O Metropolicie Szeptyckim (TYGODNIK „Wiadomości”, Londyn, 11 września, 1966 )




11 września 1966, hrabia Kajetan Czarkowski-Golejewski opublikował w londyńskich Wiadomościach bardzo istotny tekst o metropolicie Szeptyckim, jaki bez zbędnych komentarzy publikujemy w całości :


O Metropolicie Szeptyckim 

(TYGODNIK „Wiadomości”, Londyn, 11 września, 1966 rok)
Wbrew nieprzytomnym głosom wielu rodaków zaślepionych nienawiścią do tych, których wzrok nie sięga poza prowincjonalne podwórko szowinizmu, śmiem twierdzić że ś.p. Xiądz metropolita Andrzej Szeptycki był nie tylko duchowym przywódcą narodu ukraińskiego ale i wielkim obywatelem Polski. Obywatelem w znaczeniu zapomnianego powiedzenia: gente Ruthenus natione Polonus.
Natione Polonus w znaczeniu jakie te dwa słowa miały w dawnej Rzeczypospolitej, kiedy słowa Polska i Polak były wyrazicielami przynależności do wielkiej wspólnoty narodów a nie do jednego z wielu narodów tworzących tę wspólnotę. W Rzeczypospolitej byli „natione Polonus” Litwin, Rusin, Ukrainiec, Tatar, Ormianin, Żyd czy Niemiec, potomek Szkotów czy innych emigrantów którzy z pochodzenia z Polakami nie mieli nic wspólnego.
Różnica pomiędzy Wielką Brytanią a Polską w tym względzie była o tyle większa że konglomerat narodów Zjednoczonego Królestwa, szczęśliwie umiejscowiony na wyspach, nie był jednocześnie szańcem w znaczeniu obrony kultury łacińsko-rzymskiej i europejskiej przeciw zakusom i naporowi barbarzyństwa Wschodu i Azji.

Rodzina Szeptyckich była od wieków rodziną ruską. Ruską w znaczeniu „gente Ruthenus natione Polonus”, czego dowód stanowiło trzech senatorów polskich i trzech biskupów i metropolitów obrządku greko-katolickiego (Warłam, Atanazy i Lew), poprzedników Andrzeja na stolcu metropolitalnym, z których Atanazy w r. 1727 a Lew w r. 1778 byli jednocześnie metropolitami kijowskimi.
Zarówno to poczucie „gente Ruthenus” jak i katolicyzm obrządku unickiego stały się tragedią wielkiego idealisty, głęboko wierzącego, człowieka świątobliwego, który był świadkiem katastrofy obu wielkich idei, przyświecających mu przy wstąpieniu do stanu duchownego. Metropolita Szeptycki, którego celami były nawrócenie schizmy rosyjskiej i jej powrót na łono jednego Kościoła katolickiego oraz ułożenie harmonijnego współżycia Polaków i Ukraińców (a to w myśl jego poprzedników na tronie metropolitalnym greko-katolickim, kardynałów Sembratowicza i Lewickiego), walczył całe życie bezskutecznie z narastającym szowinizmem nacjonalizmów polskiego i ukraińskiego, a zwycięstwo Rosji w ostatniej wojnie przyniosło zagładę obrządku katolickiego w jego archidiecezji i dostanie się w niewolę moskiewską narodu ukraińskiego, dla którego dobra poświęcił życie.

Metropolita nie był Wallenrodem jednej czy drugiej strony, ale w dziedzinie politycznej był potomkiem duchowym Niemirycza, Mazepy, Wyhowsklego a nawet – tu posypią się gromy na moją głowę – może i Chmielnickiego, którzy chcieli znaleźć dla swojego narodu najlepsze warunki bytowania we wspólnocie narodów Rzeczypospolitej. W jej potędze, w której mógłby rozwijać się ich naród osiągając równe z Polakami i Litwinami prawa.
W zmienionej nowoczesnej rzeczywistości politycznej Szeptycki dążył wprawdzie do uzyskania pełnej niezależności i suwerenności państwowej dla Ukrainy ale w oparciu na Europie zachodniej, a to było możliwe tylko w sojuszu z Polską, drugą ojczyzną jego rodziny.
W dziedzinie religijnej był on duchowym następcą twórców unii florenckiej, kontynuatorem odwiecznego dążenia przewijającego się przez całą historię i politykę Watykanu. Prekursorem papieży Jana XXIII czy Pawła VI.        Metropolita Szeptycki, wielka, tragiczna postać w historii Europy wschodniej, wyrastająca wysoko ponad lokalny konflikt polsko-ukraińskich tarć i walk, ponad szowinizmy galicyjskie, był i został do dzisiejszego dnia symbolem i wyrazicielem ukraińskich dążności narodowych, ale wrogiem Polski, za jakiego go lwowsko-polsko-galicyjski szowinizm a za nim nieświadoma część opinii reszty Polski okrzyczały – nie był.
Nie można zapominać że człowiek urodzony 101 lat temu, gdy dorastał i formował swoje życie i charakter, musiał być wprawdzie świadom zastarzałych animozji pomiędzy współmieszkańcami jednego kraju, jego najbliższej ojczyzny, ale te animozje były w znacznej mierze zniwelowane stosunkami rodzinnymi, małżeństwami mieszanymi, zgodnym współżyciem kleru obu obrządków a najważniejsze – brakiem rodzących się dopiero prądów nacjonalistycznych.
Raczej spory społeczne aniżeli narodowe stwarzały lokalne trudności. Rzymski obrządek czy grecki były nieważnymi szczegółami, bo synowie brali go po ojcach a córki po matkach tak jak narodowość do której te rodziny się zaliczały.
W ten teren zgodnego współżycia dopiero z latami zaczęły wdzierać się wpływy budzących się ostrych narodowościowych szowinizmów. Pobudzane częściowo przez centralę wiedeńską, chcącą znaleźć w Galicji przeciwwagę polskiej klasy posiadającej sprzymierzeńca rodzącego się wszechniemieckiego ruchu, a częściowo – co było groźniejsze – przez panslawistyczną, a raczej pod płaszczykiem panslawizmu rosyjską zaborczość imperialną, zdobywając wpływy w ruchu starorusinów moskalofili, zwolenników schizmy.

To rosyjskie niebezpieczeństwo rozumiał i rząd austriacki, forsujący z tego powodu ukraiński ruch nacjonalistyczny, i inteligencja ukraińska nie chcąca zatopienia swojego narodu w morzu wszechrosyjskim. Nie rozumieli tego wielkiego niebezpieczeństwa, które zmaterializowało się częściowo w r. 1920 a do reszty po ostatniej wojnie, Polacy broniący swojego chwilowego prymatu w lokalnej polityce partykularza galicyjskiego.
Tlący ogień trudności pomiędzy oboma narodami, żyjącymi na jednej ziemi, rozżarzył do wybuchu nieposkromionego ognia Sienkiewicz swoim „Ogniem i mieczem”, napisanym dla pokrzepienia ducha polskiego, a strzał niedowarzonego studenta Siczyńskiego, mordującego namiestnika Potockiego, dał start do wybuchu obopólnej nienawiści.

Temat „Ogniem i mieczem”, wybrany przez wielkiego pisarza, bynajmniej nie był wynikiem jego nienawiści do narodu ukraińskiego. Był po prostu tematem jaki mógł ujść cenzurze rosyjskiej a jednocześnie wzbudzić uczucia patriotyczne i odrodzenie myśli państwowej o wielkiej Rzeczypospolitej. Niestety, genialnie napisany romans wywarł wpływ odwrotny i zabójczy. Zarówno wśród młodzieży polskiej jak ukraińskiej, pomiędzy którą zaroiło się od Skrzetuskich i Wołodyjowskich jak i Bohunów czy Krzywonosów.
Przeszłość ukazana w skrzywionym nieco sadystycznym oświetleniu, rozpaliła do białości wyobraźnię obu narodów, które romans historyczny wzięły za ewangelię prawdy historycznej. W tym tragicznym okresie przekształcania się lokalnych trudności współżycia w kraju o mieszanej narodowo ludności w konflikt narodowościowy na przełomie XIX i XX w., Andrzej Szeptycki, młody bo zaledwie 36-letni biskup stanisławowski, zamianowany metropolitą lwowskim objął unicką lwowsko-halicką archidiecezję.

Nie zamierzam pisać tu o roli jego jako jednego z największych mecenasów kultury ukraińskiej, która zaczęła promieniować na resztę wielkiej Ukrainy, przynależnej kiedyś do Rzeczypospolitej, by tam łącznie z polskimi wpływami kulturalnymi i ekonomicznymi tworzyć w zmienionych warunkach politycznych prawdziwe przedmurze kultury europejskiej; chcę za to podkreślić rolę jaką odgrywał do r. 1914 łagodząc lokalne galicyjskie spory narodowościowe. Rezultatem był m.in. kompromis ze stycznia 1914, polegający na wydzieleniu katedr ukraińskich na uniwersytecie lwowskim i utworzeniu dwu odrębnych uniwersytetów.

W tych latach współpraca metropolity z ówczesnym namiestnikiem Galicji, następcą zamordowanego Potockiego, prof. Bobrzyńskim, który – jeden z nielicznych polityków polskich – rozumiał doniosłość zagadnienia ukraińskiego, była silnym hamulcem utrzymującym ład moralny i polityczny w kraju.
Za swoją kulturalną, duchową i polityczną działalność metropolita został po zajęciu Lwowa przez Rosjan aresztowany i wywieziony w głąb Rosji podobnie jak wielu Polaków. Rząd rosyjski już wtedy przyłączał Galicję do jednej niepodzielnej Rosji w myśl słów wypowiedzianych w r. 1915 przez Mikołaja II z balkonu lwowskiego namiestnictwa.

Rozpad monarchii austriackiej w euforii rozbudzonych dążeń narodów do samodzielnych prowincjonalnych bytów, który doprowadził do wybuchu walk polsko-ukraińskich, potem załamanie się planów utworzenia wielkiej Ukrainy w ścisłym sojuszu z Polską, i z jej pomocą, a wreszcie niefortunna polityka 20-lecia niepodległej Polski, która zamiast dążyć do utworzenia z Galicji i kresów w ramach państwowości polskiej Piemontu ukraińskiego, mogącego rozsadzić lub co najmniej zaszachować nie skonsolidowane jeszcze Sowiety, wyżywała się w nierealnych próbach polonizowania kraju co wywoływało tylko opór i nienawiść, wszystko to składało się na tragedię Metropolity.

Być może że jego ideały zgody i nawrócenia schizmy były chwilowo przebrzmiałe lub jeszcze przedwczesne, być może że metody jego otoczenia nie były zawsze szczęśliwe, tak jak niefortunne były metody rządów polskich na wschodzie, ale błędy i winy obu stron nie mogą umniejszać pamięci osoby stojącej moralnie i duchowo ponad zdarzeniami dni codziennych.
Andrzej Szeptycki, metropolita halicki, arcybiskup lwowski i biskup kamieniecki, – bo takie były jego tytuły oficjalne, – niekoronowany władca dusz narodu ukraińskiego, podzielił los marszałka Piłsudskiego. Obaj dążyli do obrony Europy i swoich narodów przed zalewem barbarzyństwa Moskwy; dążenia i wysiłki obu tych historycznych postaci leżą chwilowo w gruzach.

Twierdzenie, oparte na plotkach, że ten duchowy przywódca narodu ukraińskiego był wrogiem Polaków i Polski, że z nienawiści do narodu polskiego nawet nie chciał mówić po polsku, są prostym kłamstwem. Metropolitę, dzięki bardzo przyjaznym stosunkom, łączącym jego i jego rodzinę z moją, znałem osobiście, i nigdy ani jemu ani nikomu z nas nie przyszłoby do głowy rozmawiać inaczej niż po polsku. O nienawiści do kogokolwiek u tego świątobliwego człowieka mowy nie było. Tym bardziej do Polski, z którą był związany najbliższymi i zażyłymi stosunkami rodzinnymi. Nie wątpię że popierając godziwe pragnienia i dążenia swojego narodu wielu wypadkach hamował pociągnięcia zapalnych głów, pociągnięcia które mogły doprowadzić do gorszych jeszcze stosunków niż te jakie panowały. Niestety strona polska, rząd czy społeczeństwo polskie, nie chciały zbliżyć się do niego, bo nie chciały zrozumieć konieczności porozumienia się na godziwych i możliwych do przyjęcia przez obie strony warunkach korzystnych dla obu stron.

Gdy się do tego pseudowroga polskości Polacy zwracali jak do przyjaciela odpowiadał im przyjaźnią.
Mam jeszcze w oczach jego majestatyczną, ogromną postać w fioletach siedzącą na tronie biskupim w lwowskiej katedrze łacińskiej gdy udzielał błogosławieństwa ślubnego córce mojego brata, a potem na rodzinnym przyjęciu gdy z serdecznym, ujmującym dobrocią, uśmiechem dziękował w pięknej polszczyźnie mojemu staruszkowi ojcu za śliczny toast wzniesiony na jego cześć w czasie bankietu poślubnego.
Wielki dostojnik Kościoła czuł się na pewno do głębi duszy Ukraińcem, bo pochodził z tego narodu, walczył godziwymi sposobami o jego dolę i przyszłość, ale wrogiem niczyim nie był.

Wobec tragicznych, krwawych wypadków z czasów ostatniej wojny śmiertelnie chory, umierający starzec rezydujący na wzgórzu św. .Jura był bezsilny.
Pogrzeb zmarłego Metropolity już po drugim zajęciu Lwowa przez Sowiety w r. 1944, kiedy dwieście tysięcy ludności ukraińskiej z całego kraju odprowadzało czczonego jak świętego na wieczny odpoczynek, był ostatnim przebłyskiem, ostatnią manifestacją przynależności naszego wspólnego Lwowa do Europy. Po tym odruchu ludności, po rozgromieniu kleru unickiego u męczeństwie jego biskupów, po ewakuacji Polaków, zapadła na Lwów i Galicję azjatycka noc.

Jeżeli w duchu zjednoczenia nie tylko chrześcijańskiego ale i obrony europejskiej kultury i świata głos naszego episkopatu:                                          
„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, skierowany ku Niemcom, stał się wykładnią ułożenia na przyszłość stosunków w Europie, to samo chrześcijańskie hasło, choć wypowiedziane w odwrotnym szeregu:  „Prosimy o przebaczenie i przebaczamy” powinno być zwrócone przez nas Polaków do narodu ukraińskiego. W odwrotnym szeregu gdyż większe były winy polityczne silniejszej strony polskiej, które doprowadziły w ciągu wieków do wrogiego stosunku dwu narodów złączonych od sześciu stuleci wspólnymi więzami historii i krwi a dzisiaj dzielących ten sam los.
Sprawiedliwość, oddana osobie metropolity Szeptyckiego, który był i jest symbolem słusznych dążeń swojego narodu, powinna być pierwszym urzeczywistnieniem tego hasła. Tylko wiara w urzeczywistnienie hasła:   „Prosimy o przebaczenie i przebaczamy” może rozświetlić w przyszłości mroki, w jakich znalazły się oba narody. Polska i Ukraina.
                                                                Kajetan Czarkowski-Golejewski


Kajetan Tadeusz Teodor Czarkowski-Golejewski (ur. 20 kwietnia 1897 w Zagrobeli, zm. 4 września 1977 w Buch am Ammersee)
– polski ziemianin, pilot lotniczy i szybowcowy, publicysta, major dyplomowany kawalerii Polskich Sił Zbrojnych, pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.



Коментарі