Obywatelom do wiadomości








Za Niepodległe Zjednoczone
Ukraińskie Państwo!

Wolność narodom i człowiekowi!

Obywatelom do wiadomości

W ostatnim czasie udało się nam nawiązać rozmowy z ludźmi polskiego sztabu partyzanckiego (jak sami siebie nazywali). Chodziło o zorganizowanie przy UPA polskich oddziałów partyzanckich, które miałyby walczyć przeciwko Niemcom i bolszewikom.

Wydawało się, że wreszcie udało się nam uniknąć ewentualnego polsko-ukraińskiego konfliktu, i wspólnymi siłami [będzie można] obronić się przed drapieżnymi najeźdźcami. Jednak ludzie z tak zwanego „sztabu” dopuścili się podstępu, bo korzystając z możliwości, jaką dawały rozmowy, prowadzili intensywny wywiad w naszych oddziałach, przekazując zdobyte materiały [wywiadowcze] Niemcom, którzy wykorzystali je w walce z ukraińskim ruchem powstańczym (na co mamy dowody). I wreszcie w noc z 10 na 11 lipca, z pomocą miejscowych Polaków, próbowali zdjąć wartowników i opanować [nasz] sztab, a następnie – zlikwidować całe zgrupowanie, przy którym według [zawartego] porozumienia mieli sami organizować się.

Ukraińskim powstańcom przy niewielkich stratach udało się ten atak odeprzeć. Dążąc do pozbycia się zagrożenia ze strony Polaków, postanowiliśmy ukarać polski sztab z największą surowością, i zrobiliśmy to, przy czym jednak ucierpiała polska ludność, na której terenie ten sztab się znajdował.

Na tym nie koniec… Ludzie podobni tym [polskim] „sztabowcom”, znowu podnieśli krzyk, że Ukraińcy jakoby chcą wyrżnąć wszystkich Polaków i namawiali ich do porzucenia swoich gospodarstw i do ucieczki… Dokąd? – Tam, gdzie czeka ich pewna śmierć.

Wyjaśniamy, że nie mamy zamiaru likwidować polskiej ludności, a to, co się stało, było konieczne dla obrony własnej. Krwi polskiej ludności cywilnej nie chcemy.

Od polskiej ludności, która zamieszkuje te tereny, wymagamy:

1.
Uznania nas za pełnoprawnych gospodarzy naszej ziemi i porzucenia [dosłownie: „nie pielęgnowania w sobie”] zaborczych zamiarów co do etnicznych ukraińskich ziem.

2.
Lojalności wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), która wystąpiła w obronie całego społeczeństwa Ukrainy i nie przyjmowania postawy dwulicowej (jak ci „sztabowcy”) w stosunku do UPA.

3.
Nie ulegania podszeptom imperialistycznych agitatorów, którzy wzywają polskie społeczeństwo do bezsensownej walki z czterokrotnie liczniejszym Narodem ukraińskim; by wydrzeć mu ziemię pradziadów, bo samemu narodowi polskiemu takie działania zawsze przynoszą szkodę.

4.
Przekazania do ukraińskiej komendantury powstańczej informacji o tych ludziach spośród polskiej społeczności, którzy mają związki z niemieckim wywiadem i którzy o wszystkim donoszą Niemcom.

Nasze oczekiwania są skromne, wydaje się, że polska społeczność powinna wyjść tym oczekiwaniom naprzeciw.

Chcemy uniknąć jakiegokolwiek polsko-ukraińskiego konfliktu, jak również pragniemy zapewnić [wszystkim] bezpieczeństwo.

Podkreślamy, że nie my jesteśmy przyczyną polskich nieszczęść, ale sami Polacy. I to, czy nasze wzajemne stosunki będą takie jak teraz, czy lepsze, czy będziemy mówić jednym głosem we wspólnej wyzwoleńczej walce i w budowaniu państwowości obu narodów, zależy wyłącznie od samych Polaków, od ich postawy.
Zawsze jesteśmy gotowi do pożytecznych działań.

Na postoju, 15 lipca 1943 r.
                                                                                                                                             Sława Ukrainie!!

UKRAIŃSKA POWSTAŃCZA ARMIA
Sztab zgrupowania „Sicz”




Nasz komentarz


Nasz komentarz do odezwy nie będzie zawierał odwołań do źródeł (poza samą odezwą). Każda teza zawarta w tym komentarzu jest bowiem tematem na długie opracowanie. Ten stosunkowo krótki komentarz ma charakter popularyzatorski i tak go należy traktować.

Odezwa, przetłumaczona tutaj na język polski, powinna być znana każdemu dziennikarzowi i każdemu historykowi zajmującemu się problematyką polsko-ukraińską. Powinna być znana na pewno, ale czy jest? Odezwa została wydana bezpośrednio po wydarzeniach znanych w Polsce pod nazwą „krwawej niedzieli”. Wydarzenia te, niewątpliwie krwawe i w wielu miejscach zbrodnicze, rozegrały się na terenach dawnego powiatu włodzimierskiego i horochowskiego, a więc na terenie częściowo opanowanym przez powstańcze zgrupowanie „Sicz”.

Przeanalizujmy treść, starając się zachować równowagę, i unikając interpretacji jednostronnych.

Za Niepodległe Zjednoczone
Ukraińskie Państwo!

Wolność narodom i człowiekowi!

W główce odezwy znajdują się dwa hasła. Pierwsze z nich jest oczywiste, drugie wymaga komentarza. Występuje tu słowo „narodom”, zapisane w licznie mnogiej. „Wolność narodom i człowiekowi”. O ile w przedwojennych tekstach niektórych ukraińskich nacjonalistów sporadycznie można znaleźć słowa świadczące o chęci budowania państwa jednolitego etnicznie, o tyle w propagandzie dowództwa sił powstańczych z roku 1943, nie znajdujemy śladu nawoływania do wypędzenia innych narodowości z ziem uważanych za ukraińskie. W propagandzie tej wyraźne jest hasło walki o wolność wszystkich narodów, w szczególności narodów zniewolonych przez Niemcy i Rosję. Nie występuje ani razu (a przynajmniej my nie znamy ani jednego takiego przypadku) teza o wyższości narodu ukraińskiego nad innymi narodami – przeciwnie, mówi się o konieczności DORÓWNANIA innym narodom.

Obywatelom do wiadomości

Tekst odezwy skierowany jest głównie do Polaków, mieszkających na terenie opanowanym przez zgrupowanie „Sicz”, ale również do Ukraińców – jednym słowem do wszystkich obywateli. Faktem jest, że przez wiele miesięcy (w końcu marca na tym terenie pojawiły się siły powstańcze) Polacy byli uważani za obywateli odradzającego się państwa ukraińskiego. Ludność polska czuła się względnie bezpieczna. Raczej nie formowano samoobron, jeżdżono do nieraz dość odległych kościołów katolickich na nabożeństwa, jednym słowem panowało poczucie względnego bezpieczeństwa. Sformowano co najmniej jeden polski oddział współdziałający z UPA, a niekiedy wręcz (zwłaszcza przez Ukraińców) nazywany „polskim oddziałem UPA”. Prowadzono rozmowy w celu zwiększenia liczby takich oddziałów, jak również sformowania oddziałów mieszanych.

W ostatnim czasie udało się nam nawiązać rozmowy z ludźmi polskiego sztabu partyzanckiego (jak sami siebie nazywali). Chodziło o zorganizowanie przy UPA polskich oddziałów partyzanckich, które miałyby walczyć przeciwko Niemcom i bolszewikom.

Fakt prowadzenia rozmów nie budzi wątpliwości. O rozmowach piszą obie strony. Nikt też nie kwestionuje, że istniał polski odział UPA, w Polsce określany jako odział współdziałający z UPA.

Wydawało się, że wreszcie udało się nam uniknąć ewentualnego polsko-ukraińskiego konfliktu, i wspólnymi siłami [będzie można] obronić się przed drapieżnymi najeźdźcami. Jednak ludzie z tak zwanego „sztabu” dopuścili się podstępu, bo korzystając z możliwości, jaką dawały rozmowy, prowadzili intensywny wywiad w naszych oddziałach, przekazując zdobyte materiały [wywiadowcze] Niemcom, którzy wykorzystali je w walce z ukraińskim ruchem powstańczym (na co mamy dowody). I wreszcie w noc z 10 na 11 lipca, z pomocą miejscowych Polaków, próbowali zdjąć wartowników i opanować [nasz] sztab, a następnie – zlikwidować całe zgrupowanie, przy którym według [zawartego] porozumienia mieli sami organizować się.

Według większości polskich historyków i publicystów wspomniany „polski oddział UPA” (oddział Dąbrowskiego) w całości został wymordowany przez Ukraińców, a według innych, ludzie z tego oddziału, którzy nie zginęli w lipcu 1943 roku, weszli w skład 27 WDPAK. Nie ulega wątpliwości, że doszło do nagłego ukraińskiego ataku na ten oddział - w Dominopolu. Po stronie ukraińskiej znane są relacje, mówiące o wymordowaniu ukraińskich delegatów przez Polaków, co jest jakby lustrzanym odbiciem polskich relacji o zamordowaniu Zygmunta Rumla i jego towarzyszy. Znamienne jest, że odezwa nic nie mówi o wymordowaniu ukraińskich delegatów, lecz o podstępnym ataku na ukraiński sztab i o wcześniejszych działaniach wywiadowczych na rzecz Niemców. Z drugiej strony, również w Polsce przez wiele lat pisano o tym, że Rumel poległ w niewyjaśnionych okolicznościach, nie wiadomo gdzie, a jego żona (według tego, co pisała przyjaciółka) przez wiele lat czekała na męża, nie mając bezsprzecznych informacji, że nie żyje.

Możliwe, że wiadomość o wymordowaniu ukraińskiej delegacji powstała później, albo była tylko umyślnie rozpuszczoną pogłoską. Gdyby była faktem, w odezwie wyraźnie by o tym napisano. Również o śmierci Zygmunta Rumla i jego towarzyszy nie wiemy nic pewnego. Nie jest jasne, co autorzy odezwy uważali za polski sztab. Prawdopodobnie chodzi o Dominopol, ale kto dokładnie tam wówczas przebywał?...

Ukraińskim powstańcom przy niewielkich stratach udało się ten atak odeprzeć. Dążąc do pozbycia się zagrożenia ze strony Polaków, postanowiliśmy ukarać polski sztab z największą surowością, i zrobiliśmy to, przy tym jednak ucierpiała polska ludność, na której terenie ten sztab się znajdował.

Nie ulega wątpliwości, że w Dominopolu zginęło bardzo wielu polskich cywilów, w przytłaczającej większości zapewne nie zaangażowanych w żadną antyukraińską działalność. Odezwa, choć delikatnie, potwierdza prawdziwość tej tezy.

Na tym nie koniec… Ludzie podobni tym [polskim] „sztabowcom”, znowu podnieśli krzyk, że Ukraińcy jakoby chcą wyrżnąć wszystkich Polaków i namawiali ich do porzucenia swoich gospodarstw i do ucieczki… Dokąd? – Tam, gdzie czeka ich pewna śmierć.

Odezwa zredagowana jest tak, jakby do krwawych wydarzeń doszło w jednej jedynej miejscowości. Jeżeli chodzi o bliską okolicę Wołczaka - siedziby sztabu „Siczy”, tak rzeczywiście było. Na całym obszarze okręgu wojskowego na którym operowało zgrupowanie "Sicz" do ataków i rzezi doszło jednak w wielu miejscowościach. Można spierać się o ich liczbę. O ile 60 wsi, a tym bardziej 160 wsi, jest na pewno liczbą przesadzoną, gdy mowa o samym 11 lipca, o tyle 30 jest już liczbą prawdopodobną. Ukraińscy historycy, jak Wołodymyr Wiatrowycz skłaniają się ku liczbie kilkunastu wsi (wręcz „najwyżej kilkunastu”). O kilkunastu wsiach mówią też szczegółowe polskie raporty z tego czasu, bo raport ogólny rzeczywiście podaje liczbę 60. Spór o liczbę tych miejscowości jest sporem ilościowym, ważniejsza jest natomiast analiza jakościowa. Niewątpliwie w wielu miejscach doszło do ataku na ludność bezbronną i niewinną, żyjącą raczej w poczuciu bezpieczeństwa.

Podawana liczba 10 tysięcy ofiar „krwawej niedzieli” jest na pewno przesadzona i nawet z wyliczeń Siemaszków otrzymujemy liczbę dużo mniejszą, ale już liczba 2, a nawet 3 tysięcy ofiar jest realna. Dla porównania antyukraińska akcja z marca 1944 roku mogła pochłonąć około 1500 ofiar.

Faktem jest, że po fali 11-12 lipca (i w niektórych miejscach około 15 lipca) zapanował na tym terenie względny spokój. Wielu Polaków zginęło, wielu uciekło do miast lub w ogóle z Wołynia, ale byli też tacy, którzy zostali. Rzezie jednak ustały. Polakom, którzy pozostali, mówiono, że nic im już nie grozi. Odezwa jest dowodem, że takie zapewnienia rzeczywiście były.

Na przykładzie powiatu horochowskiego, gdzie wystąpiły dwie fale, widać wyraźnie gwałtowny wybuch 11 lipca i dość raptowny koniec, a potem drugą falę 15-16 lipca. Tak wynika z książki Siemaszków „Ludobójstwo…” 2000/2008. O ile naszym zdaniem autorzy wykazują wyraźne dążenie do tego, żeby uzyskać jak największą liczbę polskich ofiar (początkowo przyjęta z góry liczba ofiar na całym obszarze konfliktu, tzn. łącznie z Galicją, miała wynosić aż 300-400 tysięcy, a każdy powiat Wołynia miał „dostarczyć” równo 20% ofiar spośród zamieszkałych tam Polaków), o tyle raczej nie widać u nich skłonności do umyślnego manipulowania chronologią. Tak więc teza o gwałtownym wybuchu i bardzo szybkim zakończeniu akcji antypolskiej na obszarze działania „Siczy” jest chyba dobrze uzasadniona.



Powiat Horochowski, w którym wystąpiły dwie fale rzezi w odstępie kilku dni:

Data dzienna – dni lipca od 1 do 31
Liczba ofiar w/g Siemaszków
1
0
2
0
3
1
4
0
5
0
6
0
7
0
8
0
9
1
10
1
11
349
12
1012
13
112
14
3
15
270
16
401
17
0
18
36
19
6
20
0
21
0
22
2
23
0
24
0
25
0
26
0
27
0
28
1
29
0
30
0
31
0


Widzimy całkowity spokój przed 11 lipca. Choć były to tereny, na których UPA (używająca tej nazwy od przełomu maja/czerwca) była obecna już kilka miesięcy. Mimo to polska ludność była bezpieczna, o ile w czasie wojny można mówić o bezpieczeństwie. Widzimy gwałtowny wybuch 11 lipca. Jest bardzo mało prawdopodobne, żeby był to wybuch oddolny – po prostu był na to zbyt gwałtowny, zbyt nagły. Ktoś lub coś musiało poderwać ludzi do takiej akcji.
Kategorycznie stawiana przez wielu historyków teza, że Ukraińcy (nacjonaliści) już od wielu miesięcy, jeżeli nie lat, planowali wymordowanie całej polskiej ludności na Wołyniu, ale w niektórych miejscach zaczęli już w lutym, a gdzie indziej czekali z tym na jakąś szczególną okazję, wydaje się, delikatnie mówiąc, bardzo słaba. Faktem jest natomiast, że z jakiegoś powodu na interesującym nas terenie nagle rozpętało się piekło. Faktem jest też, że sytuację dość szybko opanowano choć, mimo masowych ucieczek, Polaków do wymordowania było jeszcze sporo. Do następnej takiej sytuacji doszło 29 sierpnia, co już jednak wykracza poza zakres naszych rozważań.

Wyjaśniamy, że nie mamy zamiaru likwidować polskiej ludności, a to, co się stało, było konieczne dla obrony własnej. Krwi polskiej ludności cywilnej nie chcemy.
Od polskiej ludności, która zamieszkuje te tereny, wymagamy:
1.
Uznania nas za pełnoprawnych gospodarzy naszej ziemi i porzucenia [dosłownie: „nie pielęgnowania w sobie”] zaborczych zamiarów co do etnicznych ukraińskich ziem.
2.
Lojalności wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), która wystąpiła w obronie całego społeczeństwa Ukrainy i nie przyjmowania postawy dwulicowej (jak ci „sztabowcy”) w stosunku do UPA.
3.
Nie ulegania podszeptom imperialistycznych agitatorów, którzy wzywają polskie społeczeństwo do bezsensownej walki z czterokrotnie liczniejszym Narodem ukraińskim; by wydrzeć mu ziemię pradziadów, bo samemu narodowi polskiemu takie działania zawsze przynoszą szkodę.
4.
Przekazania do ukraińskiej komendantury powstańczej informacji o tych ludziach spośród polskiej społeczności, którzy mają związki z niemieckim wywiadem i którzy o wszystkim donoszą Niemcom.
Nasze oczekiwania są skromne, wydaje się, że polska społeczność powinna wyjść tym oczekiwaniom naprzeciw.
Chcemy uniknąć jakiegokolwiek polsko-ukraińskiego konfliktu, jak również pragniemy zapewnić [wszystkim] bezpieczeństwo.
Podkreślamy, że nie my jesteśmy przyczyną polskich nieszczęść, ale sami Polacy. I to, czy nasze wzajemne stosunki będą takie jak teraz, czy lepsze, czy będziemy mówić jednym głosem we wspólnej wyzwoleńczej walce i w budowaniu państwowości obu narodów, zależy wyłącznie od samych Polaków, od ich postawy.
Zawsze jesteśmy gotowi do pożytecznych działań.
Na postoju, 15 lipca 1943 r.

Sława Ukrainie!!                   UKRAIŃSKA POWSTAŃCZA ARMIA
                               
                                                         Sztab zgrupowania „Sicz”

Dalsza część odezwy, powtórzona tutaj aż do końca, zawiera dość oczywiste wezwanie, skierowane do ludności polskiej wciąż pozostającej na terenie zgrupowania „Sicz”, żeby była lojalna wobec władz powstańczych, żeby zaakceptowała fakt przynależności etnicznych ziem ukraińskich do państwa ukraińskiego i żeby tępiła niemiecką agenturę we własnych szeregach. Obarczanie winą za tragedię wyłącznie samych Polaków, ma niewątpliwie charakter propagandowy – jest to coś, co pogardliwie nazywamy „polityką historyczną”. W takiej sytuacji nikt nie przyznaje się do winy i zrzuca całą odpowiedzialność na stronę przeciwną – przykre, ale tak jest. Biorąc jednak pod uwagę ówczesną sytuację, za dość śmiałą trzeba chyba uznać deklarację, że wciąż możliwy jest sojusz polsko-ukraiński. Rzeczywiście, nawet w sierpniu ponawiane były wezwania, żeby Polacy porzucili sojusz z bolszewikami i podjęli wraz z Ukraińcami walkę ze wspólnymi wrogami. Piszą o tym nawet Siemaszkowie.

Każdy myślący człowiek musi sobie zadać pytanie, na ile to było szczere? W działaniach ukraińskich z lipca i sierpnia 1943 roku widać brak konsekwencji. Ludność polska żyje na terenach opanowanych przez UPA w poczuciu względnego bezpieczeństwa i nagle (całkiem nagle!) dochodzi do rzezi. Potem następują zapewnienia, że lojalnym wobec władz powstańczych Polakom już nic nie grozi i rzeczywiście sytuacja uspokaja się. A po pewnym czasie znów dochodzi do tragedii. Jeżeli UPA dążyła do wymordowania polskiej ludności, to po co odwlekała to o kilka miesięcy i po co rozkładała na raty? Po co było organizowanie polskich oddziałów przy UPA? Dla uśpienia czujności? A po co usypiać czujność, jeżeli ludność na tym terenie była praktycznie bezbronna? Wyraźne widać sprzeczne dążenia.

Niewątpliwie ludność polska w dużej części była bardzo niechętna idei niepodległego państwa ukraińskiego, obejmującego Wołyń (z częścią Polesia), Galicję i inne ziemie aż po San. To pociągało za sobą współdziałanie z Niemcami i bolszewikami. Z drugiej strony „krwawa niedziela” była działaniem na tyle masowym, że żaden zdrowo myślący i uczciwy wobec własnego narodu dowódca nie powinien dać na to zgody. Na selektywną akcję wymierzoną przeciwko kolaborantom – tak. I rzeczywiście w niektórych miejscowościach widzimy takie właśnie działania. Zajeżdża do polskiej miejscowości oddział (zapewne bojówka SB OUN), zabiera kilku Polaków (spośród blisko stuosobowej czy nawet kilkusetosobowej polskiej społeczności) - samych mężczyzn, żadnej kobiecie, żadnemu dziecku włos z głowy nie spada, żaden dom nie płonie. Takie działania wobec ludzi oskarżonych o zdradę, szpiegostwo lub kolaborację prowadzono bez względu na ich narodowość. Jednak masowe rzezie bezbronnej ludności były, jeżeli można tak powiedzieć, strzałem we własną stopę.


Cui prodest?


Przy obecnym stanie wiedzy, możemy co najwyżej stawiać hipotezy, jakie były przyczyny „krwawej niedzieli”, po której wydana była analizowana odezwa.

Co najmniej od marca 1943 roku krwawy konflikt polsko-ukraiński był faktem. Co prawda raczej nie na terenie zgrupowania „Sicz”, ale na północny wschód od tego terenu zdecydowanie tak. Ukraińcy atakowali polskie miejscowości, w których bazy mieli bolszewicy, aktywni już od jesieni 1942, wspierani przez część polskiej ludności. Dochodziło też do zwykłych zbrodni wojennych. Z powodu bolszewików dochodziło też do pacyfikacji niemieckich. Niemcy używali do pacyfikacji zarówno polskich, jak i ukraińskich oddziałów pomocniczych (i innych narodowości też). Gdy Ukraińcy dezerterowali z „policji”, Polaków w tejże policji przybywało. Coraz bardziej utrwalał się stereotyp Polaka jako „niemieckiego prychwostnika” i bolszewickiego sojusznika. W takiej sytuacji wszelkie uogólnienia i stereotypy mają tragiczne skutki. Gdy Ukraińcy wymordują Polakowi rodzinę, to przestaje on, co zrozumiałe, myśleć logicznie. Gdy Polacy wymordują Ukraińcowi bliskich, sytuacja jest identyczna.

Wśród Ukraińców zaczyna utrwalać się przekonanie, że gdzie są Polacy, tam jest oparcie dla Niemców i bolszewików, że gdzie są Polacy, tam ludność cywilna i siły powstańcze są zagrożone. Rzeczywiście trudno wyobrazić sobie społeczność, która byłaby wolna od agentury. W niektórych miejscach polską ludność „tylko” wypędza się, a wsie pali, żeby pozbawić przeciwnika oparcia i zapobiec powrotowi Polaków. W innych miejscowościach dochodzi do jeszcze bardziej brutalnych działań. Niemieckie, polskie, bolszewickie i węgierskie działania są równie brutalne i równie często dosięgają ludzi zupełnie niewinnych. Kółko zamyka się.

W ukraińskiej propagandzie powstańczej tego okresu (ani wtedy, ani później) nie widać śladu zachęty do mordowania Polaków. Nie wypomina się polskich działań z okresu międzywojennego, nie pisze się o wojnie polsko-ukraińskiej 1918-1920, nie pisze się o dawnych krzywdach. Bolszewicy i Niemcy są wrogami, a Polacy tylko wtedy, gdy współdziałają z Moskwą i Berlinem. O aktualnych polskich zbrodniach na ludności ukraińskiej pisze się tylko tyle, ile trzeba, żeby uniknąć zarzutu o całkowitym przemilczaniu problemu. Na trzy opisane w prasie powstańczej zbrodnie niemieckie, przypada mniej więcej jedna zbrodnia z udziałem Polaków. O własnych zbrodniach oczywiście nie pisze się nic – ale to jest w czasie wojny smutną normą. Propaganda powstańcza ma jednak wyraźnie na celu skierowanie gniewu Ukraińców na Moskali-bolszewików i na Niemców. Nawet artykuły historyczne dobiera się pod tym kątem.

Mówiąc najprościej ówczesny czytelnik prasy powstańczej był na pewno bardziej antypolski, niż ta prasa. Gdy analizujemy liczbę polskich ofiar na osi czasu, widzimy tak zwane „siodło majowo-czerwcowe”, czyli okres, w którym liczba ofiar przypadająca na jednostkę czasu spada. Wydana zostaje odezwa „Kłyma Sawura” do Polaków, nawołująca do zerwania sojuszu z bolszewikami. Przypomina się Polakom o Katyniu itp. Raczej nie odnosi to skutku. Jedni Polacy zerwać sojuszu z bolszewikami nie chcą, a inni nie mogą. Krwawe działania polskich oddziałów pomocniczych u boku Niemców i działania polskich samoobron, to druga przyczyna narastania nienawiści.

Na terenie zgrupowania „Sicz” ludność polska jest raczej bezpieczna, ale stereotyp Polaka-zdrajcy chyba i tam zaczyna się umacniać. Oczywiście patrzy się na problem subiektywnie. Gdy 10 lipca dochodzi do jakiegoś incydentu albo prowokacji, dowództwo ukraińskie zezwala na „akcję przeciwko kolaborantom”, bo nie może w zaistniałej sytuacji nie zareagować. W niektórych miejscach rzeczywiście jest to selektywna akcja, bez masowych zbrodni, ale w wielu miejscach po prostu dochodzi do rzezi na Polakach. Czy to było intencją dowództwa? Każdy zdrowo myślący dowódca czy przywódca musiał zdawać sobie sprawę, że konsekwencje będą katastrofalne. Bez względu na to, czy kochał Polaków, czy nienawidził, musi rozumieć, co się stało. Konsekwencje tego, co się wtedy stało, ukraiński ruch niepodległościowy odczuwa do dziś.

Hipoteza głupoty

Trzeba jednak brać pod uwagę, że nie każdy dowódca rozumuje racjonalnie. Poczucie permanentnego zagrożenia, niepewności, może popychać ludzi do działań irracjonalnych i zbrodniczych, wręcz do zaburzeń psychotycznych. Jako przykład można tu dać Wierzchowiny – masową zbrodnię na ludności ukraińskiej, dokonaną przez NSZ w czasie, gdy polskie (postAKowskie) podziemie realizowało już porozumienie z Ukraińcami, prowadzące do sojuszu, który nastąpił później. Jeżeli Wierzchowiny nie były działaniem agentury wewnątrz NSZ, to były niepodważalnym dowodem, że ludzie są zdolni do najgłupszych posunięć, skrajnie szkodliwych dla własnego narodu. Jeżeli tak mogło być po stronie polskiej, to mogło być też po stronie ukraińskiej. Rozkaz przeprowadzenia „akcji przeciwko kolaborantom” mógł zostać potraktowany na niższym szczeblu jako rozkaz masowej akcji antypolskiej.

Hipoteza agentury

Latem 1943 roku po stronie polskiej bardzo kategorycznie stawiano tezę, że tragedia była dziełem Niemców i bolszewików. Za przykład może tu posłużyć artykuł w podziemnym organie Delegatury Rządu na Wołyniu „Polska Zwycięży” z sierpnia 1943 roku. Dziś zwolennicy bardzo dochodowego dogmatu „o zaplanowanym ludobójstwie” zdecydowanie odrzucają tę hipotezę. Czy słusznie?

Siły powstańcze latem 1943 roku były mieszaniną ludzi o najróżniejszym pochodzeniu, najróżniejszej przeszłości i najróżniejszych intencjach. Siły powstańcze były budowane od zera. Granica między powstańcem a bolszewikiem była często nieuchwytna, a nasycenie agenturą w tych warunkach musiało być ogromne. Dużą część powstańców stanowili dezerterzy z oddziałów pomocniczych (policyjnych), którzy wcześniej działali pod rozkazami Niemców. To sprzyjało z kolei nasyceniu agenturą niemiecką. NIKT NIE WIEDZIAŁ, KTO JEST KIM.

Bardzo wyrazistym przykładem jest tu Leon Łapiński „Zenon”. Początkowo członek organizacji komunistycznej na Chełmszczyźnie, potem nawrócony (szczerze lub nie) na nacjonalizm, doszedł do bardzo wysokiego stanowiska w SB OUN, a od 1948 roku już z całą pewnością był agentem komunistycznym w szeregach nacjonalistów ukraińskich na terenie Polski. Tzw. "prowokacja Zenona” doprowadziła do masowych aresztowań w Polsce, w roku 1954.

Według Jewhena Sztendery (jednego z głównych architektów porozumienia i sojuszu WiN-UPA 1945-46, weterana bitwy w Hrubieszowie) Łapiński działał także na Wołyniu. Do dziś nie wiadomo, czy był agentem bolszewickim przez cały czas, czy też jego „nawrócenie” było szczere i dopiero wpadka w roku 1948 skłoniła go do zdrady. Dziś raczej przeważać zaczyna pogląd, że pracował dla bolszewików przez cały czas.

Drugi przykład. „Dowbusz” Wasyl Łewoczko – sprawca wyjątkowo zbrodniczej masakry w kościele poryckim 11 lipca 1943 roku. Jako oficer NKWD zginął z rąk powstańców ukraińskich – w zasadzce „Jagody”, w sierpniu 1945 roku. Nie wiadomo, czy przez cały czas pracował dla bolszewików, czy przeszedł na ich stronę dopiero później, ale przecież hipotezę, że PRACOWAŁ DLA BOLSZEWIKÓW PRZEZ CAŁY CZAS, każdy uczciwy i rozumny człowiek uzna za prawdopodobną. Jest to hipoteza tym bardziej prawdopodobna, że w grudniu 1944 roku poddał bez walki cały sztab swojego kurenia (jak został wykryty przez sowietów?), a zaraz potem był już na pewno szefem AGB NKWD. Wcześniej (we wrześniu) wprowadził dowodzony przez siebie kureń wprost w zasadzkę NKWD.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku sotennego, który dowodził oddziałem oblegającym Polaków w kościele kisielińskim (również „krwawa niedziela”). Petro Wasiuk z Kisielina. Zmobilizowany 23 czerwca 1941 roku do Armii Czerwonej, po trzech dniach wraca do domu. Po przejściu frontu wyszło na jaw, że jest agentem NKWD. W marcu 1945 roku dokonał napadu na zebranie komendantów okręgu UPA-Północ, z których sześciu wówczas zginęło. Za tę akcję odznaczony zostaje Orderem Czerwonej Gwiazdy.

Grzegorz Motyka:
Wśród setek napadów na polskie miejscowości nie znaleziono ani jednego takiego, który można by przypisać Sowietom. Za to w każdym przypadku (vide mord w Parośli), gdzie udało się ustalić tożsamość sprawców, okazali się nimi banderowcy.
„Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła” str. 167.

Metoda stosowana przez Grzegorza Motykę jest prosta. Wygląda ona tak: „Wszędzie byli banderowcy, bo banderowcem jest każdy, kogo JA za banderowca uznam. Każde źródło, które mówi na przykład o napadzie bulbowców, melnykowców (vide napad na Poryck razem z „Dowbuszem”) albo sowietów, jest NIEWIARYGODNE, ponieważ JA WIEM, jak było naprawdę i źródło, które mówi to, co JA, jest wiarygodne, a źródło, które mówi coś innego, jest niewiarygodne, więc zostaje odrzucone. W ostateczności zawsze mogę jeszcze przeinaczyć treść źródła, co nierzadko czynię. Wiarygodnym źródłem jest dla mnie nawet proza Jegorowa (VIDE MORD W PAROŚLI), ale tylko wtedy, gdy mówi to co ja.”.

To, że standardowym wyposażeniem sowieckiego partyzanta na Wołyniu był Tryzub do przypinania na czapce, było taką oczywistością, że po wojnie nawet komuniści nie ukrywali tego faktu. Ale niech dziś ktoś spróbuje powiedzieć coś na temat „fałszywego UPA” na Wołyniu na przykład Grzegorzowi Motyce… Gdzie indziej mogło być, ale na Wołyniu? – NIE! Nie i już! Sam powołuje się na informacje choćby z powieści partyzanckich, ale tylko wtedy, gdy są to informacje dla niego wygodne… Informacji niewygodnych ostentacyjnie nie zauważa.

Latem 1943 roku dla bardzo wielu Polaków prowokacja bolszewicka lub niemiecka była oczywistością. Pisano o tym w prasie, pisano o tym w raportach. Gdy dzisiaj taką hipotezę przedstawi się historykowi – specjaliście od „zaplanowanego ludobójstwa” – odegra on scenę świętego oburzenia. Będzie pluł, tupał, wrzeszczał i deptał własną czapkę. Czyż można się dziwić takim zachowaniom, jeżeli CAŁA KARIERA takiego „historyka” wisi na dogmacie „zaplanowanego ludobójstwa”?  Gdy upadnie dogmat, historyk stanie się zerem.

                                                                                  Zespół „Dobrodziej”

Коментарі