobnie był jakiś co najmniej dowódca plutonu, przekazał tym Gruzinom w trakcie rozmów informacje o planach eksterminacji Eskimosów w Europie.
Zapewne tylko totalny idiota, czytając powyższy „cytat”, uwierzyłby w jego zgodność z faktami. Tak, to jedna, wielka bzdura. Ten fikcyjny cytat to po prostu nasza prowokacja, mająca na celu pokazanie, jakie chwyty zastosował pewien bardzo poważny i ogólnie szanowany polski historyk, formułując swoje hipotezy, które w Wikipedii, w mózgach dziennikarzy i w dziełach autorów-przepisywaczy błyskawicznie stały się dogmatami. Kieruje nami także przekonanie, że idioci nas nie czytają, że parodia zostanie odebrana jako parodia, i że nasi czytelnicy dzięki niej łatwiej zrozumieją, czym są tezy wspomnianego historyka. Tezy tego historyka postaramy się dokładnie przeanalizować i omówić. Nie chcemy go wyśmiewać, ale trzeba uczciwie przyznać, że w niektórych momentach będzie to nieuniknione. Lepiej nawet posłużyć się ironią, bo gdybyśmy nazwali rzeczy po imieniu, byłoby to dla naszego historyka jeszcze bardziej przykre. Można powiedzieć, że nasz fikcyjny „cytat” to plagiat. W zasadzie przepisaliśmy tekst wspomnianego historyka, zmieniając jedynie personalia, określenia narodowości itp. Konstrukcja pozostała bez zmian. Przejdźmy do rzeczy...
Superbohater
Zamieńmy
naszego fikcyjnego super-agenta „Puszkina” na autentyczną postać cichociemnego,
polskiego dywersanta, który przybył na Wołyń w połowie 1942 roku, bo to właśnie
on jest bohaterem nieprawdopodobnej opowieści, stworzonej przez polskiego
historyka uznawanego za jednego z największych specjalistów z dziedziny
konfliktu polsko-ukraińskiego i wypadków wołyńskich.
Lech Adam Łada |
Zanim
przejdziemy do tego, co o Lechu Ładzie napisał i powiedział nasz wybitny
historyk, zobaczmy co możemy dzięki temu historykowi przeczytać w polskim Internecie:
Tygodnik Powszechny:
Piotr Zychowicz
Gość Rdomski
Zwróćmy uwagę
na charakterystyczne cechy powyższych tekstów:
- polski agent, któremu udało się „przeniknąć w szeregi UPA”, bądź nawet do „kierownictwa ukraińskich nacjonalistów”
- raport wysłany do Londynu, a czasem nawet większa, niesprecyzowana liczba raportów („jeden z raportów”, „meldunki” – w liczbie mnogiej)
- Zychowicz
sugeruje nawet, że Lech Łada zapłacił za swoją agenturalną działalność
życiem, co miałoby oznaczać, że został zdekonspirowany czyli zlikwidowany
przypuszczalnie przez nacjonalistów.
W krótkiej
notce biograficznej, zamieszczonej powyżej, opieramy się na ustaleniach polskich
historyków, specjalizujących się w badaniu historii „cichociemnych”. Wszyscy
oni podają zupełnie inne okoliczności śmierci Lecha Łady - mowa w nich o
śmierci w wyniku konfliktu z „Aloszą”, dowódcą Gruzinów zbiegłych z obozu
jenieckiego. Według polskich źródeł Lech Łada miał być oddelegowany do oddziału
tychże partyzantów jako ich polski dowódca. Oddział miał nazywać się „Gryzonie”
i przeprowadzić na jesieni 1942 roku szereg akcji dywersyjnych w ramach
operacji „Wachlarz”. Nikt z tych historyków nie wspomina nawet jednym słowem o rzekomym
przeniknięciu Lecha Łady w szeregi UPA czy OUN.
Nie od razu Kraków zbudowano...
I nie od razu
Motyka zaczął fantazjować. Początkowo tylko trochę mijał się z faktami. W
swojej książce z 2006 roku podaje wprawdzie słynny już cytat, ale póki co nie
robi do niego sensacyjnej otoczki w postaci raportu superagenta:
Według doniesień polskiego podziemia jeden z dowódców UPA tak ocenił sytuację: „Z dniem 1 marca 1943r. przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. Obecny jednak okupant jest przejściowym, nie należy więc tracić sił w walce z nim. Właściwy okupant to ten, który nadchodzi. Jeśli chodzi o sprawę polską to nie jest to zagadnienie wojskowe tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami.
Grzegorz Motyka „Ukraińska partyzantka 1942–1960”, Warszawa 2006, str.255.
Jak widać jeszcze nie dowiedzieliśmy się od Motyki, że mowa o Lechu Ładzie, który rzekomo miał przeniknąć do struktur UPA. Co więcej, Motyka powołuje się tutaj na powojenną relację majora Tadeusza Klimowskiego, a nie na rzekomy raport Lecha Łady, bo jako źródło cytatu widnieje w jego książce taki zapis:
Studium
Polski Podziemnej w Londynie, Kolekcja 13, t. 61, Relacja mjr. T. Klimowskiego.
Dokładnie to samo czytamy w kolejnej książce Grzegorza Motyki:
За повідомленнями польського підпілля, один із командирів
УПА так оцінював ситуацію: 1 березня 1943 року ми розпочинаємо збройне
повстання. Це воєнна операція, і як така, вона спрямована проти окупанта. Проте
нинішній окупант є тимчасовим, тому не слід марнувати сили в боротьбі з ним.
Властивим окупантом є той, який надходить. Коли йдеться про польське питання,
то це не військова проблема, а проблема меншини. Ми вирішимо його, як Гітлер
єврейське питання. Хіба що, заберуться самі.
Narracja Motyki w tej kwestii zmienia się nagle w roku 2014, właśnie w tej książce Motyka pierwszy raz wprowadza do obiegu „superagenta” wraz z dowodem „zaplanowanego ludobójstwa”. Podaje nawet informacje, że Lecha Ładę zamordowali (rzecz jasna) ukraińscy nacjonaliści (to właśnie od Motyki pożyczył później tę historię Piotr Zychowicz). Motyka nie podaje źródła tej informacji- tak było i już! Cytujemy:
Ciekawe, że polski wywiad dość szybko poznał prawdziwe
cele banderowskiej operacji. Stało się tak dzięki cichociemnemu ppor. Leonowi
Ładzie pseudonim „Żagiew”, który przeniknął w szeregi banderowskiej formacji.
Według jego doniesienia jeden z dowódców UPA tak ocenił sytuację: „Z dniem 1
marca 1943 roku przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie
wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. Obecny jednak okupant
jest przejściowym, nie należy więc tracić sił w walce z nim. Właściwy okupant
to ten, który nadchodzi. Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to
zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler
sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami”.
Niestety sygnał ten zlekceważono, a sam cichociemny „Żagiew” zginął niebawem z
rąk OUN-B — został rozpoznany lub zlikwidowany „profilaktycznie”.
Mniej więcej to
samo Grzegorz Motyka prezentuje w innym tekście, dwa lata później:
Jak widać znowu
dowiadujemy się o śmierci Lecha Łady z rąk nacjonalistów. Znowu bajka o
przeniknięciu w szeregi UPA i znowu mamy do czynienia z meldunkiem. Trzeba
stwierdzić, że w tym wypadku pan Motyka podaje te same namiary na źródło, co w
swoich wcześniejszych pracach. Wzbogaca narrację - coś dodaje, koloryzuje i
wymyśla śmierć Lecha Łady z rąk „UPA”. Jednym słowem – narracja się zmienia,
choć podawane jest wciąż to samo źródło:
Ale to wszystko
jeszcze „drobnostki”. Trochę później Motyka przerósł samego siebie kolejnymi
rewelacjami na ten temat. Zanim jednak do tego przejdziemy, podsumujmy to, co
wiemy do tej pory, a jeszcze wcześniej zajrzyjmy do pracy Mariusza
Zajączkowskiego, na którą powołuje się Grzegorz Motyka:
...Istotne informacje o zamiarach banderowskiego podziemia wobec polskiej ludności na Wołyniu zimą 1942/1943 r. przynosi sprawozdanie cichociemnego mjr. Tadeusza Kilmowskiego „Ostoi” złożone 12 sierpnia 1945 r. w Londynie. Klimowski po zrzuceniu do kraju w styczniu 1942 r. zajmował m.in. stanowisko Inspektora Komendy Okręgu Wołyń AK w Inspektoracie Równe (marzec–sierpień 1943 r.), następnie oficera operacyjnego a później p.o. szefa sztabu 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK (styczeń–lipiec 1944 r.). We wspomnianym sprawozdaniu mjr Klimowski powołał się na informacje uzyskane od swojego podkomendnego, także skoczka, por. Lecha Łady „Żagwi”, który – jak to ujął – „w okresie rozpoczęcia rzezi ukraińskich, do kierownictwa ukraińskiego został przejściowo wstawiony”. Tą drogą prawdopodobnie już w zimie 1942/1943 r. a najpóźniej wczesną wiosną 1943 r. komenda Inspektoratu Równe AK uzyskała dane wywiadowcze o charakterze „ukraińskiego powstania”. Na ten temat Klimowski relacjonował: „śp. por. „Żagiew” […] w ten sposób ujął oświadczenie jednego z kierowników ukraińskich:
„Z dniem 1 marca 43 [r.] Ukraińcy przystąpili do
powstania zbrojnego. […] Jeśli chodzi o sprawę polska, to jest to zagadnienie
niewojskowe, lecz mniejszościowe, rozwiążemy je więc tak, jak Niemcy sprawę
żydowską. Chyba żeby [Polacy] usłuchali wezwania i zbiegli za Bug”
Historyk Mariusz Zajączkowski
jako źródło podaje tak samo jak Motyka sprawozdanie (relację) Tadeusza
Klimowskiego. Zajączkowski jednak odsyła do teczki Klimowskiego (SPP, Kol. 23/
tom 103), a Motyka do teczki Pełczyńskiego (SPP, Kol. 13/ tom 61), w której najprawdopodobniej
znajduje się ta sama relacja (tego niestety nie wiemy):
SPP, Kol. 23/103, Oddział Specjalny Sztabu Naczelnego
Wodza – Cichociemni, Akta Tadeusza Klimowskiego, Sprawozdanie mjr. Tadeusza
Klimowskiego (Akcja AK na Wołyniu), Londyn, 12 VIII 1945 r.,
Dzięki pracy
Mariusza Zajączkowskiego dowiadujemy się, że:
- źródłem
informacji jest relacja majora Klimowskiego z roku 1945, a więc nie sam
raport czy meldunek Lecha Łady, a jedynie wspomnienia jego przełożonego.
- Major
Klimowski stwierdza jedynie, ze: „śp. por. „Żagiew” […] w ten sposób ujął
oświadczenie jednego z kierowników ukraińskich” - co może oznaczać, że
opowiedział przełożonemu, co usłyszał, od kogoś w jakiejś karczmie przy
wódce, ale równie dobrze mógł zdać relacje z opowieści zasłyszanej od osób
trzecich. Notowanie i relacjonowanie wszystkiego, co ludzie mówią to
również zadania wywiadowcze. Później analitycy starają się oddzielić ważne
ziarno od nieistotnych plew.
- Podkreślamy:
nie ma mowy o żadnym meldunku czy raporcie, który miałby dotrzeć do
Londynu.
- żadnych
szczegółów co do funkcji ani co do stopnia wojskowego, czy nawet
pseudonimu „jednego z kierowników ukraińskich” nie ma. Nie ma nawet
informacji o tym, o jakie środowiska ukraińskie chodzi... Banderowcy,
Melnykowcy, czy może Bulbowcy, a może jeszcze ktoś inny?
- Pojawia
się wprawdzie fragment mający świadczyć o agenturalnej działalności Łady i
jego zainstalowaniu się w jakimś niesprecyzowanym ukraińskim kierownictwie
(nie wiadomo czego – nie wiadomo jakiej organizacji): „w okresie rozpoczęcia rzezi ukraińskich, do kierownictwa
ukraińskiego został przejściowo wstawiony”, ale na
zdrowy rozsadek - jeśli agenta gdzieś zainstalowano to przełożony
doskonale powinien wiedzieć gdzie, zna nazwiska lub chociaż pseudonimy
ludzi rozpracowywanych przez agenta... JEŻELI TEGO WSZYSTKIEGO NIE ZNA, TO
ZNACZY ŻE AGENTA ROZPRACOWANO ZANIM TEN ZDĄŻYŁ WYSŁAĆ PIERWSZY MELDUNEK
ALBO PRZEŁOŻONY PO PROSTU OPOWIADA O CZYMŚ, O CZYM NIE MA WIEDZY.
- Tekst
relacji majora Klimowskiego dość istotnie różni się od tego co „cytuje”
Grzegorz Motyka – zestawmy jeszcze raz obydwie wersje cytatu (pierwsza
Zajączkowski - druga Motyka, a za nim Zychowicz itd...)
Z dniem 1
marca 1943 roku przystępujemy do powstania zbrojnego. (...) Jeśli chodzi o
sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe.
Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami.
Z dniem 1
marca 43 [r.] Ukraińcy przystąpili do powstania zbrojnego. […] Jeśli chodzi o
sprawę polska, to jest to zagadnienie niewojskowe, lecz mniejszościowe,
rozwiążemy je więc tak, jak Niemcy sprawę żydowską. Chyba żeby [Polacy]
usłuchali wezwania i zbiegli za Bug
Dwie bardzo
istotne różnice:
- Motyka,
cytując Klimowskiego, pisze „Z dniem 1 marca 1943 roku przystępujemy”,
Zajączkowski pisze : „przystąpiliśmy” - co świadczyć powinno, że
ewentualną relacje mógł zdać Łada po pierwszym marca, a nie wcześniej (zapamiętajmy tę kwestię).
- Motyka,
cytując Klimowskiego, pisze „Chyba, że usuną się sami”, Zajączkowski :
„Chyba żeby [Polacy] usłuchali wezwania i zbiegli za Bug” - tu pojawia się dość istotna niezgodność, bowiem oczekiwanie ucieczki Polaków za Bug i
wzywanie ich do tego - to na pewno nie jest wzorowanie się na niemieckich
działaniach wobec Żydów.
Można by wytłumaczyć różnice tym, że chodzi o dwa różne dokumenty, bowiem Motyka podaje sygnaturę akt Studium Polski Podziemnej w Londynie: „Kolekcja 13, t. 61”, a więc teczkę Pełczyńskiego, a Zajączkowski: „SPP, Kol. 23/103”, a więc teczkę Klimowskiego. Nie wiemy, jak jest naprawdę, ale sądząc po tym, że pan Zajączkowski w swoim odnośniku do cytatu podaje poza SPP również cytat z książki Motyki – możemy zaryzykować stwierdzenie, że nie są to dwa różne cytaty z różnych relacji Klimowskiego, lecz że chodzi o tę samą relację, być może występującą w dwóch kopiach:
Dodajmy przy tym, że pan Grzegorz Motyka mając dostęp do tych dokumentów, mógłby bez najmniejszego problemu zademonstrować je w całości bowiem w SSP już dawno ocyfrowano teczki o jakich mowa:
Nie zamierzamy odrzucać czy negować tej części relacji Klimowskiego, w której mowa o „rozwiązaniu sprawy polskiej”. Co więcej, że taka decyzja była, otwarcie pisał Mykoła Łebed’ już w roku 1946:
Żeby nie dopuścić do spontanicznej masowej akcji antypolskiej i do walki polsko-ukraińskiej, która byłaby wówczas korzystna zarówno dla bolszewików, jak i dla Niemców, i która osłabiłaby główny front walki wyzwoleńczej,Ukraińska Powstańcza Armia próbowała wciągnąć Polaków do wspólnej walki z Niemcami i bolszewikami. Gdy to się nie udało, UPA nakazała ludności polskiej opuścić ukraińskie ziemie Wołynia i Polesia.
УПА - УКРАЇНСЬКА ПОВСТАНСЬКА АРМІЯ - І. ЧАСТИНА, идання Пресового Бюра УГВР – 1946, str. 23, tłumaczenie „Dobrodziej”.
Rzekomy „sukces
wywiadowczy” nie był żadną sensacją. Przeciwnie – był oczywistością. Gdzie
polska ludność, zwłaszcza w czysto polskich koloniach, stała się bazą i
jednocześnie żywą tarczą bolszewików, tam rzeczywiście wypędzano tę ludność i
jest to potwierdzone nie tylko przez Łebedia, ale także przez innych autorów –
ukraińskich powstańców. O roli bolszewików Łebed’ pisze nieco dalej, cytując
zeznania sowieckiego agenta, ujętego przez SB OUN na przełomie 1943 i 44 roku.
Też Gruzina :)
Tego Grzegorz Motyka już nie zacytował, choć sprawa jest przecież znana co najmniej od 1946 roku. Ten akapit z książki Łebedia jest chętnie cytowany w pracach polskich historyków i w Internecie, ale wycina się z niego to, co niżej podkreśliliśmy, czyli to, co jest niezgodne z moskiewsko-pseudokresową narracją, a więc prawie wszystko:
Latem 1943 roku Wołyń prawie całkowicie pozostawał pod władzą UPA. Polacy, którzy otrzymali nakaz opuszczenia terenu, w większości dobrowolnie wykonali ten rozkaz. Ich nieruchome mienie przeszło na własność narodu ukraińskiego. Tym samym przestały istnieć stworzone po roku 1920 polskie kolonie, jak różnego rodzaju Sienkiewiczówki, Ludwikówki itp. Oczywiście i tutaj nie obyło się bez prowokacji zarówno ze strony Niemców, jak i bolszewików. Żeby wykorzystać konflikt polsko-ukraiński, a także czerpać korzyści ze zwykłych grabieży, jedni i drudzy podszywali się pod oddziały UPA i dopuszczali się wobec Polaków aktów przemocy, grabieży i nawet tortur. W zeznaniach jednego z szefów grupy operacyjnej bolszewickiej rozwiedki, Aleksandra Czcheidze-Czapajewa, który działał na Wołyniu, czytamy między innymi: „Polacy udzielali nam pomocy i ochrony. Robili to z patriotyzmu, z nienawiści do Niemców i do narodu ukraińskiego. Żeby spotęgować wrogość polsko-ukraińską, nasze oddziały partyzanckie miały w przebraniu «banderowców» przeprowadzić kilka akcji specjalnych przeciwko ludności polskiej, aby następnie obronić tę ludność przed terrorem banderowskim i tym samym jeszcze bardziej związać Polaków z nami. Wiem, że takie działania zostały przeprowadzone przez jeden z naszych oddziałów z rozkazu Tokar-Saure i zakończyły się pełnym sukcesem, chociaż ten oddział przekroczył dozwolony w instrukcjach zakres metod i zniszczył między innymi Polaków w kościele”.
УПА - УКРАЇНСЬКА ПОВСТАНСЬКА АРМІЯ - І. ЧАСТИНА, идання Пресового Бюра УГВР – 1946, str. 39-40, tłumaczenie „Dobrodziej”.
(podkreślamy te fragmenty, które w polskich tekstach sa pomijane)
Sama nienawiść polsko-ukraińska też była oczywistością. Żeby usłyszeć coś o wypędzeniu Polaków, czy nawet wymordowaniu, wystarczyło posiedzieć w jakiejkolwiek karczmie. Nie trzeba było wprowadzać agenta do „banderowskiego ...yyy... kierownictwa”. Można było coś podobnego usłyszeć gdziekolwiek, jeżeli spotykały się za różnymi stołami grupy Polaków i Ukraińców. Podobne groźby padały z obu stron. Wówczas była to bardziej norma, niż wyjątek. Jak inaczej można interpretować raport (RAPORT, a nie powojenną relację osoby trzeciej) generała Roweckiego z marca 1943 roku w jakim czytamy m.in.:
Nie są odosobnione szczegółowe projekty eksterminacji Ukraińców w Galicji lub wysiedlenia do ZSRR. Odżywają we Lwowie dawne urazy do Warszawy i obawa, że dla spokoju z Ukraińcami będą poświęcone interesy mniejszości kresowej. Mówi się więc, że zależność od czynników centralnych ogólnopolskich może przynieść załamanie i dezercję miejskiego żywiołu polskiego. Jest więc sprzeczność podstawowych postulatów racji stanu: pokojowego spacyfikowania Ukrainy i utrzymania silnej mniejszości polskiej na ziemiach wschodnich.
Depesza gen. Stefana Roweckiego z kwietnia 1943 r. do Sztabu Naczelnego Wodza PSZ w Londynie dotycząca wypadków z lat 1942–1943, Kwiecień 1943. Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, T. VI, Londyn 1989, s. 314–332
„Je ne suis Motyka”
Czy fragmenty
ze sprawozdania generała Roweckiego dają nam prawo wyciągać daleko idące
wnioski, na jakie pozwala sobie Motyka? Czy te fragmenty pozwalają na stawianie
tez o planowanym przez Polaków ludobójstwie na Ukraińcach? Nie jesteśmy
Grzegorzem Motyką, nie cierpimy na nieustanna i obsesyjną chęć znalezienia
dowodu na „zaplanowane ludobójstwo”. Grzegorz Motyka na taką obsesję cierpi,
czego najlepszym dowodem jest dalszy ciąg jego bajki o Lechu Ładzie i o
Gruzinach. Ostatnimi czasy w tej kwestii poszedł o wiele dalej niż kiedykolwiek
wcześniej. Gdy uświadomiono mu wreszcie, że Ładę zabili nie ukraińscy
nacjonaliści, lecz Gruzini, Motyka nie widział dla siebie innego ratunku, jak
tylko błyskawicznie przerobić tych Gruzinów na ukraińskich nacjonalistów.
Styczeń 2020 roku, zapis dyskusji w ramach spotkania historyków polskich, Przystanek Historia:
Nie proponujemy
nikomu przesłuchania całej dyskusji. Nie życzymy nikomu tych męczarni – nie
życzymy nawet najgorszym wrogom. Oszczędziliśmy czytelnikom ciężkiej przeprawy
i sami wyciągnęliśmy spośród setek wypowiedzi w stylu “yyyy” i “eeee”, spośród
najróżniejszych stęknięć i pojękiwań to, co dotyczy Lecha Łady. Zachowana
została oryginalna gramatyka i stylistyka. Pominęliśmy jednak większość „eeee”
i „yyyy”. Poprawiliśmy też niektóre ewidentne, lecz drobne błędy językowe.
Zmieniliśmy na przykład formę „Gruzinamy” na „Gruzinami”. Oto stenogram
istotnych fragmentów:
44:15, Motyka
I tu dochodzimy do wielkiej zagadki w gruncie rzeczy, bo z jednej strony jest ewidentnie sukces wywiadowczy, czy... to znaczy jeden z cichociemnych, z żołnierzy Armii Krajowej, który przez długie lata uchodził za dezertera w ogóle, natomiast w rzeczywistości on realizuje zadanie wywiadowcze, wiąże się z jakimiś grupami cudzoziemskimi, partyzanckimi na Wołyniu. I on na początku 43 roku wysyła drogą wywiadowczą meldunek do wywiadu Armii Krajowej, że nacjonaliści ukraińscy przystępują do powstania zbrojnego i elementem tego powstania będzie zniszczenie polskiej społeczności. Jeśli ona sama nie wyjedzie, spotka ją los żydowski. I nie wiadomo dlaczego ten meldunek jest w gruncie rzeczy zlekceważony. Właściwie ma się wrażenie, że całe doniesienia wywiadu w tym względzie są odsta... odkładane, odkładane na... na półkę. To jest jeden z takich, no, tematów, które warto, wydaje mi się, zbadać szerzej. Z tego powodu rzeczywiście wydaje mi się, że zarzut, że te oddziały partyzanckie powstają zbyt późno. Bo one powsta..., mówię oczywiście o oddziałach partyzanckich Armii Krajowej, bo one powstają dopiero w lipcu 43 roku po 11 lipca, po tej krwawej, krwawej niedzieli. Jest to co najmniej o parę miesięcy za późno.
[...]
Ewa Siemaszko
51:15
Otóż pan profesor, o ile dobrze zrozumiałam, ale chyba tak, nawiązał do podanego przez redaktora Zychowicza w swojej książce przypadku Łady o pseudonimie „Żagiew”, który miał wysyłać... znaczy miał znaleźć się w szeregach UPA i na tej podstawie wysłać meldunek do... do Londynu. Proszę Państwa! Zastanawiam się, czy było dwóch Lechów Ładów „Żagiew”... o pseudonimie „Żagiew”, bo dotychczasowa literatura, mianowicie Tucholski i drugi, który zajmował się „Wachlarzem”, i Chlebowski, i Chlebowski obaj przedstawiają sylwetkę, sylwetkę Lecha Adama Łady pseudonim „Żagiew” (ale miał też drugi pseudonim „Leszek”) zupełnie inaczej. Mianowicie był to zrzutek... Ja nie pamiętam czy był już strącony na Wołyń już w 41 czy w 42... W każdym bądź razie przydzie... po... po... po trafieniu na teren Wołynia był włączony do prac II odcinka „Wachlarza” i wyznaczony na szefa bazy w Równem. W tej bazie pracował około trzech miesięcy, ale tutej badacze też się trochę różnią, co do tego czasu, a potem przejął dowodzenie 36-osobowej grupy Gruzinów, którzy zbiegli z niewoli niemieckiej, i ci Gruzini zgłosili się sami do Polaków, żeby ich włączyć do naszych struktur wojskowych, w związku z czym i prosili o dowódcę Polaka. Miał być... Początk... Wtedy, kiedy zbiegli z tej niewoli, byli, byli, no, wycieńczeni, niektórzy byli chorzy... Początkowo byli pod opieką Bogackiego „Francuza” z osady Krzywucha, który był również pracownikiem „Wachlarza” i który ich tam, no, doprowadził do odpowiedniej formy i chciał być dowódcą tych właśnie... tej 36-osobowej grupy. Ze względu na to, że znał dobrze teren, teren Wołynia i poza tym znał dobrze język rosyjski, a Gruzini rozmawiali po rosyjsku. Łada... „Żagiew” moim zdaniem nie mógł znać języka ukraińskiego. Nie mógł znać dlatego, że po pierwsze urodził się w Rzymie, po drugie nigdy na Wołyniu nie był, po trzecie/.. dopiero wtedy, kiedy został zrzucony... Część wojny spędził na Węgrzech lub w Rumunii i we Francji. Potem, potem dopiero był zrzucony...yyy... yyy... yyy... no i stanął na czele tego oddziału. I tutaj też są różnice, czy ten oddział pod jego dowództwem dokonał pewnych akcji dywersyjnych, czy też jeszcze samodzielnie, yyy... Ale koniec, koniec dowodzenia przez Ładę Żag... „Żagwia” nastąpił na przełomie 42/43 na skutek sprzeczki pomiędzy yyy... też dowódcą, dowódcą tego oddziału gruzińskiego, Gruzinem Aloszą, w czasie której panowie wyciągnęli pistolety i postrzelali się. I było to w okolicy miejscowości Sady Wielkie na Wołyniu w powiecie dubieńskim. Tenże „Żagiew” wtedy zginął na miejscu. Alosza był jeszcze... jak... znaczy, był ranny, ale jakiś czas, no, jakiś czas żył, ale niestety z ran umarł, natomiast Gruzini się wkrótce rozproszyli... Prawdopodobnie część była wymordowana przez własowców, ale czy byli to własowcy, to też nie mam pewności, a część prawdopodobnie została wchłonięta przez sowieckie oddziały partyzanckie.
I proszę Państwa! Ja bardzo, bardzo byłabym ciekawa tego dokumentu, na podstawie którego pan redaktor Zychowicz twierdził, że „Żagiew” był... wszedł w struktury UPA... [śmiech Ewy Siemaszko], a potem wysłał jeszcze meldunek do Londynu.
Proszę Państwa! Wejście w struktury UPA było niemożliwe! OUN miała własną służbę bezpieczeństwa, która miała bzika na punkcie wyłapywania szpiegów, zdrajców, seksotów i wszelkich elementów, które zdaniem OUN mogłyby zaszkodzić sprawie ukraińskiej. I myślę, że pan profesor Motyka zgodzi się ze mną, że żadne wtyki polskie w UPA po prostu nie były możliwe, zwłaszcza wtyki z elementu nie żyjącego na Wołyniu, bo nawet ci Polacy, którzy mieszkali, wychowali się na Wołyniu wśród ludności ukraińskiej i znali doskonale język ukraiński, nie dostali się do struktur UPA. Ja przynajmniej takiego przypadku nie znam.
Ewa Siemaszko przekazuje mikrofon Grzegorzowi Motyce. Zaczyna mówić Grzegorz Motyka (wypowiedź jest tak bełkotliwa, że nie mamy pewności czy nie popełniliśmy jakichś drobnych pomyłek w zapisie, jednak nie mają one wpływu na sens wypowiedzi):
Tytułem uzupełnienia... bo to wcale nie są historie niekompatybilne. Z całą pewnością chodzi o tą samą osobę. Redaktor Zychowicz, akurat tak się składa, że tu cytował de facto za mną. Bo ja znalazłem ten dokument kilkanaście lat temu w Londynie. Oczywiście „Żagiew” nie wysłał go bezpośrednio sam do Londynu. On trafił w ręce szefa wywiadu „Wołyń”. Dla mnie też jest ciekawe, czy do Londynu dotarł już w 43 koniec końców tymi kanałami... Wiadomo... tam, gdzie go widziałem, w SPP czyli Studium Polski Podziemnej to jest... była informacja od 45 roku... Czy było tak, że przeszło tą drogą radiową wcześniej, a tam była jakaś kopia z 45 roku, tego nie wiem.
Jakkolwiek by było... z całą pewnością on przekazał wyżej swoim przełożonym w strukturze organizacyjnej. Tak jak kolega to próbował sprawdzić, to możliwe, że on został zablokowany na poziomie Warszawy. To znaczy pierwszy jego przełożony potraktował go poważnie. W Warszawie meldunek ugrzązł i trafił, poszedł później. Tu znowu jest jak najbardziej... Wygląda to wszystko wiarygodnie. To znaczy „Żagiew” dowodząc tymi Gruzinami, ten dokument mówi, prowadził negocjacje, rozmowy z upowcami. Upowcy podjęli rozmowy z Gruzinami o włączeniu tego oddziału do swojego... do swojej formacji. I on, czy po rosyjsku, czy po ukraińsku, jak rozumiem ukrywając swoją tożsamość w trakcie tych rozmów, no przekazał po prostu treść rozmowy, którą ten podoficer OUN, co najmniej, jeśli nie wyżej, bo to prawdopodobnie był jakiś co najmniej rejonowy prowidnyk, przekazał tym Gruzinom...yyy... w trakcie rozmów.
To wszystko wygląda niezwykle wiarygodnie... zwłaszcza... tutaj bodajże luty lub marzec 43 roku. On podaje, że tą rozmowę odbywa w lutym lub marcu. Chwilę później z całą pewnością ginie. Czyli on zginął na początku 43 roku, chwilę po wysłaniu tego meldunku. I ten oddział Gruzinów, to jest ta sama sotnia UPA, która potem figuruje jako jeden z tych cudzoziemskich oddziałów. I myślę, że ten dowódca tej sotni za strony gruzińskiej - „Alosza”, to jest ten sam „Alosza”, który zabił... eee ...zabił w strzelaninie... Oczywiście to trzeba byłoby sprawdzić, bo to może być podobny pseudonim i tak dalej. Ale wydaje mi się, że to wszystko się układa, to znaczy Gruzini nagle uznają, że lepiej im się będzie włączyć się do upowców. Staje się jasne, że w tej sytuacji, to za... jeśli sami nie zastrzelą ...yyyy.... Łady, to mogą podzielić jego los, a jednocześnie nie zmienia to faktu, że on cały czas utrzymywał kontakt drogą wywiadowczą z AK. Z całą pewnością służył dobrze państwu polskiemu i tym swoim meldunkiem, prawda, no dał jednak poważny argument do tego... na temat tego... na temat zamiarów banderowskiego ...yyy... kierownictwa.
Tu pada częściowo niezrozumiałe pytanie Ewy Siemaszko:
...czyli jednak nie...UPA, ale otrzymał informację od Gruzinów, którzy...?
Odpowiedz Motyki:
Analiza rozmowy i uwagi
- Rzekomy “Raport”
„I on na początku 43 roku wysyła drogą wywiadowczą meldunek do wywiadu Armii Krajowej”,
„I nie wiadomo dlaczego ten meldunek jest w gruncie rzeczy zlekceważony”,
„Więc przynajmniej w tym meldunku jest informacja, że on przekazuje bezpośrednio zasłyszaną informację i to jest w tym sensie wiarygodne”.
Gdzie ten
raport czy meldunek? Kto go widział? Kto go opublikował i gdzie? Dlaczego
Motyka tego dokumentu do tej pory nie zaprezentował? I przede wszystkim:
dlaczego dotąd nie opublikował dokumentu, na który się powołuje? Dlaczego
jeszcze kilka lat temu Motyka, pisząc o Ładzie (początkowo nawet nie podając
nazwiska ani pseudonimu i zapewne nie znając nazwiska ani pseudonimu), powoływał
się na treści zawarte w powojennej relacji majora Klimowskiego(co powyżej
wykazaliśmy) a dzisiaj już twierdzi, że widział raport Lecha Łady? Znając
skłonność Grzegorza Motyki do przypisywania źródłom tez, których te źródła
wcale nie zawierają, bardzo chętnie zobaczylibyśmy przynajmniej relację
Klimowskiego i dowiedzieli się, co ona naprawdę zawiera.
- Trzeźwe spojrzenie Ewy Siemaszko
Łada... „Żagiew” moim zdaniem nie mógł znać języka ukraińskiego. Nie mógł znać dlatego, że po pierwsze urodził się w Rzymie, po drugie nigdy na Wołyniu nie był...Ja bardzo, bardzo byłabym ciekawa tego dokumentu, na podstawie którego pan redaktor Zychowicz twierdził, że „Żagiew” był... wszedł w struktury UPA, a potem wysłał jeszcze meldunek do Londynu Ale koniec, koniec dowodzenia przez Ładę Żag... „Żagwia” nastąpił na przełomie 42/43 na skutek sprzeczki pomiędzy yyy... też dowódcą, dowódcą tego oddziału gruzińskiego, Gruzinem Aloszą, w czasie której panowie wyciągnęli pistolety i postrzelali się. I było to w okolicy miejscowości Sady Wielkie na Wołyniu w powiecie dubieńskim. Tenże „Żagiew” wtedy zginął na miejscu. Alosza był jeszcze... jak... znaczy, był ranny, ale jakiś czas, no, jakiś czas żył, ale niestety z ran umarł...
Tutaj jesteśmy mile zaskoczeni. Okazuje się, że pani Siemaszko ma więcej oleju w głowie, niż wybitny historyk Motyka i zwraca uwagę na ewidentne luki w jego sensacyjnych hipotezach. Jest faktem, że wszyscy znani nam polscy badacze działalności cichociemnych podają mniej więcej tę samą wersję: Ładę zastrzelił „Alosza”, „Aloszę” natomiast śmiertelnie ranił Łada. Motyka jednak tylko na podstawie tego, że w UPA znalazł jakiegoś Gruzina o pseudonimie „Alosza” pozwolił sobie na fantazję, że to właśnie ci sami Gruzini tworzyli później gruzińską sotnię UPA. Motyka myli tutaj wszystko, jak się tylko da, i na ile się da, ale o tym później.
...pan profesor Motyka zgodzi się ze mną, że żadne wtyki polskie w UPA po prostu nie były możliwe, zwłaszcza wtyki z elementu nie żyjącego na Wołyniu, bo nawet ci Polacy, którzy mieszkali, wychowali się na Wołyniu wśród ludności ukraińskiej i znali doskonale język ukraiński, nie dostali się do struktur UPA. Ja przynajmniej takiego przypadku nie znam.
Tutaj nie
zgodzimy się z panią Siemaszko –„polskie wtyki” byłyby w UPA niemożliwe, gdyby
niemożliwa była służba Polaków w UPA. Ale nam znani są Polacy, którzy walczyli
w szeregach UPA. Jeżeli więc Polacy mogli walczyć w UPA, a nawet być dowódcami
pododdziałów, to teoretycznie mogły się tam znaleźć „polskie wtyczki”. Jak na
razie nie znamy żadnego przypadku zdrady Polaka, służącego w szeregach
nacjonalistów, jeżeli nie liczyć sprawy tzw. „polskiej sotni UPA” z Dominopola,
gdzie prawdopodobnie doszło do prowokacji. Hipotezę prowokacji lub mistyfikacji
uprawdopodabnia fakt, że dowodzący UPA na tym terenie Porfir Antoniuk „Sosenko”
został rozstrzelany przez SB OUN. Wróćmy jednak do tematu.
- Mityczne negocjacje
„Upowcy podjęli rozmowy z Gruzinami o włączeniu tego oddziału do swojego... do swojej formacji”.
Jakieś rozmowy jakichś struktur podziemia ukraińskiego z oddziałem Gruzinów-„Gryzoni” mogły mieć miejsce. Nie da się tego wykluczyć. Na pewno jednak nie na poziomie „wyższego kierownictwa”. Wspomniany już Czcheidze-Czapajew mówi w swoich zeznaniach, że sowieci w celu wprowadzenia agentów do UPA wykorzystywali fakt, że przyjmowano tam obcoplemieńców i że robiono to już wiosną, nie uściślając w którym dokładnie miesiącu, ale wiosna to na pewno nie miesiąc luty! Nigdzie jednak nie znaleźliśmy najmniejszego śladu, najmniejszej informacji o tym, że „Gryzonie” weszły w szeregi UPA. Przeciwnie, jest wyraźna informacja, że do końca istnienia oddziału „Gryzonie” walczyły z Niemcami, ale również z UPA. Najbardziej prawdopodobne jest, że byli oni po prostu oddziałem sowieckim, a zupełnie nieprawdopodobne, że upowskim, czy że zamordowali Ładę na rozkaz UPA, żeby „nie podzielić jego losu”. Grzegorz Motyka, gdy wykazano mu, że pisze bzdury, zaczął po prostu wymyślać historię na poczekaniu, jeszcze bardziej ośmieszając się.
Fakt, że „Alosza” zabił Ładę, pozwala raczej podejrzewać, że mamy do czynienia z oddziałem sowieckim. Łada nie byłby jedynym polskim oficerem zabitym w podobnych okolicznościach przez sowieckich „sojuszników”. W podobnych okolicznościach zginęli Leon Osiecki, Bronisław Chodorowski, Jan Rerutko i inni...
Zabili ich
bolszewiccy „sojusznicy” – rzekomi bezinteresowni obrońcy Polaków – a nie
ukraińscy nacjonaliści.
- Banda Aloszy
I ten oddział Gruzinów, to jest ta sama sotnia UPA, która potem figuruje jako jeden z tych cudzoziemskich oddziałów. Oczywiście to trzeba byłoby sprawdzić, bo to może być podobny pseudonim i tak dalej. Ale wydaje mi się, że to wszystko się układa, to znaczy Gruzini nagle uznają, że lepiej im się będzie włączyć się do upowców.
Wspominany
„Alosza”, dowodzący rojem, zginął w sierpniu 1943 roku. Jego następca, też
Gruzin, obejmując dowództwo nad pododdziałem gruzińskich artylerzystów też
przyjął sobie pseudonim „Alosza”. Wiosną 1944 roku, jako instruktor w upowskiej
szkole podchorążych zdradził i przeszedł na stronę sowietów (zdradził
dopiero wtedy, czy tylko zdekonspirował się w odpowiednim momencie?). Wszystko to powinien wiedzieć pan Motyka, choćby
ze wspomnień Maksa Skorupskiego, którego
w swoich pracach cytuje przecież niejednokrotnie. Jak to więc jest? Powołuje
się na książki, których nie czytał?
Jeżeli Pan Profesor Motyka nie czytał ani Skorupskiego, na którego się powołuje, ani polskich autorów, którzy pisali o Ładzie i o Gruzinach, to powinien przynajmniej słuchać, co się do niego mówi. Ewa Siemaszko mówiła wyraźnie, co się stało z „Aloszą”, który zastrzelił Ładę. No ale Pan Motyka, nabzdurzywszy niegdyś, że „polskiego agenta” zabili „banderowcy”, musiał na poczekaniu przerobić Gruzinów Łady na banderowców, myśląc zapewne, że w ten sposób nie wyjdzie na głupiego. Żałosne...
- Pasuje jak wół do karety
A może ten „Alosza”, to jeszcze inny „Alosza”? Może Dawid Bakradze pseudonim „Alosza” - dowódca kołpakowskiego batalionu czerwonych partyzantów, który szturmował bazę UPA „Sicz” w Wowczaku? Jeżeli wymyśla Pan, Panie Motyka, historię na poczekaniu, to czemu ten „Alosza” (Bakradze) nie przyszedł Panu do głowy? Również można powiedzieć: „Oczywiście to trzeba byłoby sprawdzić, bo to może być podobny pseudonim i tak dalej. Ale wydaje mi się, że to wszystko się układa”.
Jeżeli ten „Alosza” od Łady zmarł wkrótce z ran, to może potem zmartwychwstał? Przecież może Pan na poczekaniu wymyślić historię o zmartwychwstaniu. Nie takie sensacje Pan już wymyślał. To Gruzin i to Gruzin, to „Alosza” i to „Alosza”, a że jeden żywy, a drugi martwy? Dla Pana Motyki to żadna przeszkoda. Większą przeszkodą jest to, że w założeniach Grzegorza Motyki sowieci na Wołyniu byli DOBRZY! Może zabili kilku polskich dowódców, ale tak w ogóle to byli dobrzy, więc martwy zabójca Łady mógł stać się w rozregulowanym mózgu Pana Motyki tylko banderowcem, ale nigdy nie mógł być bolszewikiem.
I kwestia
najważniejsza. Nawet, jeżeli przyjąć, że w wyniku różnych kolei losu kilku
byłych członków ponad 30-osobowej bandy „Aloszy” wstąpiło po kilku miesiącach
do UPA (czego całkowicie wykluczyć nie można), to ciągle nic ma podstaw do
tego, żeby twierdzić, że „polskiego
agenta” zlikwidowali banderowcy. Wszak polski autor wyraźnie pisze, że Gruzini
Łady walczyli z UPA po śmierci Łady, a nie, że byli banderowcami. Chyba nawet
Pan Profesor zrozumie, że „walczyć z UPA” a „być banderowcem” to są dwie
sprzeczności nie do pogodzenia.
- „Podoficer OUN” czyli „wyższy członek” Grzegorza Motyki
...ten podoficer OUN, co najmniej, jeśli nie wyżej, bo to prawdopodobnie był jakiś co najmniej rejonowy prowidnyk w trakcie spotkania wyższego ...yyy... nie pamiętam... członka OUN...
Podoficer OUN?
Wyższy członek OUN? Tutaj Motyka sam wystawia siebie na pośmiewisko...
- Podoficer, to kapral lub sierżant w armii czyli niemal najniższe stopnie wojskowe poza strzelcem / szeregowym
- OUN to organizacja polityczna, tam nie było stopni wojskowych.
- Rejonowy prowidnyk („co najmniej”!) - ścisłe kierownictwo OUN :)
- Wyższy członek OUN - czyżby chodziło o wzrost?
Historia przeciw bajkom
- w ramach podsumowania
Aby zamknąć temat i jeszcze lepiej zilustrować brednie pana Motyki, posłużymy się screenami z polskiej książki:
Wincenty Romanowski ZWZ-AK na Wołyniu 1939-1944, KUL, 1993.
Prosimy o uważną lekturę.
Postludium
Motyka tworzy własną historię, przemilcza dobrze znane fakty, a inne „fakty” wymyśla na poczekaniu. Zachowuje się tym samym jak paranoik polityczny, który źródła traktuje niezwykle wybiórczo, starannie wycinając te fragmenty, które są dla niego niewygodne – tnąc nawet w środku zdania. To nie ma nic wspólnego z poszukiwaniem prawdy o tamtych wydarzeniach. To ewidentna „polityka historyczna” - fałsz i zakłamanie.
Spodziewać się można, że jeżeli w ogóle dotrze do niego powyższy tekst, to odpowie typowym bełkotem albo powie coś w stylu:
„Ja czytałem te dokumenty, a wy nie, wiec nie podskakujcie, jak nie wiecie...”
Dokumentów jednak nie udostępni, bo ujawnienie
tych dokumentów oznaczałoby koniec manipulacji i bajkopisarstwa, przynajmniej w
tej jednej kwestii, a do tego pokazałoby jak na dłoni matactwa tego wielce
szanownego historyka.
Zespół
Dobrodziej
PS
Panie Motyka!
Jeden ze współautorów niniejszego tekstu kilka lat temu był świadkiem małżeńskiej kłótni w jednej z wiosek koło Szepetówki na Chmielnicczyźnie. Żona Polka (a ściślej „Mazurka”, bo tak nazywa się tam osoby będące katolikami i nazywające swoje dzieci polskimi imionami), a mąż Ukrainiec. W pewnym momencie mąż do żony (i uczestniczącej w sporze teściowej) wrzasnął: „Chmielnicki was bił, bił i nie dobił. Bandera was bił, bił i nie dobił, to ja was w końcu dobiję!”. Żona w odpowiedzi: „Niedoczekanie twoje! Przyjdą znowu ruskie i was chachłów wsich pobiją!”.
Do ludobójstwa nie doszło. Rodzina pogodziła się, ale ma Pan tu dowód na to, że wysokie kierownictwo ukraińskich nacjonalistów (mąż - uczestnik kłótni – też był podoficerem) znowu opracowuje tajny plan rozwiązania kwestii polskiej. Ludowymi piosenkami jako dowodami na „zaplanowane ludobójstwo” już się Pan posługiwał, więc czemu nie wykorzystać tej wiejskiej kłótni?
Powinien Pan to nagłośnić!
Wikipedia czeka na Pana nowe, rewelacyjne hipotezy-dogmaty, a za Wikipedią
pójdą dziennikarze.
Z.D.
Коментарі
Дописати коментар