Zagłada Huty Pieniackiej – ukraińscy świadkowie. Część trzecia.


Zagłada Huty Pieniackiej – kompleksowa analiza.Część pierwsza
Zagłada Huty Pieniackiej – kompleksowa analiza. Część druga




Dmytro Wasylovycz Czobit
W trzeciej części naszego dochodzenia dotyczącego tragicznych wydarzeń w Hucie Pieniackiej, prezentujemy obszerne fragmenty tekstu ukraińskiego historyka i krajoznawcy, pana Dmytro Czobota. 

Tekst ten ukazał się w ukraińskim tygodniku "Kultura i Życie" (numer 41 i 42 z roku 2018). 
Tekst jest niezwykle ważny ze względu na zaprezentowane w nim wspomnienia ukraińskich świadków tamtych wydarzeń (oraz ich potomków).

Te wspomnienia, podobnie jak wspomnienia Ukraińców z Wołynia, zawsze były zupełnie pomijane i przemilczane w Polsce. Albo w najlepszym wypadku wyrywano z nich tylko fragmenty zgodne z polską wersją wydarzeń przy jednoczesnym wykreślaniu fragmentów zaprzeczających tej wersji.


Doskonałym przykładem będą tu wykorzystywane przez wszystkich niemal polskich histeryków i historyków (od Poliszczuka do Motyki) wspomnienia ukraińskiego pastora Mychajło Podworniaka, opublikowane w książce "Witer z Wołyni". Z tych wspomnień wyjmowano tylko te fragmenty, w których oskarżał on UPA o zbrodnie na Polakach, ale polskie zbrodnie, o których pisał dokładnie to samo, przemilczano zupełnie. Tę skandaliczną manipulację opisaliśmy w tym tekście:
Gorzka prawda czy historyczny iluzjonizm?


Innym przejawem manipulacji, polegającej na wybiórczym traktowaniu źródeł i na przypisywaniu źródłom tez, których te źródła nie zawierają, jest cytowanie w Polsce Bulby-Borowca. Opisywaliśmy te „przekręty” w kilku naszych tekstach:
Selektywny dobór faktów 
Selektywny dobór faktów - 2
Taras Bulba -Borowiec: PRÓBY POROZUMIENIA
Fałszywa Asymetria Tarasa Bulby?
Taras Bulba i siekiernicy


To, że ukraińskich świadków z okolic Huty Pieniackiej nie przesłuchał polski IPN, to, że polscy historycy, z Grzegorzem Motyką na czele, nie zadali sobie nawet odrobiny trudu, aby do nich dotrzeć - nie dziwi nas wcale. Wszak są to materiały i źródła, które podważają obowiązującą w Polsce „prawdę historyczną” i jak już wspomnieliśmy zawsze były ignorowane.

Może trochę dziwi to, że nie znalazł się ani jeden uczciwy dziennikarz, który na własną rękę wybrałby się w okolice Huty Pieniackiej i dowiedział się, co miejscowi ludzie mówią, a później opublikował zdobyte materiały bez żadnych manipulacji. Chociaż, z drugiej strony i tutaj trudno się dziwić. Takiego dziennikarza w Polsce zapewne "spalono by na stosie" - tj. byłby to koniec jego dziennikarskiej kariery. Otrzymałby na resztę życia etykietkę "banderowca"...

Jakby nie było... 
Mając pełną świadomość tego, że dzisiaj i jutro nikt w Polsce tych materiałów nie odważy się opublikować, naszymi skromnymi siłami przełożyliśmy wspomnienia mieszkańców okolic Huty Pieniackiej zapisane przez Dmytro Czobota i zamieszczamy u siebie. Już na wstępie podkreślamy, że niektórzy spośród cytowanych świadków mają polskie pochodzenie!



Kiedyś, w przyszłości, kiedy już środowiska badające historię odetną się od wyrządzającej ogromna szkodę „polskiej polityki historycznej”,  a zaczną prowadzić uczciwe badania, nasz tekst będzie „jak znalazł”...





Olga Warwykowna Kuc 1935 rok urodzenia, mieszkanka wioski Hołubica.
Zapisał D. Czobit 1 maja 2018 roku.

Dobrze pamiętam te wydarzenia - zapadły mi w pamięci. Cała wioska tylko o tym mówiła. Wtedy mieszkaliśmy na chutorze pod lasem wioski Hołubica, po drugiej stronie rzeki.
Huta Pieniacka była za lasem. Pamiętam, że tego dnia nasi ludzie z Hołubicy i Żarkowa, jeszcze w nocy, wyjechali na forszpan [1], na stację do Brodów, gdzie mieli przewozić amunicję [2]. Nasi sąsiedzi uczestniczyli w forszpanie i często o tym opowiadali. Mieli zameldować sie w Brodach rankiem, więc musieli wyjechać w nocy, po ciemku. Za Żarkowem, a przed Jasionowem, zatrzymali ich Niemcy i przez długi czas nie mogli  się porozumieć. Niemcy nie znali ukraińskiego, a Ukraińcy nie znali niemieckiego. Aż pomiędzy naszymi furmanami znalazł się jeden, który znał niemiecki - służył w armii austriackiej. Niemcy zabronili iść dalej i zawrócili sanie, ponieważ wokół gromadziły się wojska niemieckie.

Przed świtem Niemcy ruszyli drogą do Huty Pieniackiej. Cały dzień było cicho ale trwożno. Do naszej wioski przybyło wiele innych sań zaprzężonych w konie na nich przywieziono niemieckie wojsko. Woźnice czekali na ich powrót, ponieważ musieli odwieźć ich z powrotem.
Wieczorem słychać było odgłosy wystrzałów, a gdy tylko nad Hutą Pieniacką zrobiło się ciemno, wybuchł wielki pożar - wieś płonęła. Jasny blask widoczny był całą noc, słychać było strzały i jakieś huki. 
To wszystko bardzo przerażające.

W dniu, gdy palili Hutę Pieniacką po niebie latał jeden samolot , najpierw wysoko, a potem dosyć nisko, my na niego patrzyliśmy, na skrzydłach były niemieckie krzyże. Samolot nad naszą wioską i Hutą Pieniacką latał w poprzednich dniach, najwyraźniej był to wywiad.

Kiedy pojawiła się dobra trawa, a w Hołubicy już ją wypaśli , wraz z innymi dziećmi pognaliśmy nasze bydło na pastwisko w Hucie Pieniackiej. Nie było tam już domów - były tylko kominy. To było straszne. Zaczął się ulewny deszcz i schowaliśmy się w kościele, był otwarty, wszystko było czyste w środku, obrazy zostały. W tamtym roku juz więcej w Hucie Pieniackiej nie byłam.

 

 



Stepan Omelianowicz Zahorujko, ur. 1958, wieś Hołubica.
Zapisał D. Czobit 1 maja 2018 roku w Hołubicy.

W naszej rodzinie byli Polacy, moja prababcia - Katarzyna Rysicka, Polka z Huty Pieniackiej, urodziła się w 1864 roku - posiadam dokumenty, które to potwierdzają. O tych wydarzeniach wiem najwięcej z opowiadań mojej ciotki Hanny Wasyliwnej Fediuk, urodzonej w 1924 roku, siostry mojej mamy Jarosławy Zahorujko. Ciocia mojej mamy powiedziała, że przed II wojną światową zarówno Ukraińcy, jak i Polacy często zbierali się w naszej rodzinie na święta, uroczystości, wesela czy chrzciny. Idąc przez Hołubicę nasi krewni i znajomi Polacy z Huty Pieniackiej odwiedzali moją ciotkę, aby napić sie wody, omawiali najnowsze wiadomości ze świata. Wszystko jeszcze było jak dawniej.

 Ciocia Anna była bardzo zdziwiona i nie mogła zrozumieć, co doprowadziło do takiej wrogości. Powiedziała, że wszystko zmieniło się po 1934 roku. Gdzieś przed wybuchem wojny Polacy przestali przychodzić i zachowywali się inaczej niż zwykle. Zmiany były widoczne, ale początkowo nie nadano im należnego znaczenia. Potem wszystko zamieniło się w otwartą wrogość, której powodów moi krewni nadal nie rozumieją. Wszystko zakończyło się zniszczeniem Huty Pieniackiej i przesiedleniem Polaków do Polski po wojnie. Huta Pieniacka została zniszczona przez Niemców, ponieważ działały tam duże sowieckie oddziały partyzanckie, wieś była silnie ufortyfikowana, a na uzbrojeniu mieli nawet armaty. 

Kilkakrotnie ginęli tam żołnierze niemieccy, więc Niemcy przeprowadzili akcję karną przeciwko wsi. Wieczorem Huta Pieniacka została otoczona ze wszystkich stron przez wojska niemieckie. Ludzie z okolicznych wiosek mówili, że u nich działo się i coś podobnego - wieczorem przed pacyfikacją Niemcy zakwaterowali się po okolicznych chatach. Do akcji przygotowali się bardzo starannie. Wcześniej prowadzili rozpoznanie z samolotu - latał przez kilka dni przed zniszczeniem Huty Pieniackiej oraz w dniu, w którym została spalona. To był jeden samolot. Mówiono, że z niego ostrzeliwali Hutę Pieniacką. Wszyscy ludzie mówili, że Niemcy rozpoczęli pacyfikacje w nocy, były strzały i wybuchy. Trwało to do rana.

Jestem oburzony, że teraz Polacy zaczęli kłamać - mówią, że Huta Pieniacka została zniszczona przez Dywizję Galicja i UPA, i że zginęły tam tysiące cywilów. Jeśli zginęły tam tysiące, dlaczego Polacy nie wykopali i nie ekshumowali szczątków ofiar, dlaczego nadal nie ma tam mogiły? Nasi chłopi mówili, że widzieli dwa doły ze zwłokami, ale na ich miejscu nikt nawet nie postawił krzyża.

 

Stepan Omelianowicz Zahorujko radził udać się w inny zakątek wsi Hołubica i porozmawiać z rodzicami, którzy też dużo wiedzą o Hucie Pieniackiej.



Omelian Stepanowicz Zahorujko, urodzony w 1934 roku. Wieś Hołubica.
Zapisane dnia 1 maja 2018 roku przez D. Czobota.

Nic nie wiem o konfliktach między Ukraińcami a Polakami przed wojną. Żyli spokojnie i cicho. Wiem, że Polak Michał Skibicki często przyjeżdżał do nas na nartach po jajka, jego nazwisko widnieje na pomniku w Hucie Pieniackiej. Co robił z tymi jajami, nie wiem, ale przyjeżdżał często, tuż przed zimą spaleniem wsi.

Sytuacja była wtedy bardzo napięta. Żaden z naszych ludzi nie chodził do Huty, bo często tam ludzie przepadali. Zimą 1944 nasi rodzice nocami chodzili po wiosce z widłami, bo spodziewali się ataku Polaków z Huty Pieniackiej. W nocy przy drogach wjazdowych do Hołubicy zawsze byli wartownicy.

Ukrainiec Karol Fediuk został zabity w Hucie Pieniackiej, pochodził z Hołubicy, przyjechał do rodziców i wracał do Werchobuża, gdzie mieszkał u teściów. Jechał saniami przez Hutę Pieniacką, ponieważ tam była najlepsza droga. Z Żarkowa skręcił na Hutę. Widziano go w Żarkowie, ale do Werchobuża już nie dojechał. To była zima 44 roku. Wszyscy mówili, że to robota Polaków.

Wrogość z Polakami zaczęła się jeszcze przed wojną. Wcześniej nasi rodzice przyjaźnili się z Polakami, odwiedzali się, mieli wspólne sprawy. Nie wiem, od czego zaczęła sie ta wrogość, ale to Polacy zaczęli. Rodzice powiedzieli, że to wszystko zaczęło się po zastrzeleniu polskiego ministra. Od tego momentu Polacy zaczęli robić z Ukraińcami różne świństwa. Z Hołubicy nasi chłopi jeździli się na bazar do Brodów przez Hucisko Brodzkie i Ponikwę. Wyjeżdżali jeszcze w nocy.

 Wiedzieli o tym Polacy z Huciska, rozrzucali na drodze jakieś gwoździe, konie przebijały kopyta. To straszna bieda była . Ludzie przestali jeździć przez Hucisko ,bo to też była polska wieś i tam Polacy wyrządzili Ukraińcom wszelkiego rodzaju szkody. Przez Hutę Pieniacką Ukraińcy przestali jeździć i chodzić, bo były różne przypadki, ludzie znikali. W Hucie była silna polska bojówka, mówili, Polacy mieli dwie armaty.

Banderowcy też tam nie zapuszczali się . Wręcz przeciwnie, mieli się na baczności przed Polakami w Żarkowie i Hołubicy. Teraz Polacy winą za spalenie Huty obarczają banderowców, ale to nieprawda, tam banderowców nie było, do Huty jechali przez naszą wioskę Niemcy w niemieckich mundurach i z niemiecką bronią. W naszej wsi zatrzymały się oddziały lekkiej artylerii, wróciły z Huty Pieniackiej, tego dnia gdzieś po południu. 

Blisko od naszego domu gotowali na kuchni polowej kaszę. Mnie i innych chłopców poczęstowali tą kaszą.

Żołnierzami byli Ukraińcy w niemieckich mundurach, a oficerami Niemcy. Dowódcę nazwali „niedorobiony Niemiec” - to był przerobiony Polak. Z chłopcami oglądaliśmy moździerze, pokazywali nam granaty moździerzowe z takimi ogonami, leżały w rzędach, w drewnianych skrzyniach.

 

Dmytro Czobit: Mówi pan, że wojsko niemieckie, które składało się z ukraińskich żołnierzy i niemieckich oficerów przybyło do pana wioski i gotowało kaszę. Czyli, że oni wracali ze spalonej wioski Huta Pieniacka?

- Nie. Huta paliła się w nocy, a to był dzień. To była zima, dni były krótkie i to było na długo przed wieczorem, gdzieś w południe. Gdyby wtedy Huta się paliła, byłby widoczny dym a jego nie było - pogoda była czysta. Świeciło słońce. Wioskę zaczęli palić mniej więcej wieczorem lub w nocy. To wtedy stało się przerażające, ponieważ nad Hutą pojawiła sie potężna łuna, słychać było strzały i wybuchy, coś eksplodowało. Widzieliśmy tę zorze, ludzie mówili że wisiała nad wioską całą noc.

Wiosną z chłopakami poszliśmy do Huty Pieniackiej. Nadal stały tam zwęglone domy, a kościół był nietknięty, ale my nie wchodziliśmy.

 



Jarosława Wasyliewna Zahorujko. Urodzona w 1933 roku. Wieś Hołubica.
Nagrane przez D. Czobota 1 maja 2018 roku.

Moja babcia Katarzyna Rysicka pochodzi z Huty Pieniackiej, ona była Polką. A jej mąż był Ukraińcem - miał na imię Filip. Nasza rodzina miała krewnych i przyjaciół wśród Polaków z sąsiedniej wsi Huta Pieniacka. Ukraińcy i Polacy żyli przed wojną spokojnie i zgodnie. Nie było wrogości. Ukraińcy jeździli na święta i uroczystości do swoich bliskich i znajomych w Hucie i chodzili z nimi na nabożeństwo do kościoła, a kiedy Polacy z Huty odwiedzali Hołubicę, wszyscy razem szli do ukraińskiej cerkwi. Siadali razem za wspólny stół i śpiewali piosenki ukraińskie i polskie. Polakom bardzo podobały się nasze piosenki.

Ale jeszcze przed wojną stosunki się pogorszyły, Ukraińcy i Polacy przestali się do siebie chodzić, a teraz była jakaś wrogość. Nie mogę tego zrozumieć. Dlaczego tak się to stało?

Jeszcze przed wybuchem wojny mój brat Mychajło Fediuk przechodził przez Hutę, wtedy Polacy do niego strzelali, pobili, zerwali mu frędzle z haftowanej koszuli i wyzywali go różnymi polskimi obelżywymi słowami.

A to tylko dlatego, że szedł przez polską wioskę w ukraińskiej wyszywance. Podobnie było w innej polskiej wsi Hucisko Brodzkie - tam Polacy robili nam różnego rodzaju niegodziwości.

Ukraińcy do tej pory chodzili przez tę wieś do Brodów. Ale zmuszeni byli później ją omijać z daleka. Często zastanawialiśmy się, dlaczego stosunki z Polakami zmieniły się tak dramatycznie z dobrosąsiedzkich na wrogość. 

Huty Pieniackiej już nie ma, ale jej nie zniszczyła UPA, jak próbują teraz fałszywie pokazać Polacy, ale Niemcy, bo była tam silna partyzantka radziecka. Ci sowieccy partyzanci nie tylko Niemców zabili, ale też rabowali nasze wioski. Wszyscy dobrze o tym wiedzą.

Dmytro Czobit: A kiedy dokładnie, o której porze dnia płonęła wieś Huta Pieniacka?

Huta Pieniacka płonęła w nocy, nad lasem, za którym była wioska, przez całą noc widać było blask łuny. 

Adam Pawłowicz Dowgan, urodzony w 1929 r. Mieszkaniec wsi Hołubica.
Zapisane przez D. Czobota 1 maja 2018 r.

Miałem wtedy 15 lat, coś sam pamiętam i coś wiem z opowiadań mojego ojca i sąsiadów. Wieczorem poprzedniego dnia do sąsiedniej wsi Żarków przybyli żołnierze niemieccy, ubrani w niemieckie mundury, ale mówili po ukraińsku, nazywano ich „dywizjonistami”. Ich oficerami byli Niemcy. Byli w Żarkowie, nie widziałem ich wtedy, wiem to z opowieści mojego ojca i sąsiadów. Wiem, że Huta Pieniacka zaczęła palić się gdzieś w nocy - od ognia był wielki blask.


Dmytro Czobit: A może paliło się w ciągu dnia?

 Nie, nie, paliło się już w nocy, bo w dzień niebo było czyste i nie było widać dymu. Gdyby się paliło, byłby widoczny dym. Ale cała nasza wieś wiedziała, że w Hucie Pieniackiej dzieje się coś złego. Zaczęło się palić w nocy, dymu już nie było, bo było ciemno, a jedynie mocny blask. Słychać było strzały i wybuchy.

 

Dmytro Czobit: Czy samoloty latały tego dnia nad Hutą Pieniacką?

O tak, tak, dobrze pamiętam, że samolot latał cały dzień. To był tylko jeden samolot, latał też w poprzednich dniach. Przelatywał nad naszą wioską. Na skrzydłach były niemieckie krzyże - widzieliśmy je, gdy leciał nisko.

Dmytro Czobit: Czy był pan w Hucie Pieniackiej po jej spaleniu?

Latem sąsiad pojechał wozem w jakichś sprawach do sąsiedniej wioski , a ja pojechałem razem z nim. Jechaliśmy przez Hutę Pieniacką. Były niedopalone domy i kominy. Kościół stał nienaruszony.

Dmytro Czobit: Czy wchodziliście do kościoła?

Nie , nie wchodziliśmy do kościoła - przeżegnaliśmy się tylko i pojechaliśmy dalej.


Poniższe wspomnienia Adama Dowgana zapisane są z filmu wideo Tarasa Solewara p.t.
„Huta Pieniacka. Wspomnienia naocznych świadków”.
 

Pamiętam, że latem 1944 roku chłopcy i ja przyjechaliśmy konno do Huty po jabłka. A garnizon przybył z lasu pieniackiego i zabrano nam jabłka, które zebraliśmy. A jeden z chłopców musiał zanieść te jabłka do Pieniak. A tu, na Hucie, nawet wtedy były domy. Nie wszystkie domy zostały spalone. Teraz wymyślają, że wszystkie domy zostały spalone - to kłamstwo! Były drewniane domy.

Pytanie:  A dlaczego teraz nie ma ogrodów, a tylko jedna gruszka i dwie jabłonie?

A potem komuniści w latach 60. przyjechali tu potężnymi ciągnikami S-100 i spychaczami wszystko niwelowali. Ogrody zostały wyrwane z korzeniami, a drzewa ułożone w stosy. Ale wrócę do wcześniejszych wydarzeń. Podczas tych wydarzeń w 1944 r. Wielu Polaków uciekło, uciekło przez lasy do sąsiednich wiosek, w tym na Majdan, a po kilku dniach powróciło. Wykopali duży rów i zakopali zwłoki poległych. Podczas tego pogromu niektórzy Polacy ukryli się w kościele, mówią w piwnicy lub gdzie indziej, tam się uratowali Mówi się też, że schowali się na strychu kościoła. Mówiono, że wszystko zaczęło się od Niemców, którzy przybyli tam na zwiad. Przybyli z Werchobuża, czy może z Majdanu, i tu zostali przejęci przez Polaków i tych partyzantów Krutikowa, i tu zgładzeni.

I za to Niemcy zniszczyli Hutę. Jeden człowiek z Żarkowa - on już umarł - powiedział, że miał w Hucie wiernego kolegę, Polaka. Odwiedzał go w Hucie, a on przyjechał do niego do Żarkowa, żyli razem, jak bracia. Mówił, że nie było między nami żadnej różnicy, między nim Polakiem, a mną - Ukraińcem. To ja słyszałem od niego, że był taki Fediuk, który przywiózł sól i mydło z Kołtowa i zamienił je w Hołubicy na żywność: chleb, kury, masło, jajka. Kilka razy przechodził przez Hutę, ale kiedyś tam go złapali i zabili .

Pytanie: A jak miał na imię ten Fediuk?

Karolko, Karolko. On miał w Hołubicy braci Dmytra i Mychajła Fediuków. Karolko pochodził z Hołubicy i ożenił się w Kołtowie.

Polacy, zamordowali też duchownego tutaj pod Hutą, on jechał z Jasionowa do Żarkowa.  Huta Pieniacka była wioską niebogatą, można powiedzieć biedną. O partyzantach radzieckich powiem, że ludziom zabierali wszystko: u kogo była jakaś świnia, cielę lub kura - wszystko zabierali. Nam zabrali młodego konia, nie miał nawet trzech lat. Wszystko, co im się podobało, zabierali mieszkańcom wiosek.

Był jeszcze taki wypadek. Z Wołoch do Hołubicy szedł mały oddział Niemców, zwiadowczy czy coś. A tu na Hucie radzieccy partyzanci pojmali ich, rozebrali o puścili bosych i gołych na mrozie i śniegu, gdzieś ludzie zobaczyli, jak gnali ich do Huty.

W Hołubicy mieszkało także wielu Polaków, ale żaden z nich nie zaginął podczas wojny. A teraz kłamią, że Ukraińcy mordowali Polaków za to, że byli Polakami. Gdyby tak było, banderowcy zabiliby Polaków w Hołubicy, ale w naszej wiosce takiego przypadku nie było. W naszej wsi Hołubica nie zginął ani jeden Polak - można zapytać każdego, a potwierdzą moje słowa.

 


Petro Andrijowicz Koс. Urodzony w 1931 r. (5 lipca).Wieś Żarków. 
Nagrane przez D. Chobota 1 maja 2018 r.

Podczas tragicznych wydarzeń w Hucie Pieniackiej moja rodzina mieszkała w Żarkowie, miałem 13 lat i ciekawiło mnie wtedy wszystko, chodziłem do Huty z chłopcami po sąsiedzku.

Jesienią 1943 roku całą wieś Hutę Polacy ogrodzili drutem kolczastym w pięć rzędów. Słupy miały nawet dwa metry wysokości i stały dość gęsto, druty był rozciągnięte jak struny. Drut kolczasty przepuszczano gęściej u dołu, rzadziej u góry. Na tym, zewsząd ogrodzony teren , wjazd było to możliwy tylko z Żarkowa i Werchobuża. Przy wejściach ustawiono zasieki. W pobliżu zasieków od strony Żarkowa ustawiono wypchany manekin ze snopu żyta, który wyglądał jak człowiek. To wypchany manekin było od czasu do czasu był ciągnięte za linę i poruszał się. Z daleka wydawało się, że mężczyzna się porusza. Kiedy Polacy ogrodzili wioskę, przejazd przez Hutę Pieniacką stał się niebezpieczny. Bardzo często zdarzały się przypadki, gdy ludzie szli lub jeździli z Żarkowa lub Werchobuża, i znikali na drodze z końmi i wozami. Cała nasza wieś Żarków mówiła, że Ukrainiec wyjechał z Harbuzowa przez Hutę do Żarkowa i nie dojechał. Opuścił Werchobuż i zniknął po drodze z koniem i saniami. To było zimą czterdziestego czwartego roku. Ukraińców żywymi z Huty nie wypuszczali, więc zaczęli ją omijać. Niebezpiecznie było przechodzić i jeździć nawet w pobliżu Żarkowa. W samym Żarkowie wieśniacy co noc ustawiali strażników - dwóch mężczyzn przy wejściach do wioski, ale i to często nie pomagało – wpadali do wioski i rabowali chłopów. W Boże Narodzenie 1944 r. Ksiądz Baliuta wyjechał z Jasionowa do Żarkowa w towarzystwie diakona, woźnicy i dziewczyny, która miała odwiedzić krewnych. Z Jasionowa do Żarkowa około 2 km, ale sanie nie przyjechały. Stało się to w Boże Narodzenie 7 stycznia 1944 roku. W tym dniu ksiądz miał odprawić nabożeństwo. Zebrali się ludzie z całej wioski, a księdza nie ma. Zaczęli szukać ojca, znaleźli trop, poprowadził do Huty Pieniackiej, ale nie odważyli się tam pojechać. Wszyscy mówili o tej sprawie, ponieważ nie odbyło się nabożeństwo bożonarodzeniowe w Żarkowie. Zamiast świętować, wszędzie szukali ojca. Zniknięcie księdza i diakona narobiło wiele hałasu nie tylko w Żarkowie, ale także w Jasionowie i okolicznych wioskach. Mniej więcej dzień później na polu pod Żarkowem pojawiły się sanie ciągnięte przez dwa konie. Sam ich widziałem. Jeden koń jest czarny z białą łysą głową, a drugi jest biały. Nie na saniach nie było w. Około pół roku później ich zwłoki znaleziono w piwnicy pod Hutą Werchobużską razem z innymi ciałami zamordowanych Ukraińców. Z Jasionowa można było się tam dostać tylko przez Hutę Pieniacką.

W styczniu 1944 r., Pod koniec miesiąca, po zabiciu folksdojcza Kotowskiego i śmierci księdza Baliuty, takie wydarzenia miały miejsce pod Żarkowem. Kilometr od Żarkowa znajdowały się dwie polskie kolonie - Chomutycza i Parcelacja. Osadnicy mieszkali na Parcelacji, budowali tam swoje domy przed wojną. Działka znajdowała się na lewym brzegu rzeki Seret, która wypływa z Błękitnego Okna, a Chomutycza - po prawej stronie. W osadzie Chomutycza było około 20 polskich gospodarstw, a na Parcelacji niespełna dziesięć. Po mordzie na księdzu Baliucie stosunki między Polakami i Ukraińcami uległy pogorszeniu. Polacy przestraszyli się i wyjechali z Chomutyczy i Parcelacji do Huty Pieniaciej, ale niektórzy z tych, którzy opuszczali swoje gospodarstwa, odwiedzali ich w ciągu dnia. Widząc, że Polacy wyjechali do Huty, ukraińscy partyzanci podpalili w nocy Chomutyczę i Parcelacje - spłonęły tam wszystkie domy i budynki gospodarcze - były drewniane i pokryte słomą. Wszystko spłonęło - nic nie zostało. Mówiono przy tym, że zginął tam jeden Polak. Ukraińcy często znikali, więc obawiali się samotnych wędrówek w pobliżu Huty. Zaginięcia ludzi wiązano z polska bojówką w Hucie Pieniackiej. Wójt wioski Żarków, Josyp Kawycz poskarżył się Niemcom w Brodach.

Stamtąd wysłał dziewięciu niemieckich żołnierzy z karabinami. Przyjechali do wójta i długo się nie mogli porozumieć, bo J. Kawycz nie znał niemieckiego. W końcu jakoś się porozumieli - Niemcy byli z gestapo i zażądali przewodników. Nikt nie chciał iść do Huty, ale Niemcy zmusili. J. Kawycz przydzielił im jako przewodnika mojego wujka Kostię o nazwisku Jakymiw, brata mojej matki. Później wujek opowiadał, że przywiózł Niemców na miejsce, z którego widać było ten manekin wypchany słomą poruszany liną. 

Tam Niemcy zbadali wszystko przez lornetkę i wypuścili wujka Kostię, po czym zaczęli ukradkiem zbliżać się do zasieków. W Hucie Pieniackiej zabito wszystkich Niemców, ale jeden uciekł i wszystko opowiedział. Następnie Niemcy wysłali duży oddział do Huty Pieniackiej, ale ich też z wioski ostrzelali, byli zabici i ranni. Po pewnym czasie Niemcy przeprowadzili wielką obławę na Hutę Pieniacką, podczas której spalili wieś. 

To było w poniedziałek 28 lutego 1944 roku. A w niedzielę 27 lutego po południu duże masy żołnierzy niemieckich, całe w bieli, przybyły do Żarkowa od strony Dubia na saniach. Zajęli teren na łące w pobliżu rzeki Seret. Cała dolina w pobliżu rzeki była wypełniona saniami i żołnierzami. Chłopcy i ja pobiegliśmy patrzeć, ale Niemcy zatrzymali nas i kazali rozejść się po domach i nie robić hałasu. Wtedy były duże mrozy i głęboki śnieg, więc wszyscy Niemcy nosili białe kombinezony maskujące. Tym razem Niemcy ściągnęli duże siły i otoczyli ze wszystkich stron Hutę Pieniacką; nawet małe drogi leśne były zablokowane. Wieczorem, przed spaleniem Huty Pieniackiej, do Żarkowa przybyło kolejnych 100 sań forszpanu [podczas wojny obowiązkiem było pracować z końmi z wozami lub saniami dla niemieckiego transportu wojskowego - D.Cz.].

Wielu żołnierzy w niemieckich mundurach przybyło na saniach, byli wśród nich również tacy, którzy mówili po ukraińsku, a ich dowódcami byli Niemcy. Sanie przyjechały z całego okręgu: z Ponikwy, z Perelisk, Boratyna, Berlina, Jazłowczyka, Koniuszkowa, przywieźli wojsko i wszelkiego rodzaju broń. Z Dubia do Żarkowa przybyła ogromna kolumna forszpanu. To był wieczór przed spaleniem Huty Pieniackiej. Żołnierze i woźnicy rozproszyli się po wszystkich domach wsi Żarków, a nawet Hołubicy. Było jasne, że szykuje się bardzo mocna akcja przeciwko Hucie Pieniackiej. O świcie oficerowie ustawili się w szeregu. Rozkazy były wydawane w języku niemieckim. Broń jest różna: żołnierze mieli głównie karabiny, ale były też karabiny maszynowe i moździerze. Z Żarkowa wojska niemieckie maszerowały kolumnami do Huty Pieniackiej. Wszystkie sanie pozostawiono w Żarkowie i Hołubicy, i gdzieś do południa czekały na powrót wojska, które miały odwozić z powrotem tam, skąd przybyły.

Kiedy Huta była już otoczona ze wszystkich stron, podano sygnały kolorowymi rakietami. Była duża strzelanina, później mówili, że pierwsi zaczęli strzelać Polacy, ale Niemcy dali mocną odpowiedź. Wystrzały i eksplozje usłyszeliśmy rankiem, a potem wszystko się uspokoiło. Ale niektóre strzały i eksplozje były słyszalne wieczorem, a nawet w nocy, kiedy nad Hutą widać było blask luny.

Przed niemieckim atakiem na Hutę Pieniacką przywódcy polskich bojowników i partyzantów sowieckich opuścili wieś i uciekli do Werchobuża przez leśny jar porośnięty głęboką trawą. Gdyby wówczas UPA zaatakowała Hutę, jak teraz fałszywie twierdzą Polacy, to upowcy umieściliby wcześniej kilka karabinów maszynowych po zboczach pagórków nad jarem i zamieniliby uciekinierów w czerwoną kapustę. 

A Niemcy zablokowali wszystkie drogi, a nawet leśne ścieżki, ale nie wiedzieli o tym jarze, a zatem nie zapobiegli ucieczce. Dlatego, gdy o świcie Niemcy zacisnęli pierścień okrążenia i rozpoczęli ofensywę na Hutę Pieniacką ze wszystkich stron, w wiosce pozostali niewinni ludzie - starzy, młodzi i kobiety. Zaszyło się tam bardzo niewielu bojowników, bo prawie wszyscy uciekli. Od strony Żarkowa wojska niemieckie wkroczyły o świcie do Huty Pieniackiej, a po południu zaczęły wracać; żołnierze myli sie, doprowadzali sie do porządku, i gotowali w wojskowych kuchniach polowych.

Nie wiem, co się działo w Hucie, ale jakaś część Niemców musiała tam zostać, bo stamtąd dochodził szum, hałas, czasami słychać było strzały. A Huta Pieniacka zaczęła się palić w nocy, łuna była widoczna do rana. W Hucie przez całą noc słychać było strzały i wybuchy. Wtedy stało się jasne, że Huta Pieniacka jest niszczona i palona.

Huta Pieniacka została spalona w nocy z 28 na 29 lutego 1944 r., z poniedziałku na wtorek. A pierwsze oddziały niemieckie wyruszyły tam z Żarkowa rankiem, a ściślej w poniedziałek gdy było jeszcze ciemno. Cały dzień był ruch w kierunku Huty Pieniackiej. Niemcy, którzy przybyli do Żarkowa z Jasionowa, udali się tam na saniach. Ruch był duży, jedni szli do Huty, inni już wracali. Widziałem, jak pod koniec dnia wielu Niemców w białych kombinezonach szło do Huty z Żarkowa, a do Żarkowa przyjechali z Jasionowa.

Dmytro Czobit: Czy wiadomo panu coś o udziale w akcji zniszczenia Huty Pieniackiej żołnierzy UPA i banderowców z okolicznych wiosek?

To wszystko kłamstwo wymyślone przez komunistów, a teraz powtarzane przez Polaków. 28 lutego 1944 r. Niemcy przywieźli do Huty Pieniackiej tylu żołnierzy, że oblegli ją ze wszystkich stron. I z Żarkowa, z Pieniak, z Majdanu Pieniackiego i z Werchobuża. Rozmawiałem na ten temat z wieloma współmieszkańcami i mieszkańcami okolicznych wsi, bo pracowałem jako leśniczy w lesie, znałem wielu. Wszyscy mówili, że Huta była ze wszystkich stron otoczona przez Niemców, żeby nikt nie mógł uciec. Nawet ścieżki były zablokowane. Ludzie z Pieniak opowiadali mi, że poszli po coś do lasu, a Niemcy tam stali i odprawili ich z powrotem. Oznacza to, że Niemcy stali wtedy wszędzie i nie wpuszczali nikogo z przeciwległych wiosek w kierunku Huty. W nocy Huta spłonęła, więc ludzie doszli do wniosku, że Guta była bardzo silno atakowana. Niemcy bardzo dobrze znali okolice Huty, bo nawet na ścieżkach postawili swoje straże. Kiedy Niemcy jechali do Huty, ciągnęli ze sobą wiele broni, karabinów maszynowych...

Niemcy byli bardzo dobrze przygotowani do operacji. Było kilka tysięcy żołnierzy niemieckich. Tylko przez Żarków kilka kolumn [po] kilkuset żołnierzy przeszło w kierunku Huty dwa lub trzy razy. Ale przyjechali też z Pieniak, Werchobuża, zewsząd. Nie było ich setki, ale tysiące. Po co byłaby Niemcom pomoc kilkudziesięciu żołnierzy UPA?

Przez cały dzień 28 lutego 1944 r., Czyli poniedziałek, kolumny Niemców maszerowały i jechały saniami do Huty Pieniackiej drogą z Żarkowa. Przyjechali do Żarkowa z Jasionowa i Dubia. Jedni udawali się do Huty, a inni stamtąd wracali. Szli pieszo i jechali saniami. Ruch był ogromny przez cały dzień. Widziałem, że po południu, już pod wieczór , wielu Niemców jechało do Huty saniami. Dlaczego mówię, że to Niemcy? - Bo szwargotali po niemiecku. Tego dnia droga z Żarkowa do Huty Pieniackiej była tak wydeptana, że przypominała asfalt.

Nikt w naszych wioskach nie powie, że UPA razem z Niemcami zaatakowało Hutę Pieniacką, bo to nonsens. Tak nie było. UPA nie walczyła razem z Niemcami, przeciw nikomu nie wojowała. To kompletne kłamstwo. Nie wiem, dlaczego tak mówią. Komuniści kiedyś napisali to kłamstwo, ale kto tego potrzebuje dziś?

Dmytro Czobit: Mówi pan, że Niemcy szli pieszo do Huty Pieniackiej i jechali na saniach, a samochodami nie?

Wtedy było dużo śniegu, wszystko wokół było zaśnieżone. Śnieg był bardzo głęboki. W takich warunkach w naszych krajach czołgiem prawdopodobnie nie przejedzie a co dopiero autem.

Aby przejechać, należało drogi odśnieżyć, ale nikt tego przecież nie robił. W tak śnieżną zimę można było jedynie jeździć saniami zaprzężonymi w konie. Niemcy mobilizowali chłopów z saniami i końmi. W okresie okupacji niemieckiej był to taki obowiązek - nazywano ten obowiązek „forszpan”. 

Niemcy nakazali wiosce wysłać kilka sań lub wozów do Brodów lub gdzie indziej. I wieś musiała wykonać ten rozkaz. Tak było w tym dniu. Niemcy przyjechali do Żarkowa forszpanem, czyli na chłopskich saniach. A sań było tak dużo, że w Żarkowie cała dolina w okolicach mostu na rzece została przez nie zapełniona. A sanki pochodziły z całej Brodowszczyzny. Rankiem Niemcy szli pieszo z Żarkowa do Huty Pieniackiej - cała wieś o tym wiedziała, a po południu zaczęli tam jechać saniami z forszpanu. Niemcy siedzieli na saniach, a woźnicami byli nasi chłopi z wielu wsi. Jechali tak do wieczora, aż do spalenia Huty. I paliło się późno w nocy i przez całą noc. Widziałem to. Wygnali mnie do domu , żeby nie patrzeć na to wszystko, bo to było strasznie.

Nad lasem całe niebo było żółto-fioletowe od ognia płonącej wioski. Następnego ranka byliśmy już w Hucie Pieniackiej z chłopcami z Żarkowa. Kiedy przybyliśmy, widzieliśmy wszędzie pożary, spalone domy i gospodarstwa domowe, wszędzie się dymiło. Nie widziałem całych domów, ale kościół stał nienaruszony. A komuniści pisali w gazetach, że w kościele palono żywcem ludzi. Wtedy komuniści kłamali, a teraz Polacy robią to samo, tylko w nieco inny sposób. Wiem o tym dobrze i dusza mnie boli z powodu tego kłamstwa przeciwko Ukrainie.

Kiedy nas zobaczyli, ludzie wyszli z kościoła, a ja naliczyłem dziewięć kobiet. Jedna z nich, rozpoznając, że jesteśmy z Żarkowa, poprosiła nas żebyśmy zabrali krowy, których kilkanaście chodziło po śniegu i muczało.

Kiedy rozmawialiśmy z kobietami, pojawiło się pięciu żołnierzy UPA. Widząc ich, kobiety wystraszone podniosły lament. Jedna z nich zapytała: „Będziecie do nas strzelać?” - „Nie - odpowiedział starszy banderowiec - nie jesteście nam potrzebni, was już i tak pokarano, na co zasłużyliście to otrzymaliście”. 

Zbliżając się do nas starszy z UPA zapytał, kim jesteśmy, skąd pochodzimy i co tu robimy. Odpowiedzieliśmy: przyjechaliśmy z Żarkowa, żeby zobaczyć, co się tu wydarzyło w nocy. „Marsz stąd, i żeby waszego ducha tu więcej nie było! ” - rozkazał banderowiec. Nie oglądając się na spaloną Hutę, opuściliśmy wioskę. Krów nie zabraliśmy, ale po drodze złapaliśmy kilka małych kur, jakichś liliputów o czerwonym zabarwieniu, takich jeszcze nie widziałem. Jedna taką kurkę przyniosłem do domu i mój ojciec mocno mnie ochrzanił - kazał zanieść tam, skąd wziąłem. „Nie twoja - nie ruszaj” - taka była jego zasada.

Podczas rozgromu Huty Pieniackiej, jedna z kobiet przetrzymywanych przez Niemców w kościele - Mańka Węgrzynowska [w ukraińskim oryginale nazwisko tej kobiety występuje w kilku różnych formach, zdecydowaliśmy się ujednolicić je do postaci najczęściej wśród Polaków spotykanej – Węgrzynowska – Z.D.] wraz z dzieckiem przybyła do Żarkowa i mieszkała tam przez około dwa lub trzy lata, a następnie wyjechała do Polski. Mała dziewczynka zmarła w Żarkowie, a dwoje starszych dzieci zmarło w Hucie, w jakich okolicznościach nie wiedziała, bo tego nie widziała. Mańka była Ukrainką z Żarkowa, a jej mąż był Polakiem. Ukraińcy nazywali ją Marią, a Polacy - Mańką. Więc została Mańką. Po spaleniu Huty Pieniackiej, Mańka mieszkała w Żarkowie z bratem Władyką Kiczułą [również nazwisko panieńskie „Mańki” jest podawane w dwóch różnych formach, my ujednolicamy je do formy najbardziej prawdopodobnej – Kiczuła – Z.D.], mówiła po ukraińsku. Nazwisko panieńskie Mańka Kiczuła. Słyszałem od ludzi, jak uciekła Mańka Węgrzynowska z domu Kiczuła. Po odwiezieniu ludzi do kościoła, Niemcy od czasu do czasu brali na przesłuchania dwoje, troje, a nawet dziesięć osób. Przesłuchano również Mańkę. Niemcy zażądali, aby opowiedziała wszystko, co działo się w Hucie Pieniackiej, o radzieckich partyzantach, kto im w wiosce pomagał, co stało się z ośmioma Niemcami, którzy wcześniej udali się na zwiad do Huty Pieniackiej i tam ich zabito. Mańka opowiedziała i pokazała miejsce, w którym powrzucali ciała zabitych Niemców i posypali gnojem. 

Kiedy ich zabili, były wielkie mrozy i silna zamieć, więc Niemców nie pochowano, a po prostu przykryto gnojem . Niemcy, którzy już zdobyli Hutę, przerzucili warstwę gnoju i znaleźli zwłoki swoich żołnierzy; zmusili Polaków do umycia ciał. Mańce wypisali dokument, z którym mogła udać się, gdzie chce i ona poszła do Żarkowa, do swojego brata.

Widziałem ciała tych Niemców - wieziono ich na saniach przez Żarków, byli zupełnie nadzy, na ramionach i brzuchach wycięte nożem niemieckie swastyki. Krew była stwardniała i poczerniała, ale ślady nieludzkich tortur były wyraźnie widoczne. Ludzie zostali pocięci żywcem - widać po rozcięciach, na których skóra była szeroko rozcięta, na zmarłych skóra by się nie rozdzieliła. Oznacza to, że swastyka została wycięta na żywych ludziach. Często się zastanawiałem, dlaczego sadyści to zrobili?

 

Dmytro Czobit: Co mówili ludzie, gdy widzieli zwłoki ze swastykami wyrytymi na ich ciałach? Kogo za to winili?

W samej Hucie Niemcy znaleźli zwłoki swoich żołnierzy z wyciętymi swastykami. Nie sądzę, żeby Polacy mogli to zrobić - najprawdopodobniej zrobili to partyzanci radzieccy, gdzie gromadził się wszelkiego rodzaju motłoch. Ludzie powiązali tę zbrodnię z sowieckim partyzantem, który całą zimę przebywał w Hucie.

Dmytro Czobit: Czy zna pan przypadki innych przejawów sadyzmu w Hucie Pieniackiej?

Zapytał pan i przypomniałem sobie... wszyscy w Żarkowie i okolicznych wsiach o tym wiedzieli. Był przypadek, gdy jednemu człowiekowi odcięli głowę, przywieźli ja do Pieniak i porzucili w centrum wioski. A ciało zostało później znalezione pod lasem w pobliżu Huty. Potem mówili, że to dzieło sowieckich partyzantów lub polskiej bojówki z Huty. 

Ale to okrucieństwo kojarzyło się tylko z Hutą Pieniacką - zimą 1944 roku było to prawdziwe siedlisko zła i bandytyzmu. Znam jeden przykład sadyzmu z doświadczeń naszej rodziny. Mój młodszy brat Jarosław został złapany przez starszych chłopców z Chobutyczy i oni wycięli jemu krzyżyki na obu piętach. Byli to polscy koloniści z Chobutyczy, kolonii 2 kilometry od Huty Pieniackiej, niedaleko Żarkowa. Ci Polacy mieli małe składane noże z czerwonymi trzonkami, nazywano ich „gnypikami”. Tak właśnie przecięli krzyże na piętach mojego brata. Wtedy latem wszyscy chodzili boso. Mój brat ledwo dotarł do górki, na której był nasz dom na palcach. Tata usłyszał krzyki i płacz, zszedł na dół i zabrał Jarosława do domu. Całe nogi miał we krwi. Mój brat był bardzo słaby, nie mógł stać na nogach przez dwa tygodnie. Takie „żarty” robili Polacy z Ukraińców. W tej kolonii Chobutyczy wszyscy byli rządzeni przez trzech Polaków-folksdojczów: Michalickiego, Kierepkę i Czyżewskiego, a ich synowie robili to, co powiedzieli ich rodzice. U nas mówiono, że w Chobutyczy jest wielu folksdojczów. Nie wiem o Michalickim, a Kierepkę i Czyżewskiego nazywano folksdojczami. W samej Hucie Pieniackiej też było wielu folksdojczów.

Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą, wszystko widziałem na własne oczy i bardzo dobrze wiem, że wieś Huta Pieniacka została zniszczona przez wojska niemieckie, których ogromna liczba wzięła udział w tej karnej operacji. Była to zemsta Niemców za to, co zrobili polscy bojownicy i sowieccy partyzanci, którzy zimą 1944 roku zamienili Hutę Pieniacką w prawdziwe bandyckie siedlisko.

Stamtąd czerwoni partyzanci często udawali się do okolicznych wiosek, aby rabować żywność i zboże. Po kilku napadach na Żarków UPA ustawiła we wsi posterunek swoich żołnierzy; tutaj często w nocy dochodziło do strzelanin z czerwonymi napastnikami, a nawet do zaciętych walk. Były ofiary po obu stronach. Jednak żaden oddział UPA, nie wziął wraz z armią niemiecką udziału w ataku na Hutę Pieniacką zakończonym jej spaleniem.

I osądźcie sami. Kiedy wojska niemieckie otoczyły całą Hutę Pieniacką i zablokowały wszystkie drogi i ścieżki do niej, zgromadziły duże siły, to po co im pomoc sotni UPA? A jak podczas bitwy Niemcy mieliby odróżniać upowców od polskich akowców? Obaj byli ubrani niemal identycznie - pół-wojskowi i pół-cywilni. UPA nigdy nie walczyła u boku Niemców - oni bili tak Niemców jak Sowietów. Gdyby 28 lutego 1944 r. W pobliżu Huty Pieniackiej pojawili się jacyś żołnierze UPA, z pewnością zostaliby zabici przez Niemców z powodu ich przeważającej siły - Niemcy widzieli w nich wrogów, a nie sojuszników.

Obecne zarzuty Polaków pod adresem Ukraińców są bardzo fałszywe, osobiście mnie obrażają do głębi, jak sól na ranę. Wiem dobrze, czym są kłamstwa i pomówienia. Wszyscy moi rodacy w Żarkowie, Hołubicy i okolicznych wsiach są tego samego zdania. Obecnie nie ma już wielu naocznych świadków tamtych wydarzeń, ale są ich dzieci i wnuki - słyszeli historie swoich rodziców i dziadków i dobrze wiedzą, gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo. Polacy wyrządzają teraz Ukraińcom straszną krzywdę, ale do dobra ich to nie doprowadzi. Na kłamstwie Polacy daleko nie zajadą . Jak można tak wszystko przekręcić i skłamać? Słyszę to kłamstwo i dusza moja boli za Ukrainę. Nawet podczas odsłonięcia pomnika w Hucie Pieniackiej przemawiałem na wiecu i opowiadałem o tym, co tu naprawdę się wydarzyło.

W Hucie zginęło nie więcej niż 200 osób, albo znacznie mniej, bo większość z nich uciekła poprzedniego dnia, razem z sowieckimi partyzantami - starymi, młodymi, kobietami i tymi, którzy nie chcieli, nie mogli i nie mieli gdzie uciekać.

Wspomniałem też o zamordowaniu przez Polaków ukraińskiego greckokatolickiego księdza Baliuty w Boże Narodzenie 1944 r. Po przemówieniu podszedł do mnie polski ksiądz i zapytał o relacje między Ukraińcami a Polakami. Powiedziałem, co wiedziałem. Powiedział ze smutkiem: „Nie wiedziałem tego wszystkiego”. Kapłan dodał: „Ten, kto zabił kapłana, odpowie. Bóg będzie karać tego bandytę aż do dziesiątego pokolenia.

Kłamstwa też Bóg nie będzie długo tolerować!



Petro Hryhorowicz Matwijew, urodzony w 1931 r. mieszkaniec wioski Pieniaki.
Zapisał W. Czobit w dniu 24 maja 2018 r., w wiosce Pieniaki.

Podczas wojny nasza rodzina mieszkała w Pieniakach, które są 3 km od Huty Pieniackiej, więc wiem trochę o tej wiosce. Z ta wioska powiązane są tylko smutne wspomnienia, które mogę opowiedzieć. Zimą czterdziestego czwartego roku, dokładnej daty nie zapamiętałem, sowieccy partyzanci przeszli przez naszą wioskę, udając banderowców.

Szli do Huty Pieniackiej i szukali drogi. Banderowcy do Huty Pieniackiej nigdy nie chodzili - nie mieli tam nic do roboty, więc kiedy przybyli jacyś partyzanci i szukali przewodnika, który zaprowadziłby ich do Huty Pieniackiej, było już jasne, że to nie banderowcy, a partyzanci sowieccy, chociaż witali sie „Sława Ukrainie” i mieli na czapkach tryzuby.

Partyzanci sowieccy często stacjonowali w Hucie Pieniackiej. Niby banderowcy, a w rzeczywistości radzieccy partyzanci, przechodząc przez Pieniaki, zabrali Wasyla Biłobrana jako przewodnika . Nie chciał iść, odmówił, ale został zmuszony. Potem wzięli kolejnego - Mychajła Wołyńca i Biłobrana zwolnili.

Wołyniec poprowadził partyzantów do Huty i nigdy już stamtąd nie wrócił, a odległość wynosiła zaledwie 3 km. Trudność dla nieznajomych polegała na tym, że w Pieniakach było wiele rozwidleń i rozdroży, które wymagały przewodnika. Kiedy Michajlo Wołyniec nie wrócił, poszukiwała go jego siostra, z którą mieszkał, ponieważ ich matka już umarła, a ich ojca też nie było.

Siostra udała się do Huty i dowiedziała się, że jej brat został zabity i pochowany w rowie koło cmentarza Hucienka. Poszła tam, ale nie znalazła grobu. Dlaczego Mychjło Wołyniec został zamordowany? On był bardzo młodym chłopcem, nie miał jeszcze 18 lat, jego siostra została w sama. Wszyscy w Pieniakach mówili wówczas o tej sprawie. Ludzie byli przekonani, że to dzieło polskich bojowników z Huty Pieniackiej i ich wspólników, partyzantki sowieckiej działających pod przykrywką Bandery.

Kiedy Huta Pieniacka została zniszczona, na podwórzu panowały silne mrozy i wcześniej padał głęboki śnieg. Drogi do Podkamienia i Czepieli były zawiane - były wysokie zaspy. Przy takiej pogodzie ludzie siedzieli w domach, a jeśli coś było bardzo potrzebne - jechali na saniach zaprzężonych w konie, to był najlepszy transport w tym czasie. 

W przeddzień tragedii Huty, w niedziele 27 lutego 1944 r., wiele sań przybyło z Podkamenia w drugiej połowie dnia, kiedy zbliżał sie wieczór. Mówiono, że było ich co najmniej sto. Byli to Niemcy w mundurach wojskowych i białych kombinezonach na sobie. Rozeszli się po chatach aby przenocować. Woźniców z saniami odprawili z powrotem do Podkamienia, a nowe sanie wzięli w Pieniakach. Na tych pieniackich saniach Niemcy pojechali do Huty Pieniackiej i spalili wieś następnego dnia.

Zaczęło się jednak palić, gdy robiło się ciemno, chociaż strzelano rano i po południu, a rano wybuchały pociski. Widać było, że bój tam był silny , ale nie trwał długo.

Przed atakiem na Hutę Pieniacką Niemcy przeprowadzili dobry wywiad. Jeszcze w nocy zamknęli zupełnie dostęp do Huty, pomagać im musiała również pieniacka żandarmeria. W Pieniakach działała wówczas administracja niemiecka, była poczta, telegraf, była policja i żandarmeria. Ukraińska policja składała się z miejscowych, a żandarmeria z Niemców. Policja chodziła w cywilnych ubraniach, 5 osobami, a żandarmi mieli czarne mundury. Żandarmami dowodził Niemiec, który nie mówił po ukraińsku, ale wśród żandarmów kilku dobrze mówiło po ukraińsku i niemiecku, co dziwiło ludzi. Żandarmi mieli niemieckie i polskie nazwiska i rozmawiali również po ukraińsku. Dowództwo żandarmerii znajdowało się w Brodach, często odwiedzali Pieniaki i rozmawiali po niemiecku. Żandarmi i policja byli uzbrojeni w karabiny i strzelby, a dowódca żandarmerii chodził z pistoletem w kaburze.

Żandarmi i policjanci w Pieniakach musieli zebrać dane wywiadowcze na temat Huty Pieniackiej, bo kiedy 28 lutego 1944 r. rozpoczęła się niemiecka akcja, wszystkie drogi i szlaki zostały zamknięte jednocześnie, a cała wioska była szczelnie otoczona, aby nikogo nie wypuścić.

Niemcy bardzo dobrze wiedzieli, co robić, najwyraźniej pomagali im miejscowi żandarmi i policjanci. W konsekwencji Huta Pieniacka była szczelnie otoczona zewsząd. Kiedy niektórzy Niemcy wyjechali do Huty Pieniackiej, inni zostali w Pieniaku. Później oni tez również wyruszyli do Huty.

Spalenie wioski Huta Pieniacka i wymordowanie jej mieszkańców było wydarzeniem, o którym mówiło się w Pieniakach bardzo długo. Do Huty było blisko, ludzie z naszej wioski znali mieszkańców Huty Pieniackiej osobiście, wielu miało tam krewnych. Słyszałem te rozmowy wiele razy, sam co nieco sam widziałem i wiedziałem jeszcze więcej dowiedziałem się od ludzi.

Atak na Hutę Pieniacką rozpoczął się jeszcze ciemnościach. Niemieckie wojsko stacjonowała gdzieś na początku wsi Pieniaki, od strony Podkamienia. Tam w pobliżu skrzyżowania prowadzącego do Hołubicy, gdzie kiedyś był folwark znajdowały się domy. Właśnie tam wojsko zatrzymało się , a następnie rano wyruszyła do Huty przez Hołubice i przez Pieniaki. Ze wszystkich stron Niemcy szli do Huty Pieniackiej: z Żarkowa, Jasionowa, Werchobuża, Pieniak.

Sama Huta Pieniacka była dobrze ufortyfikowana. Całą wioskę otaczały ogrodzenia z drutu kolczastego, a na pagórkach zbudowano kamienne strażnice, aby odpierać ataki. Tam byli bardzo poważnie przygotowani do boju. 

Wiele osób mówiło, że Niemcy, którzy zbliżali się do Huty, chociaż mieli na sobie białe kombinezony kamuflażowe, byli zauważeni i ostrzelani przez Polaków, wtedy Niemcy użyli armat i moździerzy. Bili po gniazdach karabinów maszynowych. Bitwa nie trwała długo i Polacy poddali się. 

Huta Pieniacka zaczęli palić, gdy robiło się ciemno. Ogień rozświetlił pół nieba. Całą noc płonęła. Słychać było strzały, słychać było głuche wybuchy. W tym samym czasie silnie ryczało bydło . Dochodził do nas straszliwy ryk krów. Huta płonie i ryczy bydło. Krzyków ludzi jakoś nie było słychać. To było przerażające.

Czegoś takiego ani ja, ani współmieszkańcy mojej wioski nigdy wcześniej ani później nie widzieli ani nie słyszeli.

Później opowiadano, że Niemcy w Hucie Pieniackiej rozstrzelali wszystkich mieszkańców, nawet małe dzieci, a wszystkie domy i budynki gospodarcze spalili. Przez długi czas wystające kominy straszyły podróżnych wyglądem. Pewnie z tego powodu ludzie przestali korzystać z drogi przez Hutę Pieniacką i omijali ją.

 

Dmytro Czobit: A kto zniszczył Hutę Pieniacką? Czy razem z Niemcami atakowała wioskę UPA?

Nie! Nie było czegoś takiego. Huta Pieniacka została zniszczona przez samych Niemców. Wtedy oni mieli pełną władzę, to właśnie oni ściągnęli tu swoje wojska. O UPA i tzw. „ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistach” zaczęli mówić w latach osiemdziesiątych komuniści. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem, tak nie było.  Czy Niemcom brakowało własnych sił? To wygląda i dziwnie, i śmiesznie.


Dmytro Czobit: A co z dywizją SS Galicja?

W tym czasie ludzie z Żarkowa mówili, że wśród żołnierzy niemieckich, którzy niszczyli Hutę Pieniacką, byli Ukraińcy, nazywani byli „nasi es-esy” i „nasi dywizjoniści”.

Ci Ukraińcy tworzyli oddzielną pododdział, było ich tylko około setki, uzbrojeni w małe moździerze i dwa małe działa na kołach, ale wieźli je na saniach. Tymi ukraińskimi "es-esami" dowodził folksdojcz. Wszyscy ich dowódcy byli albo Niemcami, albo folksdojczami.

 

D.C.:  A kogo w czasie wojny w Pieniakach nazywali folksdojczami?

Folksdojcze to ludzie, którzy wyrabiali sobie dokumenty, że są Niemcami, ponieważ niemiecka krew płynęła im w żyłach. Oni mieli większe prawa, ich szanowała niemiecka władza. W Złoczewie i Brodach mogli robić zakupy w sklepach dla Niemców. Ukraińskimi oddziałami kierowali Niemcy i folksdojcze. Zapewne folksdojcze dlatego, że znali nasz język.

 

D.C.: Proszę uściślić, kim byli folksdojcze - Ukraińcy, Polacy, Rosjanie? Jakiej narodowości byli zanim zostali folksdojczami?

Folksdojczami mogliby być Ukraińcy i Polacy, ale w naszych Pieniakach i okolicznych wioskach nie było ukraińskich folksdojczów, byli Polacy-folksdojcze, na przykład rodzina Kotowskich. W Hucie Pieniackiej folksdojczów było wielu - byli wcześniej Polakami. A w sąsiedniej wiosce Maleniska prawie wszyscy Polacy zostali Niemcami – folksdojczami.

 

D.C.A tego dowódcę folksdojcza pan widział?

Nie, nie widziałem go, tylko o nim słyszałem. Nie widziałem samych „dywizjonistów”. W Pieniakach wtedy byli Niemcy i mówili po niemiecku, a „dywizjoniści” z moździerzami i armatami przebywali Żarkowie, to byli Ukraińcy. Ludzie opowiadali, że mają takie same mundury, jak Niemcy i te same białe kamuflażowe ubrania. Ale mieli naszywki ze złotym lwem na niebieskim tle.

Dywizjonistami byli Ukraińcy, którzy zgłosili się do walki z bolszewikami. Niektórych rzucono przeciwko Hucie Pieniackiej, bo tam osiedlili się bolszewiccy partyzanci. Z powodu tych partyzantów Niemcy zniszczyli wieś. Tak mówili wszyscy w latach 40. i 50. i 70. ubiegłego wieku. Wszyscy w Pieniakach wiedzieli, że Huta Pieniacka została zniszczona przez Niemców, później komuniści zaczęli pisać o banderowcach, ale to nie jest poważne, to nieprawda.

 

D.C.: Co może pan powiedzieć o napiętych relacjach między Polakami a Ukraińcami podczas wojny? Czy były jakieś przejawy przemocy w Pieniakach z jednej lub drugiej strony?

Dzięki Bogu nic się nie stało w Pieniakach, przynajmniej nic nie wiem o tym. Ale znam inne rzeczy, które dotyczyły mojej rodziny. Plotki głosiły, że zimą 1944 r. Polacy z Huty Pieniackiej chcą zaatakować Pieniaki. Polacy z Huty chwalili się, że rozpoczną odbudowę Polski z Huty i pierwszą polską wioskę zrobią z Pieniak. Dlatego w Pieniakach Ukraińcy wystraszyli się. Przestraszeni ludzie zaczęli uciekać ze swoimi rodzinami do pobliskiej wioski Czepiele. Noce spędzali tam u krewnych, a w dzień gospodarzyli w Pieniakach, więc było jakiś tydzień.

Moja mama zmarła w wieku 40 lat, a mój brat Iwan i ja mieszkaliśmy z tatą. Tata zawiózł nas do swoich krewnych w Czepielach, a on został w Pieniakach na gospodarce. Podobnie zrobili nasi sąsiedzi i znajomi. Wiele rodzin przeniosło się następnie do Czepiel. Ale wszystko przeszło, a wkrótce Huta Pieniacka została spalona. 

D.C.: Czy zna pan przypadki ocalenia ludzi podczas zniszczenia Huty Pieniackiej?

Tak, takie wypadki miały miejsce. Wiem, że podczas rozstrzeliwań w Hucie , jakimś sposobem uratowała się Kaśka Wierzbicka, pochodziła z Hucisk Pieniackich. Dotarła wtedy do swoich krewnych w Pieniakach i długo tu przebywała. Około 30 rodzin mieszkało w Huciskach Pieniackich - przysiółku Pieniak (1 km od Pieniak i 2 km od Huty), w tym Ukraińcy i Polacy. Część Polaków przeniosła się do Huty Pieniackiej - tam nocowali i w dzień przychodzili gospodarzyć w Hucisku Pieniackim. Kiedy Niemcy zaatakowali Hutę Pieniacką, nie atakowali Huciska Pieniackiego, a wszyscy Polacy, którzy tam mieszkali, pozostali przy życiu, a ci, którzy uciekli do Huty Pieniackiej pod ochronę sowieckich partyzantów, zginęli. Przeżyły tylko jednostki, wśród nich Kaśka Wierzbicka. Florian Buzik i jego siostra również przeżyli. Florian zmarł kilka lat temu. Schowali się ze swoją siostrą na strychu kościoła i przeżyli. Kościół pozostał nienaruszony, a Florian opowiadał w gazetach w latach 80-tych, że ludzie zostali spaleni w kościele. W rzeczywistości kościół w Hucie Pieniackiej stał nienaruszony przez bardzo długi czas.

Dopytywałem Floriana, jak to naprawdę było - nie chciał o tym rozmawiać, od samego początku, było oczywiste, że musieli go zmusić do kłamstwa. Po co? Jest to prawdopodobnie dzieło KGB, które było fałszywkami walczyło przeciw „ukraińskiemu burżuazyjnemu nacjonalizmowi”.

Innym znanym mi przypadkiem ocalenia jest Jaśko Ligiżyński. Ich rodzina mieszkała również w Hucisku Pieniackim. Zimą 1944 r. Rodzina Ligiżyńskich uciekła z Huciska Pieniackiego do Huty Pieniackiej, ponieważ obawiali się ataków banderowców. Wyobrażacie sobie? Nasza rodzina z Pieniak do Czepieli, obawiając się ataku Polaków, a jednocześnie polskie rodziny uciekają z Huciska Pieniackiego do Huty Pieniackiej, ponieważ boją się Ukraińców. Oto czasy! Ale ktoś to wszystko zamieszał.

Znałem dobrze Jaśka Ligiżyńskiego i zapytałem go, jak uciekł w Huty. Jaśko powiedział, że on i jego matka ukrywali się w jakimś obejściu i dopiero gdy zapadł zmrok, wślizgnęli się do Doliny Werchobudzkiej, i opuścili wioskę. A tam stoi Niemiec z karabinem maszynowym i mówi: „Halt!”. Matka Jaśka znała niemiecki i wyjaśniła mu coś i zapytała, czy mogą iść. Niemiec machnął ręką. Jaśko powiedział, że trzęśli się ze swoją matką, ponieważ myśleli, że Niemcy strzelą do nich w plecy z karabinów maszynowych, ale udało się szczęśliwie dotrzeć do krewnych aż do Łukawic. Później Ligiżyńscy przeprowadził się do swojego domu w Hucisku Pieniackim, gdzie mieszkali do końca życia. Chociaż byli Polakami, z jakiegoś powodu nie pojechali jako większość do Polski, ale pozostali tutaj na ziemi ukraińskiej. 

W latach pięćdziesiątych pracowałem w radzie wsi Pieniaki i bywałem u Jaśka Ligiżyńskiego w jego domu rodzinnym, w Hucisku Pieniackim - w tamtym czasie był wezwany przez KGB do wiejskiej rady. O czym była rozmowa? – nie wiadomo.

 

D.C. : Co się stało z kościołem w Hucie Pieniackiej? Czy spłonął, kiedy zniszczył wioskę, czy nie?

Kościół w Hucie Pieniackiej nie spłonął - pozostał nietknięty i stał przez wiele lat. Na strychu tego kościoła uratowało się wiele osób, w tym mój dobry znajomy z Pieniak - Florek Buzik i jego siostra. Schowali się na strychu. Florek powiedział, że na samym końcu akcji, kiedy było już ciemno, wszedł Niemiec i po polsku krzyknął, że ktokolwiek się tu ukrywa - niech wyjdzie, bo teraz spalą kościół. Ludzie postanowili nie wychodzić. Było już ciemno. Kościół nie został podpalony, a wszyscy, którzy schronili się na strychu, pozostali przy życiu, wśród nich Florek.
Żył aż do śmierci w Pieniakach, gdzie jest pochowany. Kościół pozostał więc nietknięty i dzięki temu uratowało się ponad dziesięć osób. O tym, jak się uratował, sam Florek w Pieniakach opowiadał - mi również. Ale w latach 80. powiedział w gazetach, że ludzie zostali spaleni w kościele. To nie była prawda. Kościół nie został spalony przez Niemców, a Ukraińcy go nie dotknęli, długo po wojnie pozostał nietknięty. A potem co z nim się stało - nie wiem. Być może został zniszczony w latach 60. XX wieku, kiedy za Chruszczowa niszczono we wsiach pomniki z krzyżami i Matką Bożą.

 

D.C.: Czy jakieś inne szczegóły z tego, co wydarzyło się w Hucie, pan pamięta?

Chyba opowiedziałem wszystko, co wiedziałem. A może jeszcze coś takiego...     W wiosce opowiadano nam, że kiedy Niemcy przeszukiwali domy, to jednego oficera zastrzeliła jakaś kobieta. Z tego powodu Niemcy ponoć spalili wieś, ponieważ początkowo mówili ludziom, że wywiozą zdrowych mężczyzn i kobiety do pracy w Niemczech.

Może i to was zainteresuje, polskie rodziny mieszkały również w Pieniakach, działał tutaj kościół katolicki. Ksiądz nazywał się Wieczorek. Jego w naszej wiosce Ukraińcy bardzo lubili, był przyjazny, mówił płynnie po ukraińsku i korzystał z tego nawet podczas nabożeństw, co było bardzo niemiłe dla niektórych Polaków i oni go nie lubili. Ukraińcy kochali polskiego księdza, ale Polacy nie.

Cała wieś opowiadała, że na Wielkanoc ksiądz Wieczorek ogłaszał po polsku: „Chrystus zmartwychwstał!”, A następnie uroczyście powtórzył po ukraińsku: „Chrystos Woskres!”
Ukraińskie powitanie brzmiało znacznie lepiej i bardziej elokwentnie; zapewne docenił je także ksiądz Wieczorek, a niektórym Polakom się to bardzo nie podobało, bo ich zdaniem polski zawsze musiał być lepszy. Dlatego Polakom ich ksiądz Wieczorek nie podobał się.

Los księdza potoczył się później tragicznie . Ksiądz Wieczorek został zamordowany przez sowieckich enkawudzistów na początku wojny. Związali mu ręce i jeszcze żywego ciągnęli przez całą wioskę Pieniaki za motocyklem. Właśnie tak tragicznie zginął. Jego grób znajduje się na cmentarzu we wsi Pieniaki...

 O Polakach w Pieniakach przypomina tutejszy kościół obecnie remontowany kosztem Polski. Nawiasem mówiąc, stoi na miejscu ukraińskiej cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego. Wokół był stary ukraiński cmentarz. Na grobach były drewniane krzyże. Drewniana cerkiew spłonęła od uderzenia pioruna. Na jego miejscu w 1927 r. Polacy zbudowali kościół. Wtedy w wiosce doszło do wielkich kłótni. Ale władze były polskie i podobało im się to miejsce - był to plac na wysokim wzgórzu i był widoczny w całym powiecie. Kiedy Polacy zbudowali kościół św. Alfonsa w miejscu ukraińskiej cerkwi. Za jakiś czas wszystkie groby wokół zostały zrównane z ziemią. 

Ot tak..., aby wszyscy znali kościół św. Alfonsa w Pieniakach, polskie władze zbudowały go w 1927 r. na miejscu Ukraińskiej cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego i na grobach Ukraińców. Potem był konflikt i tarcie, ale wszystko jakoś się uspokoiło. 

Teraz tylko starsi ludzie pamiętają to, co kiedyś. Czas wszystko wygładza.

 


Stefania Mychajłowna Czyżewska, ur. W 1925 r., Mieszkanka wsi Pieniaki.
Zapisane przez D. Czobota w dniu 24 maja 2018 r.

 

Kiedy Huta Pieniacka została zniszczona, nie byłam w wiosce Pieniaki. Tuż przed tym wydarzeniem naszą wioskę zaniepokoiła plotka, że Polacy z Huty Pieniackkiej spalą Pieniaki i będą mordować Ukraińców. Moi rodzice opuścili dom i gospodarkę i wszyscy poszli do krewnych w sąsiedniej wiosce Czepiele - tata, mama, moja siostra i dwóch braci. Stamtąd mój tata chodził codziennie gospodarzyć w Pieniakach. W czasie, gdy nasza rodzina była w Czepielach, Huta Pieniacka została spalona.

 

D.C.: A co wtedy mówiono w wiosce? Kto spalił Hutę?


Wszyscy mówili, że Niemcy zniszczeni wioskę, ponieważ działała tam silna partyzantka sowiecka.

 

D.C.: Czy o udziale banderowców w zniszczeniu wioski mówiono?

Nikt o tym nie mówił, bo tak nie było. Wszyscy wiedzieli, że Huta została zniszczona przez Niemców, to oni kierowali całą akcją.

 

D.C.: Ale w gazetach napisano, że Huta Pieniacka została zniszczona przez dywizję SS Galicja i ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów.

 

Tak zaczęli pisać komuniści, i to nie tak dawno, tuż przed rozpadem Związku Radzieckiego. Zrobili to, aby napuścić Ukraińców jeden przeciw drugiemu. I zastanówmy się: jak banderowcy i Niemcy mogli zaatakować Hutę Pieniacką? Banderowcy walczyli z Niemcami, więc jak mogli działać razem? To wszystko wymysły i kłamstwa. Niemcy spalili Hutę.
Wiem, że wielu ludzi uratowało się w Hucie Pieniackiej, wśród nich była Kaśka Wierzbicka, ona opowiadała, że w Hucie wszystkim kierowali Niemcy, Niemcy rozstrzeliwali ludzi, a wcześniej prowadzili wszystkich na przesłuchania.

 

Iwan Maksymiw, urodzony w 1928 r p. Pieniaki
Tekst spisano z filmu Tarasa Solewara „Huta Pieniacka. Wspomnienia naocznych świadków” z 21 października 2009 r.

 


Zanim Huta spłonęła, sowieccy partyzanci (my nazywaliśmy ich kołpakowcami) zabrali 5 osób z Hołubicy, cywilów i zamordowali wszystkich. Jednego zabili na Białej Drodze, drugiego - w pobliżu Pieniak, trzeciego w pobliżu postaci figurki Olgi, czwartego na naszym cmentarzu, a piątego pod lasem. Dlaczego to zrobili?

Po tym, jak zabili pięciu cywilów, udali się do wioski Łukawiec. Kiedy partyzanci grasowali i zabili naszych ludzi, wszyscy byli pijani. A kiedy partyzanci dotarli do Łukawca, zostali tam rozgromieni: nie wiem, czy to były niemieckie wojska czy banderowcy - nie wiem, ale tam im takiego żaru dali, że szybko wrócili do Huty Pieniackiej i tam ci sowieccy partyzanci siedzieli długo.

Ilu ich tam było nie wiedziałem, ale wszyscy mówili, że bardzo wielu. Z Huty Pieniackiej dokonywali ataków na sąsiednie wioski. Partyzanci mieli broń, ale potrzebowali także żywności. Gdzie byli Polacy - tam nie chodzili. A gdzie mieszkali Ukraińcy - zabierali wszystko: bydło, owce, świnie, kury. Całą wioską trzęśli. Grabili wszystkich. Codziennie grabili to w jednej, to w innej wiosce. 

Widzieliśmy przez okno: jeżdżą na koniach z pustymi saniami i wracają do Huty - sanie pełne i ciągną tam wszystko.

Ludzie zaczęli się skarżyć, do rejonowej administracji w Brodach.

Sowieccy partyzanci napadali często, grabili, nasi ludzie z Pieniak uciekali do Czepieli, do Szyszkowców. W Pieniakach Polacy nie zaznali krzywdy. We wsi było wielu Polaków. Był tu kościół. W 1947 r. około 60 polskich rodzin wyjechało do Polski. Nikt ich tu nie ruszał. 

Przed wojną Ukraińcy i Polacy żyli spokojnie w naszym kraju. Na święta chodziliśmy do nich, oni do nas. Tak, lubiliśmy się, to była taka ludowa jedność. A kiedy wodę święcili w naszej cerkwi to przychodziła do nas polska procesja. Dwie procesje łączyły się, chorągwie kłaniały się sobie nawzajem, miło to było widzieć. My święciliśmy wodę i Polacy też ją brali. I woda została uświęcona w studni, idąc do Czepieli, teraz nie ma studni. Dwie procesje - polska i nasza, szły do jednego źródła, gdzie łączyły się, odprawiły nabożeństwo, święciły wodę. Nie było różnicy między Polakami a Ukraińcami, tak się lubiliśmy.

 




Hryhorij Koc, ur. W 1923 r., wioska Hołubica.
Tekst zapisano z filmu Tarasa Solewara „Huta Pieniacka. Wspomnienia naocznych świadków.” - 21 października 2009 r.


Powiem wam, że na Hołubicy mieszkało wielu Polaków, ale podczas wojny nikt nigdzie się nie podział, nikogo u nas nie zabili. Wojna była wielka i straszna, okropna. Dwie kobiety zginęły podczas ostrzału, jedna została ranna, ale nie były one celowo zabite. U nas w wiosce nie zabito żadnego Polaka.


Bronisław Biniewicz, ur. 1941, Polak, wieś Hołubica.
Tekst zapisano z filmu Tarasa Solewara „Huta Pieniacka. Wspomnienia naocznych świadków.” z 21 października 2009 r.

Moja ciocia Maria Fedyczkowska mieszkała w Hucie ze swoimi dwoma synami i mężem. Ciocia wielokrotnie powtarzała, że do Huty przybył ranny partyzant, Krutikow sie nazywał, a moja ciocia go leczyła. Towarzyszył mu oddział partyzantów, ilu? - nie było wiadomo - on był ranny w nogę. A kiedy mówiła o Krutikowie, powiedziałam, że go znam. 

Pewnego dnia przybył do naszego kołchozu, pojechaliśmy do Jasionowa. Byłem kierowcą. Krutikow był już bez nogi. To było około 15-20 lat po wojnie. I tam, w Jasionowie, usiedliśmy przy stole, a tamtejszy szef kołchozu zapytał Krutikowa o to, co zrobiono tutaj podczas wojny. Wtedy to mnie nie ciekawiło. Moja praca – szofer. Posiedziałem trochę i wyszedłem. Ale kiedy ciocia mówiła o Krutikowie, wspomniałem o nim.

 

Pytanie: Jak nazywała się pana ciocia?

Maria Fedyczkowska z domu Orłowska.

Krutikow przyjechał tu po wojnie i spotkał się z moją ciocia. Nazywał ją Marysia. Kiedy Krutikow przyjechał, miał już około 50 lat, nie był już młody. Ciocia Maria opowiadała, że kiedy leczyła rannego Krutikowa, wzięła kurczaka i ugotowała rosół, podała mu go, ale on nie zjadł tego kurczaka. A jej mali synowie biegali po domu. Krutikow mówił, niech dzieci jedzą razem z nim z tej samej miski. Dzieci zaczęły jeść i dopiero wtedy on zaczynał jeść. I tak było zawsze. Dzieci jadły razem z Krutikowem. Żaden Polak nie został tu zabity na Hołubicy.

 



Kobieta w białej chustce.
W filmie nie podano jej nazwiska, ale z treści wynika, że świadkiem jest mieszkanka wioski Pieniaki.

Powiem wam, że w Pieniakach krążyła plotka, że zamierzają spalić naszą wioskę.

Pytanie: Kogo mieli spalić? Hutę Pieniacka?

Nie, Huta miała spalić Pieniaki. Ponieważ wszyscy w Hucie się zebrali i tam sobie zrobili Polskę. A Niemcy wzięli i spalili ich tam, spalili Hutę.

Pytanie: Dlaczego spalono Hutę?

Dlaczego nie wiem, ale Niemcy spalili Hutę, Niemcy. W Hucie była partyzantka polska i rosyjska.

Był taki wypadek, gdy partyzantka radziecka pojawiła sie w Pieniakach, zabrali ze sobą Mychajła Wołyńca jako przewodnika do Huty i tam został zamordowany, w Hucie. Mordowali go jak Jezusa Chrystusa.

Pytanie: A kim był Michajło Wołyniec? Ukrainiec czy Polak?

Wołyniec był Ukraińcem, dlatego go Polacy zamordowali. Gdyby był Polakiem, nikt by się go nie czepiał.

 



Jarosława Wołodymyrowna Zahorujko, z domu Kiczuła, urodzona w 1947 r.,
mieszkanka wsi Żarków.
Zapisał D. Czobit 24 maja 2018 r., Żarków.

Moi rodzice i dziadkowie mówili, że przed wojną w naszych krajach Ukraińcy i Polacy żyli spokojnie, serdecznie, nie było konfliktów i animozji - wręcz przeciwnie, Ukraińcy i Polacy często żenili się. Napięcia powstały jakiś czas przed wojną lub w czasie wojny, przyczyny mojej rodzinie nie są nieznane, często rozmawiano o tym w rodzinie i zadawano takie pytania, ale nikt nie znał odpowiedzi na nie. Moja ciocia Maria Kiczuła, siostra mojego ojca Wołodymyra, poślubiła Polaka - Radka Węgrzynowskiego i wyjechała do Huty Pieniackiej. Tam urodziła troje dzieci. Jej historia była często opowiadana w mojej rodzinie, wszystko to słyszałem od osób starszych.

Opowiadano, że ciocia Maria miała być rozstrzelana w Hucie Pieniackiej jako jedna z ostatnich, gdy było już ciemno. Ona sama opowiadała, że to Niemcy rozstrzeliwali i mówili po niemiecku. Nikt niczego nie wyjaśnił. Podprowadzili ją do jamy, gdzie było pełno trupów. Podczas rozstrzału straciła przytomność. Kiedy oprzytomniała, było ciemno. Niemcy stali przy grobie i coś mówili. Jeden podszedł i kopnął jakiegoś trupa - sprawdził, czy żyje. Ciotka przyczaiła się aby jej nie zauważyli i nie dobili. Kiedy Niemcy odeszli i zrobiło się cicho, poruszyła się jedną nogą - wszystko w porządku, a potem drugą - także cała; poruszyła prawą ręką - w porządku, w lewym ramieniu poczuła ból. Leżała przez chwilę pomiędzy zwłokami, słysząc chrapanie umierających ludzi. Niemców nie było słychać; podniosła głowę, przekonała się, że nikogo już nie ma i wygrzebała się z jamy. Była już noc i ona długo błąkała się po lesie. Dopiero trzy dni później ciocia Maria przybyła do domu swojego brata Wołodymyra Kiczuły, czyli mojego taty, w Żarkowie.

Wszystkie troje dzieci i mąż Radek Węgrzynowski zostali zamordowani w Hucie Pieniackiej podczas zniszczenia 28 lutego 1944 r.

Ciocia Maria Węgrzynowska podczas rozstrzelania została postrzelona w lewe ramię, ale nie straciła dużo krwi. Ciocia Maria mieszkała przez długi czas w Żarkowie, a następnie wyjechała do Polski, gdzie po raz drugi poślubiła Polaka Rupałowskiego, a w 1947 r. urodziła się ich córka Krzysia. Kilka lat temu ciocia Maria zmarła w Opolu. Miała córkę, Krzysię, moją kuzynkę, która przez kilka lat przyjeżdżała do Żarkowa i odwiedzała Hutę Pieniacką.

W naszej rodzinie zawsze mówili, że Huta Pieniacka została zniszczona przez Niemców, ponieważ dobrze wiedzieli o tym od cioci Marii, która opowiadała, że podczas rozstrzeliwań tam byli żołnierze w niemieckich mundurach i mówili po niemiecku.

 D.C.Czy ciocia Maria nie mówiła, że żołnierze w niemieckich mundurach mówili po ukraińsku lub po polsku?

Nie, moja ciotka mówiła, że kiedy ludzi rozstrzeliwali, żołnierze mówili tylko po niemiecku, dlatego ona zawsze powtarzała, że Niemcy zlikwidowali Hutę Pieniacką. Ciocia Maria mówiła o tym stanowczo - Niemcy! I wszyscy w naszej rodzinie to wiedzieli. Niemcy zniszczyli Hutę.

Opowiem panu pewną ciekawą historię związaną z Hutą Pieniacką, którą zapamiętałam jeszcze z młodości. Kiedy rodzina się zbierała, często wspominali przeszłość i rozmawiali o Hucie Pieniackiej niejeden raz. Mnie poraziła historia Korolka. 

Korolko był biednym chłopem z Werchobuża, chodził po wsiach i wymieniał sól w chleb. Skąd brał tę sól, nie wiadomo, ale zawsze ja miał. Nosił wszystko na własnych plecach. Droga z Werchobuża do Żarkowa prowadzi przez Hutę Pieniacką. Pewnego razu zimą w lesie koło Huty Pieniackiej ludzie znaleźli martwego i rozebranego do naga Korolka. Na jego ciele wszędzie były powycinane niemieckie swastyki. Taka okrutna masakra biednego człowieka uderzyła mnie na całe życie i ją zapamiętałem. Komu trzeba było tak torturować i zabić biednego Korolka? Opowiadano, że mówił po ukraińsku, ale jego imię świadczy o tym, że zapewne był Polakiem.

 


Hanna Wołodymyrowna Hnatiuk, ur. W 1938 r. p. Tryszczuki. Urodzona w wiosce Żarków. Panieńskie nazwisko Kiczuła. 
Zapisane 16 czerwca 2018 przez D. Czobota.

Kiedy wieś Huta Pieniacka została zniszczona, miałam sześć lat i co nieco dobrze zapamiętałam z tamtych wydarzeń. O dziwo, teraz często zapominam o tym, co wydarzyło się miesiąc temu, a dawne czasy tak dobrze pamiętam.

Bardzo dobrze utkwiło mi w pamięci, jak nasza rodzina uciekała z Parcelacji do Żarkowa. Mieszkaliśmy w Parcelacji, to był przysiółek niedaleko Żarkowa. Mieszkali tam Polacy i Ukraińcy. Była zima, śnieg, mróz. Mówiono, że Polacy z Huty Pieniackiej wymordują Ukraińców, i nasza rodzina uciekła do naszych dziadków w Żarkowie. Mama owinęła mojego młodszego brata Teodozjusza w pierzynę i niosła go na rękach a ja szłam sama. Był mokry śnieg, przemoczyłem nogi, strasznie przemarzłam. Dobrze pamiętam, jak moje stopy później nacierali samogonem. Wszyscy Ukraińcy uciekli wtedy z Parcelacji. A tam mieszkali Ukraińcy Maria Dziuba, Bronisław Koc, nasza rodzina - czyli Kiczuła Wołodymyr Kłymowicz, mój ojciec. A po jakimś czasie spalono tam wszystkie polskie domy, a domy ukraińskie pozostały. O dziwo, Ukraińcy z Parcelacji uciekli przed Polakami, a w wiosce spalili domy samych Polaków. Co to było? Zemsta jakaś czy coś?

Wkrótce potem Huta Pieniacka została spalona. Płonęła w nocy. Wyglądało to bardzo przerażająco. Ogień sięgał nieba. Z Żarkowa wyraźnie widać było olbrzymi blask i języki ognia. Odrywały się te języki ognia i leciały w powietrze. Kawałki ognia dolatywały pod Żarków, coś jak płonący papier.

Następnego dnia ślady pożaru leżały w Żarkowie na śniegu. A kiedy Huta płonęły, wszyscy mieszkańcy Żarkowa uciekali z domów na zewnątrz, ponieważ obawiali się, że iskry mogą zapalić strzechy w naszej wiosce. 

Z Huty dobiegał głośny hałas, szum, ryk bydła. Uderzyło mnie, że psy wyły, nie szczekały, ale strasznie wyły. Psy wyją bardzo rzadko. Teraz kiedy jestem dorosła, do tej pory, kiedy słyszę, że pies wyje, przeraża mnie, pojawia się straszna myśl, że znowu zaczną palić.

Niemcy spalili Hutę Pieniacką przez rosyjską partyzantkę. W Hucie Pieniackiej byli rosyjscy partyzanci. Ludzie bali się tam iść. Nasi ludzie ginęli w pobliżu Huty. Ukraińców tam mordowani, wycinali przed tym trójząb na piersi, to wtedy wszyscy opowiadali i sobie dobrze zapamiętałam, ponieważ bardzo się bałam. To był horror.

Banderowców w Hucie mordowali. To wszyscy wtedy mówili. Dobrze pamiętam historię o wycinanych trójzębach na ciałach ofiar. Tak bardzo męczyli ludzi, tak ich torturowali. To właśnie przez tych ruskich partyzantów Hutę spalili. Niemcy spalili. Dobrze to pamiętam, ponieważ bardzo dużo żołnierzy niemieckich było w wtedy Żarkowie i wszyscy w białych ubraniach.

W mojej pamięci również zapisała się ta historia. Gdzieś około południa, w dniu, w którym spłonęła Huta, w Żarkowie byli niemieccy żołnierze w białych ubraniach. Wrócili z Huty, wskazywali na Hutę i wołali: „schweine raine, rus kaput!”. Jedno z dzieci powtórzyło to zdanie, a Niemiec zaśmiał się, powiedział: „gut” i dał cukierka. Kiedy dzieci zobaczyły cukierki, wszyscy zaczęli krzyczeć: „schweine raine, rus kaput!”. I ja tak krzyczałam. Niemcy śmiali się i dawali wszystkim cukierki. To byli Niemcy. Słowami „schweine raine, rus kaput!” oznajmiali, że w Hucie wszyscy ruscy partyzanci już kaput, że już nie musimy ich się bać, bo ich już nie ma. To było popołudnie, dobrze to pamiętam. A Huta spłonęła później - wieczorem. Nadal pamiętam te niemieckie słowa „schweine raine, rus kaput!”. Z jakiegoś powodu utkwiły w mojej pamięci, może z powodu tych niemieckich cukierków, bo gdzie moglibyśmy je wtedy zobaczyć?

 Po spaleniu Huty Pieniackiej nasza ciotka Marijka przybyła do Żarkowa. Poślubiła Polaka Węgrzynowskiego, zamieszkali w Hucie i mieli troje dzieci. Cała rodzina Polaków zginęła: mąż, troje dzieci i dziadek z babcią. Uratowała się tylko ciotka. Dwa lub trzy dni później ciocia pojechała z ojcem na koniach do Huty. Pamiętam, że kiedy wyszli, przyszła sąsiadka i zaczęła płakać i lamentować, co robimy, przecież tam mogą ich pomordować. Byliśmy tak przerażeni, że cała rodzina zaczęliśmy się modlić, aby wrócili żywi z Huty. Dobrze to zapamiętałem - wszyscy modliliśmy się za nich. I wrócili. 

Ciotka chciała zabrać jej rzeczy i pojechać do Huty. Kiedy wrócili, powiedzieli, że w Hucie znów byli rosyjscy partyzanci, wioski nie było, ale chodzili wszędzie partyzanci. Ciotka znalazła wypalony dom i weszła do piwnicy - miała tam w kuferku ubrania i różne rzeczy.
I znalazła ten kuferek. Przybyli partyzanci, o coś do niej przyczepili się, wtedy ciocia Marijka pokłóciła się z nimi. Mój ojciec stał przy koniach i milczał, bo się bał, a ciocia kłóciła się z nimi. Przynieśli tę walizkę od Huty, ciocia musiała się w coś przebrać.

Doskonale pamiętam opowieści ciotki, jak się uratowała i co działo się w Hucie Pieniackiej, gdy była niszczona. 

Do Huty przybyło bardzo dużo żołnierzy niemieckich, wszyscy w bieli.
Ciotka powiedziała, że Niemcy zegnali wszystkich ludzi do kościoła i tam trzymali cały dzień. Partiami wywodzili ich z kościoła. Już gdzieś pod koniec dnia wyprowadzili również ciotkę. Straciła przytomność podczas rozstrzeliwania. Kiedy oprzytomniała, usłyszała, że Niemcy stoją w pobliżu i mówią coś po niemiecku. Ciotka nie dawała śladu życia, udawała, że nie żyje. Leżała w stercie zwłok na samej górze. Kiedy wszystko ucichło, ciocia wydostała się z dołu i przyszła do Żarkowa do domu rodziców, gdzie mieszkali już moi rodzice, którzy uciekli z Parcelacji.

Ciocia Maryjka, a nazywali ją Mańka Węgrzynowska, długo mieszkała w Żarkowie.
Naszego tata został zabrali na front, mama płakała. Kiedy tata był na froncie i służył w wojsku, ciocia Węgrzynowska wyjechała do Polski z trzema innymi kobietami, które przeżyły w Hucie Pieniackiej. Te trzy kobiety były Polkami, ale namówili ją, by pojechała razem z nimi.
W Polsce ciotka mieszkała w Opolu. Tam po raz drugi wyszła za mąż za Polaka. Mieli córkę Krzysię, była nauczycielką, uczyła rosyjskiego. Ciocia i Krzysia przyjeżdżały do Ukrainy, gościły w Żarkowie u krewnych i znajomych, ale do Huty pojechać nie chciały. 
Ciotka zawsze mówiła, że Hutę zniszczyli Niemcy, i Niemcy rozstrzelali ludzi. Nigdy nie było nawet słowa o Ukraińcach. Ciotka dobrze wiedziała, co mówi, bo z tej biedy sama sie uratowała.

Mój zięć jedzie teraz do Polski do pracy, pracuje w fabryce mebli. Kiedy w ubiegłym roku w Hucie Pieniackiej zniszczono pomnik, Polacy rozmawiali o nim w tej fabryce. Zięć słyszał, jak Polacy wyzywali Ukraińców Żarkowa: „Ten Żarków, ten Żarków”.

Nazywali wszelkiego rodzaju obrzydliwymi słowami mieszkańców. A w czym ich wina? Ktoś wysadził pomnik w powietrze, a winni byli miejscowi chłopi z Żarkowa. To tak samo, jak w 1944 r. Niemcy rozstrzelali ludzi i spalili Hutę, za to że byli tam ruscy partyzanci, a Polacy oskarżyli Ukraińców z Żarkowa.

Powtarzam jeszcze raz - Huta Pieniacka została zniszczona przez Niemców, a ciocia Marijka - Mańka Węgrzynowska to samo mówiła.

Ale i ja bardzo dobrze pamiętałem tych Niemców i ich słowa: „Shchweine raine, rus kaput”, „gut, gut” . Właśnie to zapamiętałem. Wszystko inne, co mówili, mówili po niemiecku i nie znali ukraińskiego. To byli Niemcy. Jaka więc wina Ukraińców?

 




Teodozyj Wołodymyrowicz Kiczuła, ur. W 1942 r. Urodził się i wychował we wsi Żarków. Nagrano 16 czerwca 2018 r. w Tryszczukach przez D. Czobota.

Urodziłem się i wychowałem we wsi Żarków, która jest trzy kilometry od Huty Pieniackiej. O wydarzeniach związanych ze zniszczeniem Huty Pieniackiej wiem z opowiadań moich bliskich.
Przed zniszczeniem Huty w Żarkowie ludzie obawiali się ataku Polaków. Opowiadali na przykład, że zapukali w nocy do naszego domu, próbowali włamać się na środka. Mówili po polsku. Tatuś wziął siekierę i stanął w cieniu, jeśli ktokolwiek się włamie, natychmiast go zarąbie. Ale wtedy zapukali tylko do drzwi i odeszli, jakby przeczuwali, że coś jest nie tak.
Takie przypadki często zdarzały się w Żarkowie. Ludzie bali się Polaków. Ukraińcy ginęli w Hucie. Mówiono, że pewnego dnia Niemcy jechali konno i zostali zabici kolo Huty Pieniackiej. Było wiele takich przypadków. 
Mieszkańcy Żarkowa opowiadali o takich wypadkach bardzo długo po wojnie i słyszałem o tym niejednokrotnie.

Kapłan i diakon z Jasionowa udali się do Żarkowa i zniknęli. o tej zbrodni tez wszyscy mówili. Powstaniec UPA - Wołodko Hrinacz - został zabity przez Niemców przez donos Polaka Kotowskiego.

Hrinacza zamordowali niedaleko. Żelazny krzyż stoi teraz w tym miejscu. Kiedy spalili Hutę Pieniacką to rozstrzelano tam ludzi. Ciotce Węgrzynowskiej również udało się uciec. To siostra mojego taty. Poślubiła Polaka z Huty Pieniackiej i poszła tam żyć.

Ciocia przeżyła cudem, nie została zabita, ale tylko zraniona w lewe ramię, zemdlała, wpadła do dołu ze zwłokami, udawała martwą, a następnie wydostała się z tego dołu i przyszła do domu rodziców we wsi Żarków.

Mój tata, Wołodymyr Kiczuła, opowiadał mi, że zaprzągł konie i w nocy zawiózł moją ciotkę a swoją siostrę Marię do niemieckiego szpitala wojskowego w pobliskiej wiosce Ponikwa. Tam w tym czasie w domach przebywało wielu żołnierzy niemieckich.

Niemiecki chirurg zbadał ranę i wyciągnął kulę. Tata powiedział, że to przypadkowa kula. Lekarz odpowiedział, że przypadkowa kula nie mogła dostać się prosto w lewe ramię. Ale to nie jego sprawa - jego sprawa leczyć ludzi. Niemiecki lekarz wyciągnął kulę cioci, opatrzył ranę, później zagoiła się.

Mój ojciec miał jeszcze jedna siostrę, Stefanię, która również poślubiła Polaka, i także uratowała się z rozstrzeliwań w Hucie Pieniackiej. Stefania uciekła razem z mężem do Wechobuża, a po wojnie wyjechali do Polski. 

Znam tę historię od najmłodszych lat. W starszym wieku już nie rozmawiałem z moimi krewnymi na te tematy i były ku temu istotne powody. Służyłem w armii radzieckiej, jestem emerytowanym majorem. Wszędzie w dokumentach pisałem, że nie mam krewnych za granicą. A ja mam tam mam dwie ciotki i ich mężów, ich dzieci czyli moich kuzynów i siostry. Wiesz jak to było dla mnie. Dlatego milczałem o tym i w naszej rodzinie o tych sprawach przy mnie nie rozmawiano. Z tego powodu mało interesowałem się moimi krewnymi z Huty Pieniackiej. Trzeba by zapytać u moich sióstr i mojego brata, który obecnie mieszka we Lwowie, oni lepiej znają sprawę.

 



Wszystkie powyższe wspomnienia i relacje ukraińskich świadków tragedii, jaka wydarzyła się w Hucie Pieniackiej Pan Dmytro Czobit zamieścił jako teksty historyczno-publicystyczne w miesięczniku „Kultura i Życie” w roku 2018, pracując jednocześnie nad książką o zagładzie Huty Pieniackiej.

 Z końcem ubiegłego roku książkę wydano w Ukrainie. Jest niemal pewne, że w Polsce nikt jej nie przetłumaczy i nie wyda. Mało tego, książka będzie przemilczana, a w najlepszym wypadku ktoś ją totalnie skrytykuje, nawet nie czytając.
 I na pewno nikt w Polsce nie zwróci uwagi na to, że w co najmniej w kilku kwestiach autor książki nie tylko podważa „polską” wersję, ale zamieszcza wręcz dowody na to, że polska opinia publiczna za sprawą osób odpowiedzialnych za „politykę historyczną” (przede wszystkim IPN) jest, mówiąc dyplomatycznym językiem wprowadzana w błąd...



Trzeba też podkreślić, że pan Dmytro Czobit jest gotowy przekazać bezpłatnie kilkadziesiąt egzemplarzy swojej książki dla polskich bibliotek uniwersyteckich, dla historyków i publicystów .

Może jakaś organizacja czy fundacja w Polsce zajęłaby się tym przedsięwzięciem? 
Znajdą się odważni? 
Czy może jest już tak, że wszyscy boją się kreatorów „polityki historycznej”? 

Nie tracimy jednak nadziei, czarne chmury znad polskiej historiografii już niedługo wiatr rozgoni, a prawda zwycięży.

                       


                                                                                                             Zespół Dobrodziej

Коментарі